Niedzielna polecanka #22; Konkurs Barbary Karlik

Niedzielna polecanka #22

W moim życiu było niewiele Poważnych sesji. Jest to zapewne powiązane ze mną, jest zapewne z moimi graczami – jedynie jedna na kilkanaście sesji, w których uczestniczę, nie ocieka offtopem, przedrzeźnianiem się, wyśmiewaniem i dziwacznymi aluzjami. Fakt, że właśnie sesje “poważne” najmilej wspominam, nie staram się jednak do nich dążyć ze wszystkich sił. Zbyt często one nie wychodziły, bym zakładał, że wynikają one z czegoś innego, jak tylko przypadku i akurat stosownego nastroju graczy.

Stąd też raczej rzadko mam potrzebę umiejscowić w grze jakieś elementy z góry humorystyczne. Co, po dłuższym zastanowieniu, być może jest wadą. W końcu czyż nie byłaby radosną chwila, gdy gracze wkraczają do karczmy i zostają przywitani jednym z tych oto utworów:

Toteż ujrzeć na rynku taki to, ekhem, spektakl – niewiele trudu wymaga wyobrazić sobie w miejscu papierowych postaci faktycznych aktorów:

Powyższe przecież równie dobrze wpisać można w Zapomniane Krainy, Stary Świat jak i Śródziemie. Klasyczne światy fantasy są przecież nie tylko zbitką przemocy i nawalanki, a ludzie na jarmarki i do gospód chodzą nie przez przypadek.

Z pewnością jednak spróbuję w ramach Evernighta umiejscowić kiczowatego Wielkiego Złego, który przed kluczową walką zorganizuje prawdziwą scenę taneczną – podczas której zaśpiewa sobie tak:

(Utwór poznany na blogu Cravena – dzięki!)

Oczywiście w czasie tym gracze będą mieli czas na strategiczne ustawienie się w komnacie i przygotowanie do walki.

Czy to przejdzie? W Evernight? Na pewno.

Konkurs Barbary Karlik

O twórczości Basi miałem już przyjemność pisać, nie byłbym zaś Samozwańczym Wielkim Fanem, gdybym nie przekazał ciekawej nowiny. Harfiarka zorganizowała konkurs na tekst utworu. Termin mija wraz z lutym, zaś wymagania ograniczają się do tematyki (inspiracja książkowa, najlepiej fantasy / SF). Sam nie mam pomysłu i talentu ku temu, jednak być może Wy będziecie mieli przyjemność wygrać usłyszenie Waszego tekstu w muzycznej formie podczas Pyrkonu i / lub zyskać prawo do zamówienia prywatnego koncertu.

Powodzenia. : )

Święta trójca czadowej akcji


Pojawiły się głosy, że brakuje notek, które polecały by “po prostu” muzykę do walki czy do scen akcji. Planowałem to trochę później, ale z gapiostwa pójdzie dzisiaj. Mój Top 3, jeśli idzie o muzykę do scen akcji. Zanim jednak dojdziemy do polecanek – raz jeszcze przypominamy, że mile widziane są “zamówienia” i podrzucanie nam tematów. Taki koncert życzeń, to dla nas paliwo dla notek, więc piszcie o czym chcecie czytać, do czego potrzebujecie sugestii muzycznych.

A oto moje niezawodne kawałki:

John Frizzell – They Swim…

Muzyka do scen akcji musi ociekać dramatyzmem. W razie potrzeby (jak w tym przypadku) można pobawić się Audacity i wyczarować sobie utworek, pozbawiony przerw i cichych fragmentów. Nad tym siedziałem kilka lat temu przez dwadzieścia minut, wywaliłem kilka fragmentów, wkleiłem co nieco z innych fragmentów OSTa i tak służy mi do dziś.

John Powell – Tangiers

Utwory do scen akcji powinny napierdzielać adrenaliną. Powinny pompować tempo z minuty na minutę. I tak jest tutaj. Dramatyzm, tempo i świetnie, dobrane instrumenty – głównie mam tu na myśli sekcje perkusyjną. Jak w poprzednim przypadku smyczki odwalają sporą część roboty.

Hans Zimmer – Rock House Jail

Kawałki do scen akcji powinny być długie. Bo długie są fajne, jednolite a akcja w RPG to często dużo turlactwa. Nie ma to jak 10 minut filmowej klasyki Zimmera. Kiedy nie miałem “Tangiers” i “They Swim…” był okres, że ta kompozycja mi się przejadła, ale jutro powróci w łaski.

PS. Szukanie graficzek do notek bywa przezabawnym doświadczeniem. Tym razem startowałem od “action”, “action scene”, “chase”, “chase scene”, zniesmaczony wynikami wklepałem “shit blowing up”. Bingo! Wśród kontrkandydatów znalazłem też to: http://coolgamingbros.com/images/shit-fucking-blows-up.jpg

Dlaczego w moich notkach nie ma „klimatycznej” muzyki – wpis nieRPG-owy

UWAGA! Pisownia wszystkich cytatów (ujętych w cudzysłowie) jest oryginalna, nie interweniowałem w ortografię, słownictwo ani interpunkcję. Każdy da się bez trudu wygooglować, naprawdę ich nie zmyślałem. ; )

W czasie istnienia bloga Graj Muzyką w ani jednej notce – chyba – nie użyłem sformułowania, z którym spotykam się niezwykle często: że jakiś utwór / zespół / album / film / książka / gra / widelec / maszyna do pisania / kabel / chusteczka ma KLIMAT.

Jeżeli wpiszemy do Googli pytanie „czym jest klimat”, dowiemy się przede wszystkim, że klimat może być umiarkowany, kontynentalny i takie tam geograficzne ciekawostki. Jednak „klimaty” tekstów kultury zazwyczaj pozostawia się bez komentarza.

Poniższe statystyki są bardzo uproszczone. Niektóre wyniki wyszukiwania to na przykład fora, gdzie temat ma trzydzieści stron, a na jednej słowo „klimat” może być użyte choćby kilkanaście razy. Można by też pobawić się innymi hasłami, jak „klimatyczny film”. Niemniej:

płyta ma klimat
Około 467,000 wyników

album ma klimat
Około 275,000 wyników

utwór ma klimat
Około 393,000 wyników

gra ma klimat
Około 928,000 wyników

film ma klimat
Około 701,000 wyników

książka ma klimat
Około 724,000 wyników

Internetowe słowniki wspierają:
„Klimat: 1. związany z danym obszarem zespół zjawisk i warunków atmosferycznych 2. nastrój panujący w jakimś środowisku, grupie, epoce itp.”

Znaczenie pierwsze jest dla nas nieistotne. Od zjawiska drugiego zaczniemy.

„Nastrój: chwilowy stan psychiczny, w którym ktoś się znajduje”
„Nastrojowy: wprowadzający w spokojny, miły nastrój; odznaczający się takim nastrojem”

Bardziej klarownie chyba się nie da. Podstawowym użyciem słowa „klimat” jest synonimiczny charakter względem słowa „nastrój”, czyli określenie stanu psychicznego. Synonimię widać choćby tutaj:

„Płyta ma klimat jesieni, ale są też nastroje niczym z nocy w Grecji”
Czyli – klimat i nastrój oznaczają tu to samo, jednak wykorzystanie obu pozwala uniknąć wrażenia wystąpienia powtórzenia. Jest to jednak zastosowanie dosyć rzadkie.

„W książce nie ma tajemniczości, nie ma nastroju lasu, nie ma klimatu. Jest życie, miłość.”
Nie ma tajemniczości (tajemniczość, jak sądzę, podchodzi pod „rodzaj nastroju”) – nastroju – klimatu. Zostaje trzykrotnie powtórzona ta sama informacja, jednak nie doznaje ona powtórzenia językowego – za to w zgrabny sposób ten sam komunikat został podkreślony, wyrażony ze szczególnie dużą siłą.

Widząc jednak konotacje „klimatu” i „nastroju” bardzo łatwo wskazać różnice. W nastroju jest przede wszystkim ktoś, ktoś odczuwa nastrój. O ile muzyka i światło mogą być nastrojowe (‘tworzyć nastrój'), to nie mogą być w nastroju lub mieć nastroju. Warto zwrócić uwagę, że dla słownika „nastrojowy” ma raczej pozytywny ładunek emocjonalny. Jak później wskażę, „klimatyczny” niekoniecznie.

O ile jednak „człowiek w nastroju” to człowiek w konkretnym stanie psychicznym, to inne znaczenie ma zastosowanie zwrotu „człowiek w klimacie” – nie oznacza bowiem, że człowiek jest w nastroju, tylko że jest identyfikowany z pewnym „klimatem”. Przykładowo: w subkulturze metalowej często można spotkać się z wypowiedziami w stylu „czy on jest w klimacie?” (‘czy on też słucha metalu?'). O ile „jestem w melancholijnym nastroju” brzmi dla nas naturalnie, to „jestem w melancholijnym klimacie” jest formą sztuczną, tworzoną na siłę i posiadającą raczej znaczenie ‘lubię melancholijne nastroje'.

Klimat za to mogą mieć przedmioty: światło może mieć klimat, ale raczej nie może mieć nastroju. Podobnie utwór muzyczny czy literacki może być nastrojowy albo być klimatyczny – lecz może też mieć klimat. Sformułowanie „światło ma nastrój” podchodziłoby raczej pod personifikację, czyli byłoby już metaforą.

Zasadniczo „klimat, klimatyczny” ma szersze i bardziej naturalne znaczenie niż „nastrój”, chociaż to ostatnie posiada znacznie dłuższą tradycję. Przykładowo: hasło w Googlach książka ma nastrój podaje około 6,400,000 wyników, ale przy „książka ma nastrój” jedynie 5 (!). „Nastrój” też znacznie częściej odnosi się do poezji, klimat – do prozy.

Powierzchowna obserwacja wskazała, że częściej mówi się że coś ma klimat / jest klimatyczne niż ma nastrój / jest nastrojowe. Kilka przykładów na wykorzystanie pierwszej pary w znaczeniu podstawowym, czyli ‘wywołujący nastrój, stan psychiczny', ale niekoniecznie pozytywnie nacechowany:

„Zalezy od klimatu kazda plytka na inny klimat”
„powrót do starych klimatów na nowym albumie”
„klimat od mglistego po konkretnie maszynowo atakujący”
„Film ma świetny klimat, klimat lat 70/80.”
„Muzyka zesołu ma niezwykły klimat”

Co ciekawe, naturalną konotacją dla „klimatu” są ogólnie pojmowany mrok, groza, strach. Znacznie łatwiej odnaleźć informację, że coś ma klimat przytłaczający / straszny, niż radosny:

„klimat bardzo dobrze odwzorowany dzięki mrocznej, sugestywnej oprawie.” (Warto zwrócić uwagę na ogromny trud ze zrozumieniem tego toku myślenia – oprawa odwzorowuje klimat, czyli pojawia się wiara na temat jakiegoś abstrakcyjnego klimatu, który starano się odzwierciedlić.)
„Klaustrofobiczny klimat, godziny bładzenia w labiryntach”
„Morrowind bardziej, z uwagi na ciekawszą fabułę i bardziej mroczny klimat.”
„Diablo (zwłaszcza jedynka) MA klimat, jeden z najbardziej ponurych, mrocznych i gotyckich jakie kiedykolwiek powstały w grach komputerowych. Jeśli tego nie “czujesz” – twój problem.”
„Wiem ,że wszystko zależy od wyobraźni i wczucia się w klimat, ale ja tego nie potrafie , gdy scena gwałtu wygląda zupełnie nieautentycznie.” (Dokładnie tak, dobrze czytacie.)

Bardzo łatwo jednak znaleźć zastosowania wymykające się od już zarysowanego rozumowania. Przede wszystkim – wielokrotnie spotkamy się z informacją, że coś po prostu ma klimat i jest to pozytywem opisywanego obiektu / tekstu kultury. Pojawia się tutaj opozycja – „mający klimat” (cecha pozytywna) i „nie mający klimatu” (cecha negatywna).

„slucha sie przyjemnie, ma klimat”
„zajebisty koncert, zajebisty klimat”
„Świetny album!!! ma klimat,głębie i będę go wspierać do skutku!!!”
„nie zagłosuję na żaden album,bo każdy ma klimat”
„nie ma juz TEGO klimatu, wydaje sie byc bardziej rytmiczny i taki do puszczenia w radio” (Element „TEGO” wskazuje na trudność w nieekspresywnym wyrażeniu swojej myśli.)
„ta płyta nie ma klimatu? co za bzdura! ma właśnie zajeb1sty klimat! to najbardziej uklimatyzowana i spójna jako całość płyta” i „To są takie juz klimatowe rzeczy bardziej” (Wypowiedzi istotne, gdyż wskazują na nieintuicyjne próby słowotwórcze wiążące się z niejasnym znaczeniem terminu.)
„obfite fragmenty orkiestry dodają nowemu albumowi Dimmu Borgir dużej ilości klimatu” (Ważne – klimat występuję więc nie tylko w opozycji do braku klimatu, ale też poziom klimatu można mierzyć, wyrażać ilościowo.)
„Czy moglibyście poradzić jakiś niezły zespół (…)? Coś, co ma klimat i charakter oraz świetne teksty utworów, i nie jest słuchane, z powodu, że jest popularne?”
„serialowy prequel gry Alan Wake. Ale ma klimat”
„Klimatu to tu za dużo nie ma. Ale warto będzie obejrzeć”
„było imho najlepszą częścią serii w stosunku klimat – fabuła”
„Jednak mimo to jedna z nielicznych gier ostatnich lat która ma ciekawy klimat.” (Wskazówka, że klimat można mieć, ale nieciekawy.)
„Jedne z najbardziej klimatycznych momentów (…) Grałem akurat w nocy na słuchawkach… FEAR wysiada przy tym” (Ponownie pojawia się zestawienie klimat – groza)
„Szczególnie polecam. Po prostu miażdży klimatem, zawiłością fabuły, grywalnością. Najlepsza gra w jakąkolwiek grałem. Jeszcze raz polecam.”
„Klimat, fabuła i świat przedstawiony sprawiają, że człowiek nie może oderwać się od monitora.”
„Jak dla mnie numer jeden to Ultima online na tzw. klimatycznych serwerach (trzeba odgrywac postacie itd).” (Jedna z nielicznych wypowiedzi, w których „klimat” został wyjaśniony na potrzeby zyskania klarowności.)

Ale też przykład z profesjonalnej reklamy gry planszowej:
„Doskonała, klimatyczna gra kooperacyjna.” (Swoją drogą, Ghost Stories jest naprawdę dobre. ; ))

Innym znaczeniem, dla mnie szczególnie ciekawym, będzie przedłużenie już podanej myśli o „człowieku będącym w klimacie”. Znaczenie można wywieść z poniższych przykładów:

„Takie klimaty podobają mi się bardzo jak i przejścia w inne brzmienia klawisza,organów… i perkusji.”
„Zespoły o klimacie podobnym do Anathemy”
„Najlepsze gry komputerowe w klimacie Fallouta”

Można więc powiedzieć, że „klimat” w tym wypadku jest po prostu zdającym się na intuicję rozmówcy określeniem zbioru cech wspólnych. W przypadku przedstawiciela subkultury będzie to słuchanie podobnej muzyki i podobne zainteresowania; w przypadku „podobnego zespołu / takich klimatów” mówimy o cechach charakterystycznych dla danej twórczości muzycznej; gry w klimacie X to te, które posiadają tematykę i wywołują nastrój podobnie do X.

—-

Podstawowe cztery znaczenia „klimatu”, jakie zaobserwowałem i opisałem, to:
– synonim pomagający w unikania powtórzeń względem słowa „nastrój”;
– posiadający szersze, mniej nastawione na człowieka, a bardziej na obiekty / teksty kultury znaczenie ‘wywołujący dany nastrój' (najczęściej nastrój grozy, w przeciwieństwie do pozytywnie kojarzącego się, intymnego „nastrojowy”);
– wartościujący: „coś co ma klimat jest lepsze niż coś, co klimatu nie posiada”;
– przypisujące do pewnego zbioru cech, który rozmówca może wypunktować, ale zdaje się raczej na kontekst i intuicję.

Znaczenie piąte, jakie wydaje mi się wszystkie powyższe uzupełniać, to:

Ludzie mówią, że coś jest klimatyczne, kiedy nie potrafią opisać zalet czegoś, co im się spodobało lub wad czegoś, co im się nie spodobało. Wtedy mówią, że coś jest lub nie jest klimatyczne, że ma słaby lub świetny klimat, że taki klimat im (nie) odpowiada. Celem takiej wypowiedzi jest a) uchronić się od myślenia, jak wyrazić to samo w sposób treściwy i nie wymagający dopowiedzeń – innym, bardzo ładnym słowem o tej funkcji jest „element”. Elementem języka może być słowo, elementem nauk humanistycznych językoznawstwo, elementem filozofii etyka. Kiedy brakuje nam odpowiedniego słowa, mówimy, że coś jest elementem i wszystko gra (też tak robię). Podobnie kiedy nie chcemy dokładnie opisywać naszych wrażeń i obserwacji, używamy słowa „klimat” i pochodnych. Powód b) tkwi w potrzebie uniknięcia odpowiedzialności za to, że coś nam się podoba lub nie podoba. Mówiąc, że coś ma lub nie ma klimatu, informujemy, że problem tkwi w samym bycie / tekście kultury opisywanym, nie w naszej recepcji. Innymi słowy: „to nie moja wina, że to mi się (nie) podoba, to takie jest i już i jeżeli ty tego nie czujesz, to twój problem” (parafrazuję wypowiedź na temat diablo Diablo).

Znam masę osób, które nie potrafią wyjaśnić, co rozumieją, gdy mówią, że coś jest klimatyczne. Mój znajomy, który ogląda jakiś obrazek czy trailer zamiast powiedzieć: „bardzo mi się to podoba” mówi: „o, klimat”. I sprawa zakończona. Nie precyzuje, nie uzasadnia, klimat jest i już.

Znaczenia te są tak bardzo niejasne, że bardzo często da się znaleźć słowo klimat ujęte w cudzysłowie, np. ten film nie ma „klimatu”. Co wskazuje, że nawet użytkownicy tego słowa odczuwają przy nim niepewność, konieczność przymrużenia oka na czas komunikacji, wskazanie, że to, co mówią, jest sztuczne i wymagałoby dopowiedzenia.

Dlatego w moich wypowiedziach raczej nie znajdziecie klimatycznej muzyki. Raczej nie znajdziecie muzyki w klimacie. Raczej nie powiem, że utwór „ma klimat kropka nic więcej nie dodam radź sobie sam”. Słowa te są zbyt rozmyte, niejasne, zbyt mocno bazują na kontekście i posiadają zbyt wiele konotacji wartościujących, by ich używać.

Zachęcam do dyskusji, kłótni i złorzeczeń.

Zagubieni w Gąszczu


Sephiroth to szwedzki projekt Ulfa Söderberga, klasyfikowany przede wszystkim jako tribal i dark ambient. Utwory znakomicie sprawdzają się jako muzyka tła – niezauważalnie budują napięcie, osaczają ze wszystkich stron. Słuchając ich odnosi się wrażenie obcowania z potężną, tajemniczą istotą. Te bardziej monotonne to dobry wybór dla miłośników skradania się, eksploracji, badania nieznanego.

muzyka tła: 3/5; muzyka sceny: 3,5/5; muzyka chwili: 4/5 (gdy uderza niespodziewanie)

Wskazówka: kiedy strudzony Wilkołak wraca do swej, wydawałoby się, bezpiecznej kryjówki, niech usłyszy właśnie to.

Kawałki żywsze, głośniejsze nadadzą rozgrywce tempo. Niech to będzie pogoń za Dzikim Gonem, prosto do domeny Fae. Lub przeciwnie – pierwsze chwile gracza w skórze Odmieńca, kiedy za wszelką cenę stara się przedrzeć przez Gąszcz do swojego świata.

muzyka tła: 1,5/5; muzyka sceny: 3/5; muzyka chwili: 4/5

Wyprawa do Gąszczu może również stanowić zupełnie osobną przygodę. Z pomocą nadchodzi nam Finntroll, fiński folkmetal, zespół podzielony pomiędzy klimaty hulaszcze, skoczne i karczemne, a nastrojowe kawałki nawiązujące do trolli i legend (a najbardziej, to do legend o trollach). W przypadku mrocznych kniei – nieoceniona pomoc.

Magiczna bariera oddzielająca domenę Arkadii od Świata Mroku to siedliszcze bestii, wylęgarnia koszmarów i raj dla miłujących polowania Prawdziwych Fae. Odmieńcy, którzy zapuszczają się w to miejsce samotnie, to szaleńcy lub głupcy. Zaszczucie, opuszczenie i strach towarzyszy im na każdym kroku, kiedy zdrewniałe kłącza splatają się ponad głowami.

muzyka tła: 5/5; muzyka sceny: 2/5; muzyka chwili: 2/5;

Szczególnie najnowsza płyta Finntroll, Visor Om Slutet, wydaje się godna polecenia. W porównaniu z poprzednimi utworami zespołu, znajdziemy tam zaskakująco mało standardowego metalowego grania. Artyści potraktowali ją raczej jako akustyczny eksperyment, hołdując w niej lasom i ich mieszkańcom. Polecam dla wszelkich Gąszczy, Borów, Nieprzebytych Kniei.

muzyka tła: 4/5; muzyka sceny: 4,5/5; muzyka chwili: 4/5

A gracze? Muszą poczuć, że nie są tutaj bezpieczni. Zastanów się, Mistrzu Gry, czego najbardziej nie chcieliby teraz usłyszeć?

muzyka tła: 2/5; muzyka sceny: 3/5; muzyka chwili: 5/5

Dwa ostatnie kawałki mają rację bytu jako muzyka umotywowana. Niech jakieś zwierzę rzeczywiście zwietrzy bohatera, niech jego warkot poderwie ptaki do lotu. Dla spotęgowania efektu – nie opisuj tego graczowi. Pozwól muzyce działać.

Muzyka drużyny: niekoniecznie, chyba że hodujecie Dzikie Stwory.

Niedzielna polecanka #22; Podsumowanie stycznia


Niedzielna polecanka #22

Gu-qin to jeden z najciekawszych instrumentów, jakie znam. Jak wszystko, co chińskie, jest wypchany symboliką w każdym calu, ma niezwykle ważną rolę w kształtowaniu się muzyki swojego kręgu kulturowego, a jednak grają na nim nieliczni. Rzadkie nagrania są często o słabej jakości zapisu (jak chociażby świetny utwór Shenren Changa), nie jest to więc też najbardziej znany instrument. Chociaż trochę pomógł mu Hero (utwór “In the chess court” jest elementem soundtracku, polecam całość), do porównania od 1:15:

Jako jednak, że utwory na Wikipedii nie są fenomenalne (co nie znaczy, że nie da się ich wykorzystać), można pobawić się jeszcze tym (podobno niektóre z nich to koto, ale coś różnicy nie słychać):

Kiedyś sprezentowałem postaciom w L5K ozdobny gu-qin. Założenie mechaniczne: jeżeli gra na nim ktoś o rozwiniętej Muzyce, po każdy wydaniu punktu pustki gracze wykonują test pustki o ST 20. Jeżeli im się uda, nie tracą punktu.

Gracze nie użyli gu-qinu ani razu. Bo nie chcieli ciągać za sobą grajka. Toteż albo grali na nim poza walką, dla zabawy, albo wcale.

Wskazówka: następnym razem gu-qin będzie grał sam z siebie. I będzie świetne źródło muzyki umotywowanej.

Ilustracja pochodzi z Wikipedii. Wspaniała jest korona tego drzewa.

Podsumowanie stycznia

Miesiąc największych porażek: pominięcie jednego wpisu niedzielnego (Khakon), dwie obsuwy środowe (grałem na kongach). Niby nic, jednak plama na honorze pozostaje.

W dodatku pomyliły mi się już numery polecanek. Eh.

Jako, że Abbadon nie daje znaku życia, wykreśliłem go z ramek aktualizacji. Jest jednak szansa, że już w poniedziałek zobaczycie wpis nowej autorki. Zapraszam do zwiedzania, gdyż takiej muzyki jeszcze u nas nie było. Rozmowy o współpracę toczą się jeszcze z dwoma osobami, mam nadzieję też na przynajmniej jeden tekst gościnny.

Oczywiście zachęcam wszystkich zainteresowanych do współpracy.

Blog się nieco rozwinął. Zainstalowałem u góry strony działy z informacjami, które powinny sporo ułatwić. A że dużo osób trafia na blog przypadkiem, szukając konkretnych zespołów, dział „Czym są gry fabularne?” uznałem za konieczny. Dział „Język naszych notek” precyzuje pojęcia, które dawno temu definiowałem, jednak dla niektórych mogą być już niejasne (warto zwrócić uwagę, że zmieniłem kilka terminów).

Khaki to mistrz świata i każdy o tym wie, niemniej szczególnie ważne jest, że rozpoczął nową inicjatywę okołomuzyczną. Stworzył stronkę, która pomaga za darmo poszukiwać muzyki na sesję, odtwarzać ją gdziekolwiek i ściągać w razie potrzeby. Fajnie, nie? Prawdopodobnie będę przy tym kręcił trochę więcej.

Niby codziennie są dziesiątki wejść na stronę, a jednak w ankiecie tegomiesięcznej uczestniczyło tylko sześć osób:
Czy kategoria “Muzyka drużyny” w recenzjach jest według Ciebie przydatna?
Tak 4 (66%)
Nie 2 (33%)

Tym sześciu osobom dziękuję, a na potrzeby czwórki kategoria „Muzyka drużyny” będzie się pojawiać w reckach. Na stronie jest już kolejna ankieta – na temat ilości utworów przy aktualizacji. Zachęcam (może nieudolnie, ale zachęcam) do ankietowania.

Wiadomość: jeżeli napisałeś kiedyś notkę na temat muzyki, inspiracji muzycznych lub prowadzisz jakikolwiek projekt związany z muzyką w RPG – podeślij mi link, to wrzucę go do linków na blogu.

Notki styczniowe:

Miesiąc z mojej strony miał mocno zarysowany temat, obracający się wokół japońskiego folku. Myślę, że wszyscy fani Bushido, Blood & Honor i L5K znajdą w nim coś dla siebie.

Recenzje:
Japanese Melodies for Flute and Harp http://rpgmuzyka.blogspot.com/2011/01/styczen-miesiac-japonskiego-pitolenia.html
Gagaku http://rpgmuzyka.blogspot.com/2011/01/kunaicho-gakubu-japanese-traditional.html
Dwa albumy na flety i cytry http://rpgmuzyka.blogspot.com/2011/01/flet-i-cytra-ciag-dalszy.html

Polecanki:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2011/01/polecanka-18-podsumowanie-grudnia.html
El-Hadra http://rpgmuzyka.blogspot.com/2011/01/niedzielna-polecanka-19.html
Wyznania Gejszy: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2011/01/niedzielna-polecanka-20.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2011/01/niedzielna-polecanka-22-gu-qin-to-jeden.html

Zarys twórczości:
Osiem japońskich albumów http://rpgmuzyka.blogspot.com/2011/01/japonskie-pitolenie-ostatnie-natarcie.html

Cravena:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2011/01/bye-bye-pete.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2011/01/i-want-you-so-bad.html

Japońskie pitolenie, ostatnie natarcie – kompilacja

(Okazało się, że to nie bongosy, tylko kongi. Bongosy są małe. Kongi duże. Muszę zapamiętać.)

Dzisiaj będzie dużo muzyki, komentarze zaś jak najoszczędniejsze i – mam nadzieję – najtreściwsze. Przy każdym albumie dosłownie kilka zdań i sugerowane zastosowanie. Mam nadzieję, że takie rozwiązanie Wam się przyda – o japońskim folku powiedziałem już, co do powiedzenia miałem, a gdybym chciał wrzucić jako recenzje wszystkie albumy, musiałbym japoński miesiąc przełożyć na luty.

Osiem zespołów. Start!

Kiyoshi Yoshida – Asian Drums

Album w większości jest bardzo konsekwentny. Bębny i elektronika – bardzo dynamiczne, jednak przez klawisze czasem zdaje się nazbyt sielankowe. Przeznaczone do scen akcji, walk, ale raczej dynamicznych, niż epickich i śmiertelnie poważnych. „Fireworks” to chyba najlepszy kawałek. Album przerzedzony króciutkimi odskoczniami np. w stronę cytr, ale właściwie nie wymaga zbyt dużej uwagi, toteż po jednym odsłuchaniu i oddzieleniu ziarna od plew łatwo możemy przygotować muzykę uniwersalną do podkręcenia napięcia.

Ensemble Nipponia – Traditional Vocal and Instrumental Music

Album mocno niespójny, właściwie każdy utwór jest inny. Shakuhachi, shamisen, biwa, koto, dzwonki, śpiew – czego tu nie ma. O ile „Mushi no aikata” jest utworem dynamicznym, to „Azuma jishi”, skupiony na wokalu, jest wręcz minimalistyczny i spokojny. Na osiem utworów zdecydowana większość jest udana. Rządzi pośród nich jednak „Edo lullaby”, mogące towarzyszyć równie dobrze zapadaniu zmroku, mgle, seksowi, świątyni, a wreszcie po prostu zostać podpiętym pod konkretne miejsce/NPC-a. Album wymaga przesłuchania i podzielenia utworów, raczej muzyka przygody, niż tła.

Chieko Mori – Katyou Fuugetsu

Zespół (?) otagowany na LastFM jako „my brain is made of green tea”. Ich (jej?) jedyny album składa się z utworów krótkich i mało ciekawych lub dłuuugich i pasujących do niesprecyzowanego tła. Rzadki wokal raczej nie zachwyca, za to 12 minut jednego utworu potrafi naprawdę wzbudzić respekt do kultury kontemplacyjnej. Wadą jest brak cech charakterystycznych, zaletą – możliwość łatwego umiejscowienia w świecie gry. Utwór szczególnie udany, „Kimono dance”, to wręcz materiał na całą scenę.

Kodo – Irodori + Matsuri – Traditional Japanese Percussion Music

Album Irodori jest nieco niespójny, znajdzie się w nim tak utwór na harfy, jak i flety, w gruncie rzeczy jednak składa się z instrumentów perkusyjnych i dodatków. Utwory dobre na festyny, przedstawienia teatralne, niestety – nie trzymają napięcia. Najlepszym kawałkiem jest zdecydowanie „Irodori”, w sam raz na radosne otwarcie sielanki, także miejskiej.

Drugi zespół może być urozmaiceniem, nie jest jednak zbyt udany. Nieliczne wyjątki jednak również można połączyć z festynem i teatrem.

Takahashi Chikuzan – Tsugaru-shamisen

Trudno by wskazać pośród piętnastu często bardzo znanych utworów wskazać szczególnie słabe. Niestety – chociaż ich wykonawca był osobą dosyć znaną i znaczącą, album jest nieco monotonny. Nawet najlepszy utwór – „Josanno yama” – jest bardzo podobny do „Ringo bushi”. Niemniej niektóre utwory to prawdziwe klasyki, posiadające liczne covery i interpretacje. A jako, że są dosyć dynamiczne i większość z nich wymaga jednego instrumentu, jest to świetny materiał dla konkretnego samuraja-grajka.

Tomoko Sunazaki – Tegoto. Japanese Koto Music

Szczególnie udany album skupiający się na cytrach koto (choć mówi się też, że to harfa – nie jestem znawcą, wolę nie rozstrzygać). Jedynie naprawdę niewprawne ucho nie zauważy, że każdy utwór ma inną melodię i chociaż osoby o skrajnie odmiennym guście mogą uznać ten zbiór japońskiego pitolenia za nudny i właściwie ciągle grający to samo, osobiście uważam album Tomoko Sunzaki za jeden z najlepszych materiałów zarówno do tła, jak i herbaciarni. Ewentualną wadą albumu może być długość utworów, głównie zawarta między siedmioma a dziewięcioma minutami. Szczególnie malowniczym utworem jest „Shinsencho Bukyoku”, jednak, niestety, jego najlepszym fragmentem jest początek, bardzo prosty, ale z trudną do określenia melodią.

Yamato Ensemble – Japanese Koto & Shakuhachi & Shamisen

Swoją drogą, jest to album za niecałego dolara. ; ) Czym byłby japoński folk bez fletów? Album ten jest – fakt, nie w całości – bardzo udany. Pierwsze dwa utwory z Wrzuty to świetna muzyka melancholii, pożegnań, wzruszających widoków. „Kageboshi” to jeden z nielicznych utworów z wokalem, które względnie toleruję. „Yukage” można dołączyć do dowolnego albumu tła. Naprawdę porządne utwory na flety i harfy – co, dla mego europejskiego ucha, jest akurat rzadkością, gdyż flety japońskie mają tendencję do tworzenia jazgotu.

A co Wy byście polecili?

Niedzielna polecanka #21


(Przede wszystkim: tę genialną ilustrację, a raczej – przeciętną ilustrację o genialnych kolorach, znalazłem tutaj: link.)

Nie powiem, żeby film Wspomnienia Gejszy był dla mnie wybitnym źródłem inspiracji. Amerykańska produkcja z Chinkami grającymi gejsze to ciekawy pomysł, ale nie znam gracza, którego interesowałoby dążenie dziewczynek do zostania ludzkimi dziełami sztuki.

John Williams przy tym nie krępował się, mieszając muzykę orientalną z typowo amerykańskimi dźwiękami orkiestry i smyczków. Muzyka ta, zazwyczaj melancholijna, oscyluje więc między „tradycją” (niektóre utwory wręcz nawiązują do „klasyków” amery-orientu, w tym do soundtracku z Ostatniego Cesarza – chyba nie oczekiwaliście inspiracji czymś japońskim?) a amerykańskim pitoleniem filmowym (tak, tym, które zawiera 90% filmó Epickich).

Poniższe przykłady są moim zdaniem najbardziej reprezentatywne, wszystkie też bazują na konkretnym „main themie”.

Mój plan: wykorzystać charakterystyczną melodię główną i przy pomocy reszty soundtracku móc bawić się jej różnymi aspektami. Doczepić do ważnego NPCa (Kobiety? Gejszy? Czemu nie) i zmieniać zgodnie z przebiegiem sesji.

Przykłady:

1. Przedstawienie postaci otoczonej mgłą, wkroczenie na scenę

2. Melancholia, dramatyczna opowieść, przygotowanie do questgivingu

3. Postać porwana lub w niebezpieczeństwie, gracze odnajdują zaginionego NPCa (wpierw opis, napięcie, czy żyje, czy nie spóźniliście się?: wreszcie ulga, odnalezienie, melodia główna)

4. Scena bardziej dynamiczna, zawierająca element akcji

Co w gruncie rzeczy daje pomysł na sesję. Kliszę, owszem. Ale ubierając w ładny kostium i wybór moralny wychodzi całkiem strawne ruszenie na pomoc porwanej gejszy, która prosiła drużynę o ochronę przed samurajem, dawnym kochankiem.

Swoją drogą: poszukuję chętnych do współtworzenia bloga. Terminy i forma dowolne, duża swoboda i zero presji.

I want you so bad…


Dziś jeden prosty utworek, ale kiedy wpadłem na jego zastosowanie, sprawił mi wiele frajdy. Wycelowany jest w sesję z zombiakami, ale pod mózgożernych można wstawić jakieś inne powolne i bezmyślnie łażące za graczami stworzenia.
Joe Anderson – I Want You / Clint Mansell – Doom
Mijasz krawędź budynku i wchodzisz do ciasnego zaułka. Jest tu jeden z tych wielkich zbiorników na śmieci, z kanalizacji wydobywa się para. Twoją uwagę zwraca jednak ruch w głębi uliczki (0:13). Szary, gnijący już miejscami człowiek zaczyna powoli człapać w twoim kierunku. Jęczy i wystawia przed siebie ręce. Widzisz krew ściekającą z jego ust. Odruchowo zaczynasz się wycofywać do znanej ci ulicy wpatrzony w ten horror. (0:36) Twoich uszu dobiegają nieludzkie odgłosy z tyłu. Odwracasz się i widzisz, że z drugiego zaułka powoli wyłania się cała masa maszerujących zgniłych trupów. Białe gałki oczne, sino-zielone twarze, gdzieniegdzie wystające kości. Wszyscy poruszają się tym nieubłaganym, potwornie konsekwentnym marszem… (1:06) [Czas na ucieczkę]
“Doom” na końcu, domontowany całkowicie naprędce. Pewnie milion rzeczy pasowałby lepiej, ale you get the idea. To wstęp do walki lub ucieczki, więc trzeba czegoś z wykopem, a zapewniam Was, że dalszy ciąg “I want you” (która to wersja nota bene pochodzi z musicalu Across the Universe – dzięki Tarkis) nijak tu nie pasował. Zanim powiem gdzie możecie pocałować misia, mogę powiedzieć jeszcze, że nie lubię Beatelsów. Elvis FTW!

PS. Obrazek do notki łatwo było znaleźć, trudniej było wybrać…

Flet i cytra – ciąg dalszy


Uświadomiłem sobie, że wpis z początku miesiąca w dużej mierze wyczerpał temat ogromnej gałęzi muzycznej. Stąd – w ramach recko-polecanki – opiszę dziś pokrótce dwa albumy. Nieco się od siebie różnią, lecz wpisują się w bardzo podobną estetykę i nastrój.

Tu wskazówka dla mnie. Nie ma sensu dwa razy pisać o bardzo podobnych albumach. Następnym razem wrzucę je do jednego worka. Nauczka na przyszłość, wybaczcie proszę długość wpisu. W notce linkowanej znajdziecie opis, który teraz jedynie uzupełniam.

Japanese Traditional Koto and Shakuhachi
(shakuhachi to flet, koto to cytra) jest, jak na japońskie pitolenie, całkiem dynamiczny. W utworach dużo się dzieje, rzadko eksponowana jest cisza, instrumenty uzupełniają się – w każdym jest przynajmniej koto, czasem dwa, czasem koto i shakuhachi. Melodie nie są nużące, a po wywaleniu kilkunastominutowych potworów dostajemy – jeżeli nie ma żadnej alternatywy – wcale nie najgorszą muzykę do walki. To już jednak przypadek skrajny.

Evening Snow, wykonany przez Tani Senzan oraz Tanaka Yoko (ciekawostka – większość muzyki tradycyjnej z Japonii popularnej w sieci i do zdobycia w postaci albumów pochodzi z lat osiemdziesiątych) jest nieznacznie bardziej leniwy. Zawiera dłuuugie utwory (Yuki no yo – tytułowy utwór albumu to prawie dziesięć minut gry na flecie). Zdecydowanie muzyka tła.

Ważna rzecz, która często umyka – muzyka tego typu świetnie się nadaje jako muzyka umotywowana światem gry. Gejsze, samurajowie, mnisi, artyści – wystarczy dwójka NPCów w herbaciarni, by puścić dowolny z powyższych utworów.

Jako, że rozegrałem dotychczas kilkanaście sesji, gdzie muzyka taka, jak powyżej, była standardem, planuję spróbować nowego podejścia: puszczać przez całą sesję muzykę nowoczesną, niepasującą do krain sakury, natomiast muzykę japońską włączać jedynie, gdy jestem w stanie ją uzasadnić fabularnie. To będzie wyzwanie, a że najbliższa sesja L5K w lutym – podzielę się wrażeniami.

Niedzielna polecanka #20

Dzisiejsze dwa utwory są, jak dla mnie, jednym utworem który naprawdę niczym się nie różni, dla czystych rąk jednak informuję: tak, album „El-Hadra” Klausa Wiese'a, na którym zawarte są The Mystik Dance I i The Mystik Dance II ma dwa utwory.

Tytuł albumu zresztą podobno oznacza to samo, co tytuły piosenek. I niektóre sklepy w sieci oferują go jako jeden utwór o ponad pięćdziesięciu minutach.

Utw(o)ór(y) są kwintesencją muzyki tła. Nie znaczy to, że zawsze byśmy je wykorzystali lub że zapewnią Genialny Klimat ™. Jest to samozwańcza muzyka relaksacyjna, medytacyjna, czyli w gruncie rzeczy nudna – składa się z elektronicznego szumu, czegoś na kształt instrumentów perkusyjnych i ciekawych zabaw cymbałami. Jest monotonna (co więcej – ona się przez kilka minut rozkręca), przez to – stabilna.

Powiem tak. Na pewno wykorzystam te kawałki, jak poślę graczy do jakiegoś klasztoru shintao. Na pewno da się je ciekawie wykorzystać. I na pewno kiedyś, będąc na sesji improwizowanej przy komputerze z siecią, odpalę go sobie na Wrzucie.

Ale nie ukrywajmy: gracze raczej przez pięćdziesiąt minut nie wytrzymają.