Radość, płacz i Francja, czyli soundtrack z Amelii


Na ostatniej sesji Wolsunga (oczywiście na mechanice Savage Worlds) prowadzący posłał młodego, ambitnego gnoma oraz alfhejmską agentkę specjalną do Aquitanii, odpowiednika Francji. Do miejsce, które opisał jako „miasto artystów i sztuki”. Zakłócił jednak najważniejszą umowę dotyczącą muzyki na sesji i zamiast włączyć „muzykę, która odpowiada wszystkim uczestnikom sesji” włączył „soundtrack z animca, który ostatni mi się podobał”.

Nie mówię, że nie jest możliwe stworzenie klimatu steampunkowego Paryża przy pomocy losowych piosenkarek z Japonii. Po prostu nie potrafię sobie tego wyobrazić.

Stąd przyszło mi na myśl, że jeżeli wyślę kiedyś graczy do Francji, to o ile nie będę prowadził sesji wojennej czy Cthulhu, na pewno użyję soundtracku z Amelii.

Yann Tiersen jest twórcą znanym, Amelię widział niemal każdy – w tym między innymi tkwi siła niemal godzinnej ścieżki dźwiękowej. Powiem szczerze, że nie wiem, czy harmoszki i cymbałki (?) są w jakikolwiek sposób powiązane z tradycyjną muzyką francuską. Właściwie o muzyce francuskiej nie wiem nic, jedynie tyle, że nie lubię francuskiego śpiewu. Jako jednak, że Amelia z Paryżem kojarzy się nierozerwalnie, za każdym razem, gdy słucham nielicznych utworów, które w tym filmie mi się podobały, myślami krążę po słonecznych, zadbanych ulicach wielkiego miasta, z rowerzystami i kształtnymi niczym plastikowy odlew drzewami.

W skład soundtracku wchodzi w gruncie rzeczy kilka podgrup:
– posiadające przodujący akordeon utwory, mocno kojarzące się ze słynnym „La Valse D'Amelie”. Prawie dwadzieścia pięć minut bardzo spójnej ścieżki w sam raz na tło restauracji, kawiarni, romansów, jednocześnie dynamiczne i radosne, charakterystyczne i uspokajające. Mocno sielankowy klimat;
– utwory, w których dominującą rolę pełnią pianino, skrzypce lub (w jednym przypadku) orkiestra. Wliczyć tu można arcysłynny i piękny „Comtine D'un Autre Ete L'apres Midi”, którego dziesiątki coverów znaleźć można na YT czy naprawdę dramatyczne „Sur le fil”. Muzyka melancholijna, spokojna, moim zdaniem najbardziej udana ze zbioru. Niespełna dwadzieścia minut idealnych do scen krążących wokół emocji przygnębiających, a nie dążących do gwałtownego przejścia w stronę Akcji;
– przyprawiające o ból zębów kawałki, których nie da się słuchać na poważnie, jednak jako muzyka przygody mogą mieć dobre zastosowanie. Dziecko grające „La Valse Des Monstres” czy „ La Redecouverte”, leniwie wyciekające z radia „Si Tu N'Etais Pas La” czy „Guilty”, wreszcie wprawiające w niesmak „La Dispute” wprowadzone na estetyce groteski jako tło do potyczki nieopodal ulicznych muzyków. Niemal kwadrans dziwacznych utworów, których bardzo nie lubię, ale nie sposób nie zauważyć ich potencjału.

Soundtrack na tyle charakterystyczny, że wręcz narzucający wizję przestrzeni i klimat. Spójny, łatwy do pogrupowania, napełniający pomysłami, obfitujący w filmowe skojarzenia. No i w końcu – po prostu przyjemna muzyka, wzbudzająca we mnie i w mych drżących od zimna dłoniach tęsknotę za wiosną.

Muzyka tła: 2/5 – o ile wyodrębnimy zawczasu główne kategorie, możemy pierwszą z nich puścić jako urozmaicenie sesji radosnych, lekkich, drugą – jako dopełnienie muzyki melancholijnej. Nie jest to najlepszy wybór, nie starcza też na długo, niemniej jest to nie najgorszy przerywnik;
Muzyka obszaru: 4/5 – uzupełniamy w idealny sposób składanki „kawiarnia, restauracja, artysta, radość, Francja, miasto, wiosna”, ale też „melancholia, przygnębienie, napięcie, koncert pianisty”. Świetny materiał do dołączenia do już istniejących składanek, chociaż raczej kiepski fundament, punkt wyjścia ;
Muzyka przygody: 4/5 – muzyka, która sama daje pomysły na sceny. „Sur le fil” jako tło do tragedii rozgrywającej się na francuskiej scenie? Grajkowie spotkani na nowoczesnym jarmarku? Tło do NPCów? Znajdziemy tu wiele inspiracji;
Muzyka drużyny: Tak.

Veni, vidi, vici

Nie udało mi się napisać nic w zeszłym tygodniu ale postaram się nadrobić ;). Poniżej jak obiecywałem kilka kawałków nadających się do walki.

Dobry kawałek dla wymagających i ważnych potyczek, polecam w starciach z wszelkimi bossami, IMO nadaje się także do jakieś bitwy.

Fajne, mocne brzmienie, ja najczęściej stosuje w starciach z dużą ilością przeciwników i ogólnie wtedy, kiedy to przeciwnik ma przewagę.

Tu już trochę bardziej epicko 😉

Kawałek pochodzi z Final Fantasy VII Crisis Core. Trzyma tempo i do takich walk nadaje się najlepiej.

Ten utwór to część OST z 300, polecam na kluczowe starcia lub na moment przed rozpoczęciem walki.

Kolejny kawałek dobry do kluczowych i wymagających potyczek, IMO sprawdza się szczególnie dobrze w klimatach dark.

BONUS

(niestety kawałek rozkręca się przez niecałą minutę)

Niedzielna polecanka #18

Zespół, który szczególnie chciałbym poznać, lecz ostatnio brakuje mi na to czasu, jest raczej rzadko odsłuchiwany. Jak podaje LastFM, Skalpel bardziej popularny był za granicą, niż w Polsce, co przy fakcie, że nad Wisłą jazz nie cieszy się popularnością (sam go nie rozumiem) nie zaskakuje.

Sam sobie wyznaczam zadanie – zapoznać się z większą ilością twórczości wrocławskich muzyków i przeprowadzić z jej pomocą sesję. Powód: tego typu muzyka posiada ogromny potencjał jako muzyka przygody, także jako groteskowe tło. Na dwóch poniższych kawałkach spędziłem kilka godzin przy Diablo 1 (wiem, wiem, to nie cRPG) i zaowocowało to ogromną zmianą nastroju – może nie na lepsze, lecz na pewno na coś nowego, odświeżającego.

Jak myślicie – bylibyście w stanie poprowadzić przy czymś takim Wolsunga albo dungeon crawling?

/

Ja spróbuję.

Garść melancholii


Po raz kolejny (i zapewne ostatni) piszę o zespole Ulver, stąd nie muszę zarysowywać historii zespołu. Warto jednak przypomnieć, że grupa słynie z niemożności wybrania głównego nurtu, przeskakując od niesmacznego black metalu, przez spokojne dialogi gitar akustycznych po zgoła nudną elektronikę.

Album dzisiejszy, „A Quick Fix of Melancholy”, jest szczególnie udany, a przy tym jednym z mniej głośnych efektów ich eksperymentów, tym bardziej wartym krótkiej notki i reklamy. Składa się zresztą jedynie z czterech utworów, ma niespełna dwadzieścia trzy minuty, są też na tyle charakterystyczne, że wystarczy jedno odsłuchanie, by móc zaszufladkować je do „przydatne / nieprzydatne”.

Do czynienia mamy z ambientem bazującym na elektronice. Pierwszy i trzeci utwory posiadają wyraźny, męski wokal i, z tego co wiem, tekst, który jednak – zgnieciony niskimi tonami swego naczynia – nie zwraca na siebie uwagi. Pierwsza trójka utworów, chociaż nieco leniwych, jest wypełnionych rozmaitymi dźwiękami, pełniącymi funkcje „przeszkadzajek” – każdy z nich sam w sobie nie robi wrażenia, jednak zmieszane i wpisane w kontekst wywołują może nie ciarki, ile,

no właśnie, z tym mam problem. Nie jestem pewny, jaką atmosferę te utwory mogą nieść. Zazwyczaj puszczałem je jako tło, gdy nie miałem pod ręką czegoś bardziej stosownego, mam jednak wrażenie, że są w stanie podkreślić różne konwencje, o ile prowadzący nie tylko się stara, ale też posiada umiejętności ciekawego opisywania przestrzeni (ja na przykład zawodzę w tej sferze na całej linii). Nie wiem, czy podołałyby przy klimacie grozy (raczej bym się nie spodziewał), jednak w trakcie sesji z elementami groteski, psychozy, niestabilnego otoczenia można się wcale nieźle pobawić.

Najlepszy utwór jednak mieści się na miejscu czwartym, nie przez przypadek – niezbyt dobrze wpasował się w konwencję albumu, a jak dobrze rozumiem, został tu umiejscowiony właściwie przez przypadek. Świetny kawałek na konkretną scenę – rozpoczyna się od charakterystycznej, delikatnej perkusji, stopniowo otaczaną coraz to innymi dźwiękami i melodiami, także chórem i gitarą elektryczną. Dopiero jednak nieco po trzeciej minucie (powiedzmy – 3:20) wszystkie te składniki zostają wymieszane i, mówiąc krótko, dają mistrzostwo.

Czy potrafimy go mistrzowsko wykorzystać, to inna sprawa.

Muzyka tworzona właściwie metodą kolażu, a przy tym przemyślana i pozbawiona przypadku. Połączenie chaosu i ładu, spontaniczności i egzekwowania dopracowanego planu.

Muzyka tła: 2/5 – właściwie album odczuwam jako położony ponad konwencjami (muzyka przeciwko gatunkizmowi?), jestem w stanie go umiejscowić zarówno w SF, jak i fantasy czy horrorze. Jednak nietrudno znaleźć coś znacznie mniej rzucającego się w uszy, a niestety po dwudziestu dwóch minutach nie sądzę, by gracze mieli ochotę na powtórkę podczas tej samej sesji;
Muzyka obszaru: 1/5 – nie umiem sobie wyobrazić składanki, która uniwersalnie mogłaby korzystać z albumu. Ewentualnie enigmatyczny album „groteska” byłby uzasadniony, sam jednak bym nie próbował;
Muzyka przygody: 4,5/5 – moim zdaniem w albumie tym tkwi doskonałe narzędzie dla prowadzących, umiejących dostosować potrzeby sesji do wcześniej przemyślanej ścieżki dźwiękowej. Przed oczyma (dupy swojej, tak to szło?) mam wiele scen, od zgoła zwyczajnych, jak spotkanie zdziwaciałych artystów w kawiarni (tak, dal mnie to normalna scena), po totalne odjazdy pokroju „koncert githzerai w Przybytku Doznań we współpracy ze zbuntowanymi modronami I Inni”;
Muzyka drużyny: Nie.

Niedzielna polecanka #17; Podsumowanie listopada


Borejko poinformował na Bagnie, że Zbigniew Szatkowski nagrał płytę – do pobrania za darmo! – mającą podkreślać nastrój zawarty w cyklu „Gamedec” Marcina Przybyłka. Ani cykl, ani nazwiska nic mi nie mówią, stąd na temat adekwatności efektów tej próby do założeń nie jestem w stanie skomentować.

Album ściągnąłem, odsłuchałem z dwa razy i stwierdziłem, że jest to nudne i niewarte uwagi.

Przypadkiem jednak włączyłem ten sam album wczoraj po zmierzchu (nie, nie po Zmierzchu) i uświadomiłem sobie, że jest to nie tylko dobry, dopracowany i spójny zbiór (niespełna półgodzinny), ale też ma potencjał na doskonały dodatek do sesji toczących się w świecie grozy lub klimatach postapo. Jak dla mnie – pod względem jakości stoi pomiędzy soundtrackiem do Robotici i Technology of Silence. Zarówno niezła muzyka, jak i dobry rekwizyt.

Wreszcie można wymienić OST z Falloutów na coś innego, a nawet lepszego. : )

Linków do Wrzuty nie będzie, gdyż notkę przygotowuję na komputerze, na którym nawet zebranie linków do „podsumowania” zajęło mi pół godziny.

Odnośnie podsumowania:
Dziękuję Cravenowi za wrzucenie notki wypełniającej niedzielną lukę, którą pozostawiłem;
jednocześnie mu gratuluję, gdyż, jak się okazuje, w najnowszym zbiorze felietonów RPGowych wydawanych przez Portal, „Graj Trikiem”, tyczący się, a jakże, muzyki na sesji;
zaś powodzenia życzę Abbadonowi, który zgodził się dołączyć do grona szaleńców wrzucających do sieci polecanki muzyczne do zastosowania podczas sesji. Dzięki!

Niech będzie Wiadome, że rozpoczęliśmy tzw. Koncert Życzeń – mogliście już zorientować się, że czekamy na wasze prośby i propozycje odnośnie tematów/albumów, o których chcielibyście poczytać. Czekamy!

Jeżeli zaś chcielibyście podesłać jakiś tekst gościnnie lub jeszcze dołączyć do grona autorów (mamy wolne wtorki, czwartki, soboty i co drugi piątek ; )), serdecznie zapraszam.

W minionym miesiącu, z mojej strony wyraźnie skupionym na folku, ukazały się:

Zarysy twórczości:
Tenhi: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/ludowo-ale-nie-ludycznie.html
Garmarna: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/minizarys-garmarna.html
Clannad: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/panta-rhei-czyli-clannad.html

Teoria:
O folku ogólnie: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/folk.html
O irlandzkim, stereotypowym folku: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/irlandzki-folk-czyli-najpopularniejszy.html

Recenzje:
Akira soundtrack: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/tetsuoooooo-kanedaaaaaa-czyli-wiatr-nad.html

Polecanki:
Cravena:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/gospelowa-klamra.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/porabana-neuroshima.html
Abbadona:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/quo-vadis-fantasto.html
Moje:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/niedzielna-polecanka-15.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/niedzielna-polecanka-16.html

Mrok i pesymizm


Miał być koncert życzeń (GSy + wikingowie) ale się nie wyrobiłem. Będzie za tydzień, a dziś notka z szuflady:Trzy kawałki, zupełnie różne, ale wszystkie ociekają ciężkim klimatem. Do wyboru do koloru.
Jam & Spoon – Castaneda Future Illuminations
Szczur grasujący na opuszczonym, rozpadającym się blokowisku, zbliżający się do kubłów w których bezdomni palą śmieci. Powolny przelot nad dżunglą w której znajduje się antyczne miasto z zigguratem, w którym ktoś szykuje się do straszliwego rytuału. Flota dziwacznych statków nieznanej cywilizacji, sunących na tle kolorowej mgławicy… Powoli, groźnie i posępnie.

Michael Andrews – Manipulated Living
Opuszczone zasieki, pole minowe, wraki czołgów i transporterów i samochód, który nocą przemierza ten wyludniony krajobraz. Lub coś zupełnie innego, istotne jest, że przy tym kawałku mamy wyraźniejszy rytm, który moim zdaniem narzuca zdecydowanie jakąś dynamikę poza samym opisem. To może być również opis alchemika, czy szaleńca pokroju dr Frankensteina, który wśród kamiennych ścian i pordzewiałej aparatury dokonuje jakiegoś potwornego eksperymentu.

Dead Space – Twinkle, Twinkle
Nie wiem co tu zasugerować. Ten kawałek zamiata tak bardzo, że niemal gwarantuje ciary. Ale poszarpany wrak stacji kosmicznej albo jakiegoś krążownika, milcząco zawieszony w pustce kosmosu powinien nieźle się komponować.

Loreena McKennitt


Jeżeli miałbym wypisać szczególnie ważne dla rozwoju mego gustu muzycznego zespoły, na jednym z ważnych miejsc bezwzględnie pojawiłaby się Loreena McKennitt. Kobieta, której imię i nazwisko zapisując zawsze się zastanawiam, ile powinno być o, e, t, n i a. Ortograficzne szaleństwo. Na miejscu honorowym zaś umieściłbym utwór poniższy, choć przyznam, że obecnie nie wzbudza we mnie wielkich emocji:

Nie będę ukrywał, że o ile sławna stała się jako wykonawczyni tradycyjnej muzyki irlandzkiej (sama będąc śpiewaczką i harfiarką o irlandzkich korzeniach), właściwie znam ją przede wszystkim z albumów „The Book of Secrets” i „An Ancient Muse”, mających z tym nurtem niewiele wspólnego. Pierwsze albumy (sam je określam jako należące do „epoki harfy”) faktycznie zawierają typowy, irlandzki folk, jednak jakoś wykonanie artystki niezbyt mnie doń przekonuje. Natomiast albumy późniejsze („epoka poharfijna”), nawiązujące do różnych nurtów tradycyjnych z całego świata (znacie takie lakoniczne pojęcie jak „world music”?), charakteryzując się mocno podkreślonym rytmem i wyraźnymi, choć wcale skomplikowanymi melodiami, często wykorzystującymi całą paletę egzotycznych instrumentów.

Głos prawie zawsze kobiecy, dość niski, ponoć to sopran, ale mam wrażenie, że śpiewa dość różnorodnie, głównie po angielsku (tj. w jednym z dialektów „kanadyjskiego”), czasem jedynie zawodząc. Nie sposób tu szukać perkusji, trudno gitar czy klawiszy, łatwo natomiast instrumentów dętych, szarpanych, wielu przeszkadzajek. Dobrze sobie przypomnieć, że zbiór grzechotek, stukających o siebie kijków, djembe i dundunów potrafią w pełni się obronić jako wartościowe elementy melodii.

Przyznam, że najnowszych albumów Loreeny nie znam. Nie potrafię powiedzieć, w jaką stronę zmierza i ewoluuje. A szkoda. Postaram się nadrobić w wolnej chwili.

Może zabrzmi to niepoprawnie politycznie, ale wydaje mi się, że utwory McKennitt nie przez przypadek są słuchane głównie przez kobiety. Jest to prawdziwie delikatna, subtelna gra muzyki spokojnej, podkreślanej śpiewem wypełnionym emocjami. Ok, nie jestem osobą o mocno zakorzenionej świadomości genderowej i nie potrafię precyzyjnie wyrazić, dlaczego muzyka ta jest według mnie bardziej „kobieca” niż „męska”, niemniej zdecydowana większość osób, które miały okazję ze mną o niej porozmawiać, należało do stanu niewieściego.

Muzyka tła: 3/5 – tak, o ile nie planujemy scen akcji a graczom nie przeszkadzają klimaty New Age. Jest spokojnie, kontemplacyjnie (ta, muzyka kontemplacyjna. Uwierzę, jak zobaczę), przy tym właściwie całkiem fantasy. Mankamentem może być duża ilość utworów z wokalem, ale jeżeli zazwyczaj puszczamy pozbawione śpiewu tło, może warto dać im szansę;
Muzyka obszaru: 3/5 – pojedyncze utwory mogą wzmocnić składanki mniej i bardziej rzadko używane, od „podróży”, poprzez „żydowskie miasto” czy „przyjęcie” do „Wigilii”;
Muzyka przygody: 3/5 – zdecydowanie warto odsłuchać i zachować najciekawsze dla nas utwory Loreeny, pamiętając o ich istnieniu. Znajdziemy tu sporo utworów na sytuacje dziwne, czasem wręcz bardzo dziwne i jestem w stanie sobie wyobrazić sceny wręcz do nich naginane, zwłaszcza, jeżeli dotyczą podróży po świecie (Wolsung?) w krajach egzotycznych. Niestety, nie znajdziemy tu ciekawych battle tracków czy utworów na potrzeby scen akcji;
Muzyka drużyny: Nie.

Przykład, jak zwykłe „Fel shara” może przekształcić się w śmiertelnie poważne „Sacred Shabbat”. Cóż, licentia poetica:

Quo Vadis Fantasto

Dzisiejsza notka poświęcona będzie motywowi podróży, oraz związanej z nim muzyką. Oto kilka moich propozycji muzycznych, które pomogą Wam wprowadzić graczy w świat widziany oczyma podróżników. To pierwsza część z cyklu tematów, który zatytułowałem – Quo Vadis Fantasto. Utwory muzyczne zaprezentuję w pięciu kategoriach – Przecierając Szlak ; Po Śladach w Nieznane ; Magiczny Trakt ; Epicka Eskapada oraz Morska Bryza.

Przecierając Szlak

E.S Posthumus – Nara

Tagi : razem na szczyt, za wszelką cenę, nie widać końca, dookoła świata, niepewność, czujność, tajemnica, spokój, wymarsz, cztery pory roku, tam i z powrotem

Boondock Saints Soundtrack – The Blood of Cu Chulainn

Tagi : razem na szczyt, o krok od celu, dookoła świata, spokój, nadzieja, sielanka, malowniczo

The Island Sountrack – My Name Is Lincoln

Tagi : razem na szczyt, nie widać końca, malowniczo, dookoła świata, nadzieja, spokój, ekspedycja, tajemnica, tam i z powrotem

Village Kollektiv – Powziwaj Ziatrecku

Tagi : za wszelką cenę, o krok od celu, niepewność, czujność, wymarsz, cztery pory roku

Po śladach w nieznane

Michał Jelonek – Pizzicato Asceticism

Tagi : wieczór, noc, jesień, zima, las, czujność, nie widać końca, zdany na siebie, odosobnienie, strach, niepewność, smutek, ból

The Seven Mile Journey – Theme for the Elthenbury Massacre

Tagi : wieczór, noc, jesień zima, las, podziemia, góry, czujność, niebezpieczeństwo, tajemnica, nie widać końca, zdany na siebie, odosobnienie, strach, niepewność

Magiczny trakt

Annbjørg Lien – Galadriel

Tagi : dookoła świata, cztery pory roku, spokój, przekonanie, malowniczo, nadzieja, tajemnica, tam i z powrotem

The Longest Journey (Dreamfall) – The hospital room

Tagi : malowniczo, tajemnica, nadzieja, spokój, o krok od celu

Carrantuohill – Against the wind

Tagi : malowniczo, nadzieja, spokój, tam i z powrotem, o krok od celu, dookoła świata, cztery pory roku, mistycznie

Epicka Eskapada

World of Warcraft – The shaping of the world

Tagi : malowniczo, ekspedycja, wymarsz, czujność, pośpiech, niebezpieczeństwo, razem na szczyt, dookoła świata, cztery pory roku, przekonanie

Epic Score – This is our land

Tagi : tam i z powrotem, nadzieja, dookoła świata, cztery pory roku, razem na szczyt, przekonanie, malowniczo, sielanka

Sonic Symphony – Haven on earth

Tagi : ekspedycja, wymarsz, czujność, niebezpieczeństwo, pośpiech, cztery pory roku, dookoła świata, razem na szczyt, przekonanie, malowniczo, tam i z powrotem

Morska Bryza

Týr – Regin Smiður

Tagi : dookoła świata, ekspedycja, rejs, pośpiech, czujność, razem na szczyt, niebezpieczeństwo, przekonanie

Forefather – The sea kings

Tagi : rejs, sielanka, spokój, przekonanie, razem na szczyt, dookoła świata, ekspedycja, malowniczo, tajemnica

Earth Girl Arjuna – Aqua

Tagi : spokój, smutek, rejs, czujność, tajemnica, nie widać końca, odosobnienie, nadzieja, malowniczo, mistycznie

Bonus

Hanggai – Drinking song

Tagi : zajazd, sielanka, popijawa, na krańcu świata

Alestorm – Nancy tavern wench

Tagi : przystań, sielanka, popijawa, piraci

Większość podanych przykładów jest uniwersalna i sprawdzą się nie tylko w podróżach podczas kampanii. Zaproponowane pozycje można wykorzystać na dwa sposoby :

1.Puścić muzykę w tle i „odgrywać” podróż – jest to fajny sposób, lecz niestety tępo wielu utworów zmienia się w trakcie i nie będą nadawały się zbytnio do zapętlenia, warto więc pomyśleć wtedy o własnym muzycznym urozmaiceniu.

2.Puścić muzykę w tle i opisać podróż – przygotowany lub zaimprowizowany opis podróży z wykorzystaniem któregoś z podkładów też jest dobrym pomysłem. Zawsze brzmi to lepiej niż po prostu „dotarliście po 3 dniach do celu”.

Niedzielna polecanka #16

Uświadomiłem sobie, że po dwóch notkach na temat irlandzkiego folku (i późniejszej odpowiedzi Ezechiela) trudno mi wymyślić coś nowego, zwłaszcza odnośnie zespołu tak mało oryginalnego jak Beltaine.

(Tu mogą spaść na mnie gromy – słyszałem i czytałem, że niezwykłość tego zespołu tkwi, tutaj cytat:
“BELTAINE to jeden z najciekawszych zespołów polskiej sceny folkowej. Swoje niepowtarzalne brzmienie BELTAINE osiągnął dzięki szczególnej umiejętności łączenia tradycyjnej muzyki celtyckiej z muzyką współczesną”.
No wow po prostu, prawdziwe pionierstwo. Zwłaszcza czytelnicy tego bloga nigdy się z tym nie spotkali.)

Ta polska grupa mówiąca prosto w profil, że zagraniczny folk jest ciekawszy (z czym bym się zresztą zgodził) wydała dotychczas trzy albumy, z czego pierwszy jest “bardziej tradycyjny”, drugi “bardziej elektroniczny” a trzeci “bardziej do dupy”, z czego sumując co lepsze kawałki z albumów pierwszego i drugiego otrzymujemy koło godziny wcale niezłej muzyki.

Album trzeci skomentujmy tragicznością tego teledysku do utworu, który na żywo brzmi trzykrotnie lepiej:

Reszta jest mruczeniem.

Niestety, tego, co pozostało, nie wykorzystamy jej do scen walki czy akcji, właściwie trudno ją wykorzystać do czegokolwiek, jak tylko scen sielankowych, a przy tym bardzo dynamicznych, lub melancholijnych, a i to z założeniem tkwiącej gdzieś w cieniu nadziei i radości. Tak. Ewentualnym urozmaiceniem może być wsadzenie niektórych utworów do dosyć radosnych scen akcji, jak bieg przez miasto w ucieczce przed rozzłoszczonym karczmarzem.

Innymi słowy – osoby zachęcone do wykorzystania Clannadu do stworzenia składanki “sielanka fantasy”, tu znajdą urozmaicenie w postaci utworów bardziej dynamicznych, obdarzonych większą ilością instrumentów i – często – męskim wokalem. Co też ciekawe, czasem da się natknąć na brzmienia brzmiące wręcz persko-indyjsko, ale nas, osoby znające “Druidów” Petera B. Ellisa, to nie dziwi.

Dance Around – wersja skrócona, lepsza:

Dance Around – wersja pełna:

Smętna ballada #1:

Smętna ballada #2:

Next damn smęt:

Panta rhei, czyli Clannad


Clannad jest pierwszym zespołem wykonującym muzykę irlandzką, jaki poznałem. Jeszcze jako dziecko słyszałem, jak z kaset magnetofonowych odtwarzali go rodzice. Powrót doń nastąpił, gdy usłyszałem w Radiu Rivendell śliczny kawałek:

Jak się jednak okazało, zespół funkcjonował w latach 1973 (!) – 99. Utwór powyższy znajduje się na albumie z '74, drugim z siedemnastu (!). Ładnie, prawda? Niestety, bardzo często albumy powielają starsze utwory lub same w sobie stanowią składankę w stylu „the best of”, przez co ilość utworów do przekopania się, choć dalej znaczna, nie jest zatrważająca.

Powołując się na wpis z zeszłego tygodnia, Clannad realizuje oba nurty charakterystyczne dla muzyki irlandzkiej, jednak później – od lat osiemdziesiątych – następują przemiany. Wpierw, moim zdaniem w pełni nieudana, próba łączenia tradycji (a warto wiedzieć, że kapela zwłaszcza u początku istnienia grała sporo tradycyjnych utworów) z instrumentami pokroju saksofonu. Okres nie dość, że najsłabszy muzycznie, to jeszcze dla braci RPGowej całkowicie bezużyteczny – po prostu nie ma, gdzie go wcisnąć. Przypadkowy użytkownik serwisu LastFM powiedział: „Everything they play before Fuaim (album z '82 – aure) is amazing. Then they go all poppy and new-agey and it sucks :(”. Nie zgadzam się z tą opinią, ale macie wyobrażenie, jak bardzo zmieniał się ich styl.

Okres tradycyjny, pierwszy, jest najbardziej reprezentatywnym zbiorem utworów zdatnych do wykorzystania w każdej sesji fantasy bazującego na czasach minionych, zwłaszcza średniowieczu. Bez większych bólów możemy znaleźć utwory do tańca i do popijańca karczemnego. Jako muzyka tła utwory te zawodzą, dobrze jednak nadają się do konwencji z wyraźnymi elementami sielanki (nie mogę się doczekać, by je przetestować w Evernight – w Warhammerze to jednak nie było to samo ; )). Niektóre utwory, choć melancholijne, nie budzą grozy czy napięcia – właściwie cały ten nurt wręcz prosi się o hobbitów z fajami i ziołami.

Po okresie drugim, „saksofonowym”, następuje faza trzecia, uzupełniająca i bardziej radykalna, w której to z tradycji pozostaje właściwie jedynie radosny nastrój. Jest to już typowa. newage'owska elektronika, której faktycznie towarzyszy nieco „irlandzkich” utworów, jednak serce pozostaje nieco sztuczne. Wadą tej fazy jest nieprzystawanie do obrazu hobbita z ziołami, jednak da się ją wykorzystać jako przeniesienie sielanki do przyszłości, także do sf. W ostateczności można też próbować dodać garść utworów do składanek wiążących się z ugrupowaniami mistycznymi, są jednak zespoły, które nadadzą się ku temu znacznie lepiej.

Zdecydowana większość utworów jest wykonana z tekstem irlandzkim, choć nie brakuje i kawałków angielskich. Wyśpiewane głównie przez Máire Brennan (nie chce ktoś może zasponsorować mi kwoty 100 pln na jej koncert w poznaniu 30 listopada? ; )), część przez późniejszą gwiazdę Enyę, rzadziej – i znacznie mniej ciekawiej – śpiewają samcy, utworów tych jednak zdecydowanie nie lubię.

Instrumenty nie są zbyt skomplikowane – wpierw flet, gitary i rzadkie instrumenty perkusyjne, później saksofon, wreszcie, w ostatniej fazie, sporo klawiszy.

Muzyka tła: 2/5 – można, ale brzmi to sztucznie. O ile nie prowadzimy dark fantasy czy systemów futurystycznych, raczej nie zniszczymy sesji, ale czy warto ryzykować?;
Muzyka obszaru: 4/5 – sielanka! Prawie całą twórczość można do tego sprowadzić. Świetny materiał na składanki takie jak „karczma, muzycy na festynie, radosna knajpa przyszłości, Shire, te cholerne elfy, obozowisko, rozładowanie napięcia, chwila wytchnienia”. Doskonały równoważnik ciężkich smętów, które opisywałem dotychczas;
Muzyka przygody: 3/5 – podczas tworzenia scenariusza będziemy mogli wykorzystać bardzo dużo utworów, jednak w bardzo wąskim zakresie. Utwory słabe przy improwizacji, jednak jeżeli zamierzasz ulokować w swojej przygodzie scenę kojarzącą się z wytchnieniem czy naturą, znajdziesz tu k20 kawałków, które Ci się przydadzą;
Muzyka drużyny: Tak.

Nurt tradycyjny:

Może nie uwierzycie, ale jest tu nawet jeden bardzo dobry battle track, element soundtracku do któregośtam Robin Hooda…

…sensowny tym bardziej, jeżeli przepuści się go przez Audacity:

Nurt nowoczesny: