Cori – Changeling, który wierzy w dobro

Cori urodziła się Changeliniem. Bajki, którymi ludzie straszą dzieci na dobranoc mówią, że są to pomioty zła, plugawe owoce zakazanych związków. Kto by jednak wierzył takim historiom? Zwłaszcza patrząc na taką śliczną dziewczynę, rodzice musieli być urodziwi… Oj, ale te oczy… No właśnie, zawsze te oczy… Jakoś pazury umykały spojrzeniom postronnych, ale oczy zawsze wpędzały Cori w kłopoty.

Podrzucona na skraj wioski, została znaleziona przez młynarza, który akurat wracał z miasteczka do swojego młyna. W panice powrócił do rady starszych z dzieckiem na rękach. Jak przystało na przesądną hałastrę, starsi, gdy tylko ujrzeli niespotykane oczy małej dziewczynki, wpadli w panikę i kazali młynarzowi odnieść dziecko do lasu, by natura zajęła się rozwiązaniem tego niechcianego problemu. Młynarz jednak zwymyślał swoich pobratymców od bezrozumnych głupców, zrobił zakupy za zarobione na mące monety i zabrał maleńką istotkę do siebie. Spojrzenie jednego pomarańczowego, niemalże żarzącego się niczym węgle w ognisku oka i drugiego intensywnie zielonego wprawiało ludzi w zakłopotanie i wywoływało nieufność. Cori jednak, jak nazwał ją jej przyszywany ojciec, Rorbon Asselm, była bardzo dobrym dzieckiem. Chłonęła cały otaczający ją świat z nieskrywanym zainteresowaniem. Już od maleńka zdawała sobie sprawę, że jest trochę inna, umiała pewne rzeczy, których nie umiał jej papa, ale nie zważając na nic uczyła się wszystkiego, dbała o młyn i dom oraz chodziła na polowania, dzięki którym mieli co włożyć do garnka. Nie zapuszczała się jednak nigdy do wioski. Ludzie zbyt szybko oceniali ją na podstawie wyglądu. Choć była śliczną dziewczynką, uwagę przyciągała, prócz różnokolorowych oczu, również jej skóra, która była dużo ciemniejsza niż u lokalnej społeczności. W ludziach wywoływała swą odmiennością najczęściej lęk, wśród zwierząt czuła się natomiast jak w domu. Ojciec nauczył ją wszystkiego, co sam umiał, a nawet więcej, bo dzięki jego miłości i zaufaniu wiedziała, że na tym świecie jest mnóstwo dobra, wystarczy się rozejrzeć. I z tą wiarą ruszyła przed siebie, gdy po kilku nieprzespanych nocach pełnych łez, zrozumiała, że jej papa już nigdy nie wróci do domu…

No… Właściwie to nie do końca tak było… Wciąż wraca myślami do tych pełnych lęku nocy i ludzi, którzy zjawili się w młynie po kilku dniach. Strojny pan wraz ze świtą zaczął panoszyć się po domu. Kazał wynieść co cenniejsze rzeczy z gospodarstwa i zapakować je na wóz, a do drzwi przybito jakieś pismo. Zbrojni na tyle przerazili dziewczynę, że bez zastanowienia uciekła w ciemność tutejszego boru. Las mniej ją przerażał, niż ci, którzy powinni być jej braćmi.

Wciąż nie wie, co stało się z jej ojcem. Kilkukrotnie zakradała się na skraj wioski chcąc posłuchać, czy nie krążyły o tym jakieś plotki. Jedno wiedziała na pewno. Porzucony na skraju drogi wózek, w którym papa zabierał mąkę do miasteczka, nie wróżył niczego dobrego. Śladów było jednak zbyt mało, by mogła zidentyfikować ewentualnych sprawców jej nieszczęścia.

Sypiała pod rozłożystymi choinami, jadła jagody, od czasu do czasu łapiąc nieostrożne wiewiórki i króliki. Na własnej skórze przekonywała się, co działa, co jest dobre, a co szkodzi. I tak pewnego dnia, nie zdając sobie z tego sprawy, ze znanego sobie boru przewędrowała do Lasu Cieni i odnalazła ruiny niewielkiej świątynki. Na pierwszy rzut oka budynek był opuszczony, nie wahała się więc poszukać w nim schronienia. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu, spod powały dostojnie sfrunął mroczny kształt, który okazał się być dość nieufnym, acz przyjacielskim wyvaranem. Dowiadując się, w jak smutnym położeniu znalazła się dziewczyna, przygarnął ją pod swój dach (lub jego kawałek, mówiąc szczerze) i zaczął uczyć druidzkich ścieżek, dzięki którym była w stanie uzupełnić swoją wiedzę o kolejne pożyteczne umiejętności oraz wykształcić w sobie instynkty, które od dziecka drzemały w jej duszy.

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Want to join the discussion?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz