RPGowy Alfabet Muzyczny czas zacząć, od A…

Ścieżka dźwiękowa do filmu Skyfall autortswa Thomasa Newmana w całości prezentuje się bardzo zacnie 🙂 Polecam, zapraszam. A teraz, Adrenaline, pierwszy kawałek z listy RPGowy Alfabet Muzyczny!


Adrenaline – Thomas Newman – Skyfall




 Lady In Red

            Klub Malibu na rogu 25tej, dokładnie
w samym centrum Chińskiej Dzielnicy. Świecąca czerwona brama z widniejącym nad
nią wizerunkiem ogromnego, wyszczerzonego w ponurym uśmiechu seledynowego smoka
zdawała się stać otworem dla każdego naiwnego przechodnia. Pytanie, czy bilet
wstępu okazałby się tylko w jedną stronę? W tym jasnym, jarzącym kolorze, połączeniu
czerwieni z seledynem było coś hipnotyzującego, magicznego… Jak w miejscu z
dzieciństwa, do którego zawsze chce się wracać. Mieniący się zielonkawym
sztucznym płomykiem długi ogon wskazywał drogę do przeszklonych drzwi niedużego
budyneczku. Barczysty skośnooki mężczyzna gestem zapraszał do środka. Czerwony
dywan, lekko przytłumione żółte światło porozwieszanych na ścianach trójkątnych
lamp. Wszędzie unoszący się zapach lawendy i waniliowego tytoniu. Wynurzająca
się z półmroku czarnowłosa kobieta w krwisto czerwonej sukni do kostek, przypominała porcelanową laleczkę, której jedna noga, owinięta wokół barowego
stołka, niespokojnie wystukiwała delikatny rytm. Czekała. Kieliszek trzymany w
aksamitnej rękawiczce powoli zaczął drżeć, wskazując że jego właścicielka
stawała się coraz bardziej niespokojna. Nerwowo podnosiła naczynie do ust,
pozostawiając na nim ślady czerwonej szminki. Brązowy płyn już dawno zniknął z
dna… Drzwi wejściowe trzasnęły, kobieta uniosła głowę, gwałtownie upuszczając kieliszek
na zimną posadzkę. Szklana mozaika natychmiast przykryła błękitne kafelki, na
których lśniły nieliczne kropelki płynu. Kocim ruchem dobyła broni, a błyszcząca w
delikatnym świetle lufa Beretty wycelowana była prosto w Niego. Wiedział co go
czeka, doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji. Ostatnie spojrzenie w Jej
oczy… Seledynowo-czerwone gadzie źrenice, które jarząc się agresywnym światłem,
przypominały teraz tańczące jęzory ognia…

Grawitacja. Muzyka z innego wymiaru.

Od premiery “Grawitacji” w Polsce minęło już trochę czasu, więc na spokojnie przesłuchałam sobie soundtrack do tego filmu i muszę przyznać, że Steven Price – znany mi jedynie z samego nazwiska, a nie konkretnej ścieżki dźwiękowej – poradził sobie bardzo przyzwoicie.

W zasadzie muzyka jest w całości elektroniczna, gdzieniegdzie z orkiestrowymi ozdobnikami i delikatnym kobiecym wokalem. Bardzo miodnie, moim zdaniem, wpasowuje się w klimat filmu, stając się momentami jego głównym głosem 🙂

Tworząc każdy kawałek Price wywołał to, czego od niego wymagano – poczucie lęku i niepokoju, napięcie i dramat. Podkreślił tym samym historię bohaterki Sandry Bullock i bardzo umiejętnie oddał ten “kosmiczny” nastrój. Osobiście jak słucham tych numerów to mam wrażenie znajdować się w stanie nieważkości. 🙂

Pierwszy utwór z płyty – Above Earth – zaczynając się z hukiem, w pewnej chwili zwalnia i tworzy lekko oniryczny nastrój. Zwłaszcza w zakończeniu, kiedy pojawia się aksamitny kobiecy głos.

Budowanie akcji i rozwój wydarzeń sugeruje drugi kawałek – Debris – rozwijający się i trzymający w napięciu tak naprawdę przez prawie całe 5 minut.

The Void dalej trzyma ostry poziom, w pewnym momencie wyciszając i uspokajając słuchacza, co podtrzymuje następny kawałek Atlantis. Oba jednak wprowadzają w stan oczekiwania i wzbudzają czujność.

Dont' Let Go to utwór, w którym dzieje się wszystko – co nie powinno dziwić, bo trwa 10 minut 😉 Akcja, spokój, wyciszenie i ładna końcówka.

Końcowe utwory z listy – Tiangong, Shenzou zamykają akcję, trzymając rozpędzony poziom i podkreślając ostateczne rozwiązanie, które ostatni kawałek, Gravity, zamyka w zgrabną historię. 🙂 


Moim osobistym faworytem pozostają jednak Airlock – delikatny, oniryczny, idealny pod sesyjne sceny ze snami, Fire – z mocnym początkiem, przejściem w kolejną dawkę napięcia i końcowym wyciszeniem. In the Blind również ładnie komponowałby się pod sesyjkę z motywem snu, podróży w czasie czy hmm.. psychodelicznego świata dziecka. Ot, takie skojarzenia.

Czy polecam do sesji? Zdecydowanie tak! Klimaty Cyberpunkowe, współczesne, motywy oniryczne i psychodeliczne – jestem na tak!

Miłego zatapiania się w przestrzeń:

Airlock – Gravity – Steven Price

Fire – Gravity – Steven Price

In the Blind – Gravity – Steven Price

Epicki Alfabet – A

Reedycja Epickiego Alfabetu. Tytuł mówi sam za siebie, a niejeden pewnie pamięta oryginał. Ale jakby ktoś nie wiedział, to mogę jedynie doprecyzować, że chodzi o muzykę. Wpisy będą zestawieniami pompatycznych utworów na kolejne litery alfabetu. Epickość będzie traktowana z dużym marginesem, żebym mógł Wam podsunąć jak najróżniejsze muzyczki, z drugiej strony na pewno wiele będę musiał skreślić, żeby nie rozwlekać całości ponad miarę. Czy muszę wspominać, że słuchamy wszystkiego z podkręconymi głośnikami? Z powodów estetycznych postanowiłem nie wklejać playera w notki i ograniczyć się do linków. Miłego słuchania!

Also Sprach Zarathustra – Richard Strauss

Czymże innym można by zacząć taki cykl? Ikona kina. To przy okazji jest też przekleństwem tego utworu. Obawiam się, że na sesji RPGowej mogło by się to nadać tylko w scenie komicznej, bo inaczej wyszło by sztampowo i banalnie. Zamiast tego polecam (spoiler literki „P”) Planet Krypton (Koniec spoilera).

Angel Of Doom – Shiro Sagisu

Z dzisiejszych pozycji to jest zapewne najmniej znane. To kompozycja do finałowych scen Rebuild of Evangelion 1.0 You Are (Not) Alone. To pierwszy z kinowych filmów stanowiących remake Neon Genesis Evangelion. Świetny kawałek muzyki, trochę szkoda, że po budowaniu klimatu trochę siada pod koniec, kiedy powinien wręcz urywać jaja.

The Abyss – Alan Silvestri

To wyśmienity soundtrack, wydaje mi się, że niesłusznie zapomniany przez wielu, podobnie jak film. Zaczyna się po prostu estetycznie, od drugiej minuty brzmienia nabierają kolorków i przestrzeni. Około 3:50 znowu kroczek wyżej by zakończyć całość anielskimi chórkami.

Anvil of Crom – Basil Poledouris

Kvlt classik, jak się przekonanie Basyl jeszcze nie raz zagości w alfabecie. Zanim ktoś zacznie kręcić nosem na ten utwór – uspokajam, przy literce R nie zabraknie Riders of Doom. Ale co tam – nie sądzę by ktoś odmówił epickości prologowi czytanemu przez Mako, czy późniejszej kompozycji.

Audiomachine – Guardians At The Gate

Audiomachine – Akkadian Empire

Nikogo nie zaskoczy, że w Alfabecie niemało miejsca znajdzie się dla muzyki ze zwiastunów filmowych. Te dwa kawałki uświetniły między innymi zwiastun Avatara. Drugi znalazł się natomiast w całkowicie epickim trailerze StarCrafta II.

Plany, projekty, pomysły.

Stronka już pracuje, wobec czego czas powiedzieć, co w najbliższej przyszłości będzie się tutaj pojawiało. Poprzednia notka może służyć za próbkę projektu, który ruszy od przyszłego tygodnia – Alfabet Muzyczny, czyli począwszy od literki A., kawałki pod konkretne sceny. Mamy zamiar również wskrzesić Cravenowy Epicki Alfabet, a gdzieś na horyzoncie układa się jeszcze plan przeglądu dekad 🙂

Póki co powoli startujemy z fp na facebooku!

Crockett’s Theme, czyli numer na dzień dobry, początek jesieni i wznowienie bloga :)

Jadąc dzisiaj samochodem skakałam po stacjach radiowych w poszukiwaniu czegoś, czego da się słuchać. Jakież zdziwienie i radość na mojej twarzy wywołała już pierwsza nutka lecącego w Esce “Crockett's Theme”. Z tym numerem w głośnikach mogę stać nawet w kilometrowym korku.. Szkoda tylko, że trwa zaledwie kilka minut 😉
Niemniej, przypomniałam sobie, że oprócz sławetnego serialu Miami Vice, z którego ów kawałek pochodzi, można go było również zasłyszeć w soundtrack'u do gry GTA Vice City – gry stworzonej m.in. w oparciu  o wyżej wymieniony serial. I ten klimat zdecydowanie było widać, czuć… i słychać 🙂

Lśniące alufelgi granatowego BMW błyszczały w pierwszych promieniach wychylającego się zza chmur słońca. Wierzchołki drzew delikatnie kołysały się w rytm spokojnie wiejącego wiatru. Mężczyzna w ciemnych okularach, trzymając jedną ręką kierownicę, sięgnął do kieszeni po papierosa, który po chwili żarzył się już pomarańczowym światełkiem. Kierowca docisnął pedał gazu, BMW z piskiem opon weszło w ostry zakręt, zostawiając za sobą ślady opon. Samochód z impetem piął się w górę krętą drogą, znikającą w wąwozie żółto-zielonych, potężnych drzew. Promienie słońca odbijały się od nisko położonej szyby, a po rozgrzanych skórzanych fotelach tańczyły drobinki kurzu. Mężczyzna uśmiechnął się, westchnął i wyjmując papierosa z ust sięgnął ręką w kierunku siedzenia pasażera. Delikatnie omiótł palcem niedbale włożone do teczki zdjęcie uśmiechniętej blondynki, trzymającej na rękach małego pieska. Prychnął, puszczając kierownicę i lewą ręką wytarł spływającą po policzku łzę. Gwałtownie podniósł do ust prawie wypalonego papierosa i zaciągnął się nim po raz ostatni, tak jakby właśnie zapadła jakaś ważna decyzja. Wypuszczając kłęby dymu z płuc przytknął niedopałek do zdjęcia, gasząc go dokładnie w miejscu twarzy kobiety. Papier powoli zaczął zwijać się w rulonik, delikatnie tląc się i coraz szybciej zajmując pomarańczowym płomykiem. Chłodny wiatr, który cały czas towarzyszył podróży, nagle stał się mocniejszy, porywając z siedzenia dymiącą fotografię, tak jakby chciał zabrać kierowcy ostatnie wspomnienie… Tańczące w podmuchach silnego powietrza zdjęcie wznosiło się i opadało, nie mogąc zdecydować o własnym losie. Kierowca przyspieszył, ani przez chwilę nie oglądając się za siebie. Wiatr powoli uspokajał się, pozwalając fotografii z lekkością opaść na ziemię i przykryć różnobarwny dywan liści. Szary, ledwie widoczny dym delikatnie dogasał w czerwonym świetle znikającego za zakrętem granatowego BMW…


Jedna ze scenek, która przychodzi mi na myśl już po pierwszej nutce numeru Jana Hammera. Tak to widzę 🙂

merry

Graj Muzyką wraca do Gry!

W związku z rewolucją, która zadziała się tutaj ostatnio najwyższy czas ogłosić wznowienie projektu Graj Muzyką !
Dzięki uprzejmości Cravena i Aureusa prowadzenie stronki spada teraz na moje barki – możecie więc spodziewać się świeżej dawki fajnej muzyki w regularnych odstępach czasu!
Póki co chcę zadbać o wizualną stronę bloga, a w najbliższym czasie ruszyć z projektem pt. RPGowy Alfabet Muzyczny – oczywiście inspirowany wcześniejszą pracą Cravena, ale nieco zmodyfikowany :). Po głowie chodzi mi także jeszcze inny muzyczny pomysł – szczegóły wkrótce.
Oprócz tego pojawią się recenzje ciekawych soundtracków – zarówno najnowszych, jak i tych starszych klasyków i nie-klasyków 🙂 Koncerty, czy wydarzenia muzyczno-kulturalne również znajdą tutaj swoje należne miejsce. Jednym słowem – szeroko pojęta  muzyka i wszystko co z nią związane, co może wesprzeć Mistrzów Gry i wpłynąć na ogólny dobry odbiór sesyjek 🙂

Notka wywrotowa

Dobry Mistrz Gry może sobie poradzić bez muzyki, musi tylko mieć dobre gadane. Tym truizmem zastępuję kajanie się z powodu odwlekających się notek. Raz jeszcze nie było czasu, dlatego nie obiecam notki w przyszłym tygodniu, obiecam tylko, że postaram się jak najszybciej. Tymczasem prezentuję świetnego mistrza gry: Margaret John (1926 – 2011)

Notka odroczona

Niestety obowiązki utrudniają mi regularnie (nawet tak, zdawało by się, rzadko) pisać na Graj Muzyką. Postaram się jednak by Epicka litera C pojawiła się w przyszły piątek.

Dziś mogę jedynie polecić ścieżkę Henry'ego Jackmana do X-Men: First Class, którą możemy się od dziś cieszyć w kinach.

Henry Jackman – Frankenstein's Monster

4. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie – Joe Hisaishi

Proszę szanownych państwa, Joe Hisaishi dał czadu. W pełni zasłużył na liczne, głośne, stojące i siedzące oklaski i okrzyki. Niezmordowany 61-latek dyrygował, grał na fortepianie… ale wszystko po kolei.

Mononoke-Hime – Journey To The West

4. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie raz jeszcze odbywa się w hali ocynowni ArcelorMittal Poland, w Hucie znaczy się. Miejsce to jest znacznie lepsze od błoń, gdzie pada deszcz, wieje wiatr, demoluje scenę i warunki cieszenia się widowiskiem. Ponadto tą porą koncerty na Błoniach konkurowały z Juwenaliami na miasteczku, co szczególnie można było odczuć w czasie koncertu w 2009. Gdy tylko partytury z „Pachnidła” przycichały można było usłyszeć radosne śpiewy pijanych studentów uzbrojonych w mikrofon.
Hala ma świetną akustykę, dach i wielki ekran, na którym mimo utraty synchronizacji bardzo przyjemnie oglądało się wykonawców z wielu kamer (więcej niż rok temu). W tym roku również obyło się bez nadmiernego gadania. Po uroczystym wstępie, żenującym żarcie prowadzącego i okazałej liście sponsorów zagrała muzyka i grała aż do końca. Niestety w tym roku (mimo niemałej ceny biletów) obyło się też bez programu koncertu, co zaliczamy jako żenadę numer jeden. Żenadą numer dwa jest fakt, że programy jednak były, tyle że dostępne gdzieś przed wejściem za 10 zł.

Kikujiro – Summer

Joe Hisaishi zaczął od mocnego uderzenia, praktycznie nie znaną mi kompozycją z „Nausicaä z Doliny Wiatru”. Efekt – świetne wejście, muszę zapoznać się z tym soundtrackiem. Jest epa. Następnie rozbrzmiały dość obszerne fragmenty „Mononoke-hime”. Fenomenalne wykonanie, podbite sporym chórem, innymi słowy – rewelacja. Oczywiście tej kompozycji mógłbym słuchać godzinami, ale tu nie wypada marudzić na ilość.
Następnie uraczono nas świetną kompozycją do „Generała” z 1926 roku, którą Hisaishi napisał w 2004. Po tym przyszedł czas na serię filmów Takeshi’ego Kitano, w tym „Brother”, „Hana-Bi”, „Kids Return” i kilka innych. Niestety zabrakło mi tam fenomenalnego „Kikujiro”. Jednakże słuchając „Spirited Away”, „Ruchomego Zamku Hauru”, łatwo było o tym zapomnieć… do momentu w którym jednak pojawiła się i ta kompozycja. Potem przyszedł czas na Ponyo, kwiaty dla Japończyka i owacje na stojąco. Po dłuższej chwili grzmiące oklaski ucichły i na ekranie pojawił się plakat „Tonari no Totoro” i po raz pierwszy w czasie koncertu publika wybuchła radosnymi okrzykami zanim jeszcze orkiestra zaczęła grać.

Spirited Away – Dragon Boy

Joe Hisaishi zrobił na mnie wielkie wrażenie. Nie jest może aż tak, żwawy jak siedem lat młodszy od niego Tan Dun, ale wzbudza równą sympatię i entuzjazm. Ponadto wykazał się imponującą wytrwałością, na przemian dyrygując i grając na fortepianie (czasem „kombinując” ze swoimi kompozycjami w ciekawy sposób), w pewnym momencie można było wręcz zobaczyć krople potu spadające z genialnego czoła. Wszystko to składa się na jeden z dwóch najlepszych koncertów w ramach czterech edycji Festiwalu (a przynajmniej takie są moje wrażenia na gorąco). Masa materiału, świetna realizacja, dużo grania i mało gadania. Mógłbym powiedzieć, że troszkę zabrakło mi „Dragon Boy” przy okazji „Spirited Away”, ale grzechem byłoby kręcić nosem przy tak obfitym repertuarze. Więc pomijając karnego wiecie-co dla organizatorów za żenadę z programem, wzorowa robota i wysoka poprzeczka dla dzisiejszego koncertu „Final Fantasy”.

Planescape: Torment – soundtrack

Uwaga! Album udostępniony w sieci za darmo!

Zabrało mi dziś parę godzin znalezienie odwagi do napisania tej notki. Jej widmo ciążyło na mnie już od dawna. Było tak wyraziste, że w zeszłym tygodniu techniką wyparcia autentycznie zapomniałem o jej przygotowaniu.

Wiele już mówiono o soundtracku do Tormenta. Głównie w superlatywach a opinie, jakoby to był „najlepszy z soundtracków do gier komputerowych / gier cRPG” nie były rzadkie, choć raczej bym się z nimi nie zgodził.

Sama gra była dla mnie zawsze bardzo ważna. Na tyle, że OST przesłuchałem wzdłuż i wszerz i dotychczas nie wykorzystywałem go na sesjach. Za dużo skojarzeń. Nie zmienia to faktu, że będąc muzyką co prawda szalenie charakterystyczną jest też bardzo udaną zbitką króciutkich kawałków, zdatnych do wykorzystania jako muzyka chwili. Niespełna pięćdziesiąt pięć minut można skrócić do połowy godziny złożonej z rarytasów – a trzeba przyznać, że występują utwory przeciętne, a nawet bardzo słabe. Szczęśliwie, najsłabsze ogniwa nie dostały się do gry (Morte Theme, Morte Theme Alternate, Smoldering Corpse Alternate).

Wydaje mi się, że także przez niewykorzystanie w grze utworów Good Ending i Neutral Ending popularna jest w sieci opinia, jakoby gra miała posiadać alternatywne zakończenia, których nie zdążono zmontować. Czy tak jest w istocie – nie wiem.

Słabą stroną albumu jest wyraźne działanie syntezatorów. Nawet Deionarra, jeden z najbardziej znanych i lubianych utworów, wyraźnie został „wyśpiewany” przez klawisze. Cechą charakterystyczną są jednak niepowtarzalne „instrumenty” (brzmienia?) perkusyjne i dosyć nachalne wplatanie motywu głównego. Ta konsekwentność jednak umożliwia tym bardziej złożenie z grupy podobnych utworów fajną muzykę sceny (zwłaszcza ciekawe są battle tracki), a nawet tła – choć ku temu trzeba wpierw nieco się nasłuchać i poselekcjonować. Szczęśliwie nie ma faktycznych wokali, choć pozory chórów pojawiają się często.

Jako, że album można pobrać za darmo, pozostaje go polecić. Mark Morgan odwalił genialną robotę. Richard Band, odpowiedzialny (odpowiedzialni? Nie wiem, czy to nazwisko, czy nazwa grupy) za Smoldering Corpse Bar (przegenialny utwór stworzony na potrzeby dziwacznej gospody) i Credits (z niezrozumiałego powodu zalatujący Bliskim Wschodem, niemniej naprawdę udany) – jeszcze lepszą.

Warto obadać. Jeżeli Wasz team nie zawiera fanów gry, powinniście znaleźć użytek.

Szczególnie warte uwagi:

01 – Main Title

03 – Deionarra Theme

04 – Dak'kon Theme
05 – Annah Theme

06 – Ignus Theme

09 – Vhailor Theme
17 – Sigil Battle
20 – Modron Cube Battle

21 – Fortress Battle
24 – Smoldering Corpse Bar

30 – Ravel's Maze
32 – Fortress Of Regrets

33 – Bad Ending
34 – Neutral Ending

35 – Good Ending
38 – Credits