Wpisy

Two Worlds II – soundtrack

Omawiany dzisiaj album napełnił mnie entuzjazmem w rzadko spotykanej mierze. Po kilkudziesięciu godzinach gry i wielokrotnych odsłuchaniach płyty jestem niemalże pewien, że soundtrack do Two Worlds II należy do najlepszych albumów muzyki cRPGowej, godny zestawienia z nieco już starym ostem do Planescape: Torment i innych ścieżek z najwyższej półki. Odważne słowa, jednak czuję się przy nich całkiem bezpieczny. Kilka utworów jest, przyznam, słabych, jest trochę przeciętniaków, są jednak też kawałki w pełni pożerające choćby soundtrack z Wiedźmina.

Znajdziemy tu brzmienia wpisujące się w każdy z używany na blogu podziałów – tło, sceny i chwile. Gra wpisuje się w konwencję heroicznego fantasy i daje zarówno trochę utworów uniwersalnych, jak też wyraźnie sprofilowanych na Chiny, sawannę, dżunglę czy karczmy.

Samej gry dotychczas nie przeszedłem (jest dłuuuga – a przy tym znacznie lepsza od średniej jedynki), ale zapowiada się być warta swej ceny.

Kawałki słabe

Do grupy tej wpisałem dziesięć utworów, które w większości zgrzeszyły w najprostszy sposób – są niecharakterystyczne, nie mają, mówiąc wprost, jaj. Mogłyby pojawić się w dowolnym k100 filmów, gier i bajek i nikt by ich nie zapamiętał. Tu wyraźnie rysuje się New World, Into The Mist czy Ad Mortem. Osobiście unikam podczas sesji puszczania tego, co nie kojarzy się z niczym – nawet tło powinno – dla mnie – w jakiś sposób się wyróżniać z tłumu.

Znajdziemy też kilka utworów po prostu złych, jak przenikliwie przedarty fletem Tavern 10 czy stworzone na potrzeby napisów utwory z żałośnie filmowym wokalem: Little Teardrop i tzw. Two Worlds II Rock_Vocal Theme. Też zastanawiacie się czasem, skąd przyszła ta moda na wrzucanie pod koniec filmów / gier utworów które są totalnie z dupy, nie wpisujące się w nastrój i z obowiązkowym wokalem? Zbrodnia na kulturze.

Pozostałe w tej kategorii to Veneficus University, Hounted Grounds, Two Worlds II Theme (Reprise) oraz Under Canvas. Podobnie jednak jak pierwsze trzy wymienione, nie są to utwory złe – teoretycznie z braku laku da się je dołączyć do scen akcji czy tła, jest to jednak strata czasu antenowego.

Kawałki przeciętne i „obszarowe”

Przeciętniaki są całkiem ciekawie skonstruowane – przypominają właściwie utwory słabe, ale z dodatkiem „tego czegoś” – przynajmniej jednego instrumentu, melodii, brzmienia – co sprawia, że kawałek to wpada w ucho, to po prostu wybija się z tłumu. Dobra wskazówka „jak tworzyć osty” – jeżeli nie masz pomysłu na fajny utwór, stwórz jakiś suchar i dodaj doń cokolwiek naprawdę ciekawego. Otrzymujesz w ten sposób fajny kawałek, który do gry możesz dodać bez wstydu.

Przykładami mogą być Dragon Queen (tajemnicza wieża, zagrożenie: pod koniec pierwszej minuty opis podkreśla pojawienie się potwora – pod koniec podkreślenie bicia serc postaci), Edge of Darkness (zaraz przed drugą minutą zaczynają dziać się muzyczne cuda: gracze przechodzą korytarzem, aż dostrzegają błysk opisywanego przedmiotu) czy wpisujący się w typowy schemat „muzyki walki”, a jednak przerzedzony tajemniczymi dźwiękami Grave March.

Inne, warte wspomnienia kawałki to Green Fields Of Antaloor, Two Worlds II – Theme i Two Worlds II-Theme 2-The Road is still long. Podobnie jak kawałki podlinkowane, są dobre do „uniwersalnego” fantasy.

Dorzucić tu wypada też utwory „obszarowe” – przeciętniaki dobre do uzupełniania składanek z muzyką scen dobieraną do wszystkich wydarzeń związanych z konkretnym obszarem – mogące kojarzyć się z:
Dżunglą: Brooding Lands, Jungle of Antaloor, Heart of The Wild
Pustynią / Sawanną: Trail Of Hatmandor, Sands and Blood, Eastern Falvours, Desert Traces
Orientem: A Far East Dream, New Ashos

Kawałki karczemne

Tak się składa, że Two Worlds II oferuje możliwość bycia grajkiem. Ja tam takich rzeczy jak Guitar Hero nie lubię, a gra powiela typowy błąd cRPGów i nie zachęca do zbierania funduszy, toteż bawię się w to rzadko – niemniej gracz ma możliwość gry na jednym z bodajże pięciu instrumentów, odtwarzając melodię sporej ilości karczemnych przygrywek. Wszystkie brzmią jak typowe, karczemne pitolenie – ale jako muzyka sceny, dorzucona wraz z grupką muzyków do dowolnej gospody, nadaje się świetnie. Jej siła tkwi w prostocie – przeciętna muzyka średniowiecznych mieszczan bez śpiewu da się często wykorzystać bez specjalnych przygotowań.

Do kawałków karczemnych zaliczyć można: Play with me, my fellow! oraz jedenaście (w tym słabiutką dziesiątkę) utworów zatytułowanych po prostu „Tavern X”, gdzie X wyraża numer utworu. Tawerny mają zazwyczaj koło minuty, dla spróbowania: siódemka i dziewiątka.

TWII: The Best Of

Wreszcie można zademonstrować najlepsze kawałki z albumu. Prawdziwe mistrzostwo – utwory, których długo nie zapomnę i będę demonstrował jako dowód, że w świecie gier muzyka naprawdę może trzymać wysoki poziom.

I czysty geniusz, do którego odniosę się jeszcze w niedzielę:

Muzyka tła: 1/5 – album jest zbyt zróżnicowany i dynamiczny, by wykorzystać go jako tło;
Muzyka sceny: 4/5 – okazały zbiór utworów karczemnych, kilka wartych uwagi kawałków do składanek typu „dżungla, pustynia, sawanna, orient, walka, podziemia”;
Muzyka chwili: 4/5 – zarówno tytuły, jak i po prostu melodie wręcz zachęcają do tworzenia barwnych opisów lub podkreślania niepowtarzalnej atmosfery, prawdziwie inspirujący zbiór;
Muzyka drużyny: Tak.

Po narodzeniu Pana


Luźna myśl przed treścią recenzji.

Obecnie prawie co dzień można natknąć się na pojęcie „kontrowersyjny”. Wielu artystów (i to znanych, szanowanych i opisywanych z perspektywy znawców sztuki nowoczesnej jako utalentowanych) wręcz dąży do tworzenia kontrowersji – dzieło bez niej uważają albo za puste i klasyczne, albo po prostu za nieopłacalne (szum wpływa na profity, bez profitów trudno stworzyć i spopularyzować cokolwiek, choćby zbiór poezji).

Zastanawiam się jednak, jak do swojej twórczości zasiadali Wojaczek, Witkacy czy Gombrowicz – czy pisząc utwór literacki myśleli „wow! Ten kawałek wzbudzi kontrowersje!”, czy po prostu pisali utwór, który w kontrowersje zaczął obrastać? Jakie wy dzieła wolicie? Stworzone jako kontrowersyjne czy zwykłe akty twórcze, które kontrowersyjne się stały?

W Polsce trudno mówić o filmie „Ostatnie kuszenie Chrystusa”. Nic to, że poprzedzony został krótkim wyjaśnieniem, że film właściwie o Jezusie nie mówi, jednak posługuje się jego historią, by pochylić się nad pytaniami o ludzką naturę i kondycję duchową człowieka. Nieważne, że posiadał identycznie zinterpretowany pierwowzór literacki, a przy tym nawet pozbawiony tych elementów broniłby się jako utwór niezależny od mesjanizmu, co prawda wchodzący w dialog z kulturowymi kliszami, lecz wykorzystując je w sposób twórczy. Film został przez polskich katolików zakazany, nie doczekawszy się premiery. Był, heh, zbyt kontrowersyjny, przez co nie znajdziemy raczej polskich tekstów rozważających słabe (a jest ich sporo) czy genialne (tych jest więcej) sceny.

Jeszcze przed premierą światową filmu na rynku pojawił się album Petera Gabriela z soundtrackiem do filmu, zawierając jednak na okładce pierwotny tytuł dzieła, który zmieniono dopiero niedługo przed premierą. „Passion”.

Z pewnych powodów (shalom, Yerushalayim!) historia proroka z Nazaretu kojarzy mi się z pustyniami, palącym słońcem i bezkresami. Wyraźne, wysuwające się na pierwszy plan instrumenty perkusyjne, zawodzące w dali trąby, ewentualne zawodzenia ludzi – tę garść, której się spodziewałem, faktycznie otrzymałem. Nie zabrakło jednak utworów czerpiących z elektroniki, często sięgających do nienaturalnych, nieprawdopodobnych dźwięków.

Dwadzieścia utworów daje łącznie nieco ponad sześćdziesiąt sześć (tak, wiem) minut muzyki. Niestety, prawie połowa z nich może i miała sens w budowaniu przytłaczającej, charakterystycznej atmosfery filmu, jednak poza ekranem stają się dziwaczne i sztuczne. Trzymająca wysoki poziom połowa godziny zdecydowanie warta jest uwagi.

Utwory są raczej melancholijne, niezbyt dynamiczne, zazwyczaj towarzysząca im melodia nie przyciąga natrętnie uwagi, przez co nieco przerzedzony album może bez trudności wpasować się w tło. A jednak „The Feeling Begins” idealnie wpasowuje się w sceny walk, zwłaszcza, gdy zagrożenie dopiero narasta, by dopiero doprowadzić do konfliktu. „Sandstorm” wręcz zachęca do wprowadzenia sceny snu, kontemplacji, lęku, zaś trudno mi wyobrazić sobie bardziej dostojny, a przy tym subtelny utwór do sceny opisu jak „Zaar”.

Wokale pojawiają się okazjonalnie, nigdy nie wypowiadając konkretnych słów, ograniczając się do kolejnego dźwięku. Najbardziej dobitnie rozbrzmiewają w kawałku o wymownym tytule „Passion”, gdzie niemalże cierpiętnicze zawodzenia nagle zastępuje piękny, delikatny śpiew dziewczyny.

Muzyka tła: 2,5/5 – da się, ale raczej nie jako samodzielny album. Trzeba zawczasu odrzucić kilka utworów nazbyt dynamicznych i zdecydowanie warto wcześniej dokładnie całość przesłuchać, by nie wpaść w nagłe zdziwienie gwałtowną zmianą nastroju;
Muzyka obszaru: 3/5 – album oderwany od tematyki filmu nie kojarzy się bynajmniej z sakralnością, prędzej z tajemnicą i konwencją snu. Przykładowe albumy, które możemy wzbogacić: pustynia, zagrożenie, sen;
Muzyka przygody: 4/5 – nie ma, co ukrywać. Duża część albumu jest nieprzydatna. Sam jeszcze nie przeprowadziłem pod niego sesji. Ale damn – byłbym w stanie do przynajmniej pięciu utworów zrobić osobne sceny. Świetne zasilenie inwencji;
Muzyka drużyny: Tak.

Pod skwierczącym piaskiem


Poszukiwanie muzyki związanej z pustynią? Absurd. Pustynia to piasek, może trochę trawy i sporo głazów. Jej zakres dźwięków ogranicza się do nielicznych zwierząt, wędrowców, głównie jednak do jęków istot padających pod wpływem przygniatającego słońca. No i wiatru.

Jednak „Le Serpent Rouge” wydany w 2005 przez szwedzką grupę Arcana ukazał mi pełnię mej pomyłki. O ile pierwszy utwór (In search of the divine) składa się jedynie z całkiem nudnego echa i szumów, to reszta albumu uniknęła słabszych momentów. Dark ambient połączony z world music inspirowanym Afryką dały efekt wybitny.

Przede wszystkim rytm. Dominującą rolę pełnią instrumenty perkusyjne, zarówno djemby i dunduny, jak i dzwonki czy grzechotki. Nawet, jeżeli utwór można określić dynamicznym (Under the sun), nie wybija się z ogólnego wrażenia ospałego, nużącego bujania się po pustynnych wydmach. Bardzo łatwo jest wyobrazić sobie podróż na grzbiecie wielbłąda i jego usypiający marsz.

Innymi źródłami dźwięków są cymbały (pojawiają się rzadko, od razu jednak wybijając się na pierwszy plan), nieliczne wokale wykrzykujące w oddali glosolalie (co jedynie pogłębia poczucie bezkresności) i – standardowo dla gatunku – liczne elementy elektryki.

Nie mogę powiedzieć, żebym był wielbicielem różnorodnych nurtów afrykańskiego folku czy znawcą muzyki towarzyszącej podróżnikom i pustynnym pielgrzymom. Mam jednak wrażenie, że albumu równie tajemniczego, niepokojącego, przytłaczającego majestatem morza piasków i przy tym naprawdę mistrzowsko tworzącego nastrój nie uświadczycie.

Ocena:
Muzyka tła: 3/5 – monotonne, ospałe, ale nie nużące dźwięki ubarwiają sesję nie skupiając na sobie zbyt wiele uwagi;
Muzyka obszaru: 5/5 – doskonały album na sesje związane z atmosferą pustyni – wzbogacony innym wykonawcą jest w stanie pobrzmiewać przez całe spotkanie;
Muzyka przygody: 3/5 – pozostawia możliwość manipulowania dynamiką utworów, pozwalając na dostosowanie tempa opisu do potrzeb sceny. Niestety, brakuje utworów mogących wpasować się do scen związanych z walką;
Muzyka drużyny: Nie.

Jak się sprawdziło na sesji: bardzo dobrze.