Wpisy

Słuchowisko Gorektyw

W ramach aktywności świątecznej, grupa Gorektyw nagrała słuchowisko krótkiego opowiadania Merry, pt. “Droga Panno Johnson”.

Tekst poniżej, a słuchowisko w linku.

Gorektyw – Droga Panno Johnson

Dobrego odbioru!

 

New Hampshire, 1869.

„Droga Panno Johnson!
Po przeczytaniu pozostawionego przez Panią listu, niezwłocznie nadałem telegram do porucznika Briggsa (będącego moim serdecznym przyjacielem), wyjaśniając sytuację oraz wnosząc prośbę o pilne wycofanie pozwu i rychłe zwolnienie Pani do domu. Obiecał natychmiast poczynić kroki, przez co mam szczerą nadzieję, że czyta Pani mój list, zajmując wygodne miejsce w powozie bezpiecznie zmierzającym w Pani rodzinne strony, do Stratford. Tak długa podróż z pewnością może być męcząca, więc wyposażyłem posłańca w nieznaczny podarunek: jedwabny koc oraz butelkę najlepszej brandy, co by umilić Pani ten czas – niechże mi Pani pozwoli zrekompensować poczynioną zniewagę chociaż w ten drobny sposób. Nie dość, że nasłuchała się Pani przykrości, naraziła na mój gniew (którego – bądźmy szczerzy – żadna kobieta znosić nie chciała!) i wylała morze tak bardzo niepotrzebnych łez, to jeszcze musiała Pani wykazać się nie lada odwagą, decydując na prędką podróż do domu przez te gęste śniegi. Oh, jakże porywczy i bezlitośni w swych pochopnych osądach pozostajemy my mężczyźni! Gdybym tylko mógł cofnąć czas…

Oczywiście proszę mi wierzyć – w pełni rozumiem podjęte przez Panią kroki oraz bezwzględną niechęć do mnie i mojego domu! Pani decyzja o odejściu z pracy nie może dziwić nikogo – niech mnie diabli żywcem wezmą! – i tak jak mój syn Roderick (jak znajdę tego łapserdaka, to skórę przetrzepię na wiór!) pozostaję całkowicie uniżony i pełen nieskrywanej sympatii pielęgnuję tlący się w sercu promyk nadziei na Pani powrót.

Roderick nie jest łatwym dzieckiem – ha!- skaranie boskie z nim Pani miała! Gdybym tylko zapracowany tak nie był, gdybym zawczasu połączył fakty, z pewnością sam doszedłbym do wniosku, który przedstawiła Pani w ostatnim akapicie listu: „[…] Pański syn, Panie Algren, po prostu uwielbia szarady i zwyczajnie znowu się schował…”. Osobiście wyciągałem ancymona z najciemniejszych zakamarków naszej posiadłości, kiedy w dzieciństwie dla zabawy uciekał przed grabarzem. Ach, stary Otto, Panie świeć nad jego duszą! Kiedyś nawet byłem świadkiem szczerego uśmiechu, jaki wykrzywił jego zawsze posępną facjatę! Uwierzy Pani? Roderick znikał niekiedy i na całą noc, żeby rano triumfalnie wkroczyć do salonu i prężąc się z dumy szczycić zwycięstwem – nikt przecież nie znalazł jego genialnej kryjówki.  Niemniej, wydawało mi się, iż Roderick ostatnim czasem nieco zmądrzał, a na pewno wydoroślał i nie w głowie mu są tego rodzaju psoty… Czyżbym się mylił i jego działania wciąż tak chłopięce i bezmyślne pozostawały? Anielską cierpliwość miała Pani do mojego syna, Panno Johnson. I za to wdzięczny będę Pani do końca życia.

Pragnąłbym również, aby wiedziała Pani, iż także do końca życia będzie mi wstyd za to co zdarzyło się wczoraj wieczorem. I nawet tak popularna i prawdziwa maksyma, że przecież „człowiek uczy się całe życie” nie zmyje ze mnie hańby oraz ambarasu, jakimi okryłem się wybuchając wówczas niepohamowanym gniewem i oskarżając Panią o niedopilnowanie obowiązków i pozwolenie na kolejne sekretne eskapady mojego syna. Na swoje usprawiedliwienie mogę jeno dodać, iż naprawdę ufałem, że Pani jako jedynej uda się wpłynąć na Rodericka i wybić mu z tej ślicznej główki nocne wycieczki i penetrowanie najróżniejszych kryjówek na terenie posiadłości.

Pozostaje mi więc liczyć, że kiedyś mi Pani wybaczy – w sercu i duszy. Może wtedy będę mógł spać spokojnie.

Tymczasem życzę Pani przyjemnej podróży, proszę delektować się każdym łykiem brandy – jest tego warta!

Rzecz jasna nie mogę również pominąć podziwu oraz nieskrywanego wzruszenia względem Pani wielkiego serca! Pomimo tylu krzywd i przykrych słów, pozostawiła Pani spiżarnię pełną smakołyków i świeżo przyrządzonych potraw, a przecież dostrzegłem jak bardzo przejęta była Pani sprawą – ten podarty skrawek listu świadczy o drżących z przerażenia i smutku rękach (och, kajać się będę do końca mych dni za to co Pani wyrządziłem!).

Wątróbka – przepyszna. Małmazja, rzekłbym nawet z ręką na mym skalanym poczuciem winy sercu. Winszuję kulinarnego talentu.

Z wyrazami szacunku,

Sir Collin Algren.

Ps. Dam głowę, iż ten mały ancymon schował się w piwnicy w warsztacie dziadka. To stare skrzydło domu nie było odwiedzane od lat, a Roderick często zwykł pytać o to miejsce i stojący tam zabytkowy piec. Ciekawym, czy Panią również o to męczył? A może weszła Pani z nim tam kiedyś?”

Panna Alice Johnson siedziała w ciszy, podnosząc wzrok znad zapisanej maczkiem kartki i wpatrując się przez krótką chwilę w mijany śnieżny krajobraz. Napoczęta butelka brandy podskakiwała na wybojach, stukając masywnym dnem o drewnianą małą półkę. Słońce już dawno schowało się za chmurami, ustępując miejsca jasno świecącym gwiazdom, rozlanym po granatowym nieboskłonie. Kobieta ściągnęła wąskie usta i w zamyśleniu wyjęła z kieszeni płaszcza ściśniętą pięść, z której wystawał zwitek pożółkłego papieru. Rozprostowała kartkę, wbijając w nią nieobecny, trochę spłoszony wzrok. Po chwili ponownie sięgnęła do kieszeni, a w jej zgrabnych palcach pojawiło się pióro wieczne. Wdzięcznym ruchem przyłożyła dłoń do kartki i zaczęła pisać, po cichu wypowiadając słowa na głos:

„Drogi Panie Algren,

W pierwszych słowach mego listu, pragnę poinformować Pana o szczerych intencjach oszczędzenia Panu nerwów i zaoszczędzenia czasu, którego Pan tak rozpaczliwie ciągle potrzebuje…

Mimo usilnych mych prób, Roderick po prostu wpełzł do środka, wołając do mnie słodkim – och jakże znienawidzonym przeze mnie – głosikiem: „Nie znajdzie mnie Pani!”. Ileż razy jeszcze miałam biegać za nim po całym domu, wyciągając go za kołnierz z najciemniejszych zakamarków?! Pański syn to najgorsze dziecko, jakim przyszło mi się opiekować! To wcielenie zła! To symfonia patologicznego rozpieszczenia i haniebnego braku kindersztuby! Jak Pan mógł tak zaniedbać własne dziecko?! Te czerwone pulchne poliki, z których wydobywał się ten drażniący, piskliwy śmiech, niczym z najokropniejszych sennych koszmarów! Panie Algren, zastanawiał się Pan kiedyś skąd u Rodericka te sine ślady na plecach? Skąd okazyjne kulenie, spuchnięte nadgarstki i problemy z oddychaniem?! Na jego czarcie psoty nie pomagało nic innego jak tylko szpicruta! Właśnie tak! Ona stanowiła jedyne ukojenie moich zszarganych przez Pańskiego bachora nerwów. Ale, wnioskuję, że Pan nic nigdy nie zauważył. Skoro nie potrafił Pan go wychować, to dlaczego miałby Pan zwracać na niego uwagę? Przecież Pan jest zawsze taki zapracowany…. Więc, tego felernego dnia, Panie Algren, Pański syn zwyczajnie się schował – jak to miał w zwyczaju czynić, zwłaszcza widząc zbliżającą się ze świstem szpicrutę! Schował się… w piecu dziadka, w piwnicy. Uwierzy Pan? Ha, ja też nie! Malec wymyślił sobie tak idealną kryjówkę. Nic tylko skorzystać. Zdziwienia w Panu nie wzbudziły nawet resztki diabelskiego zapachu zmieszanego z gęstym czarnym dymem unoszącym się nad domem. Musze przyznać, Panie Algren, że nigdy nie czułam się tak dobrze zatrzaskując żelazne drzwiczki pieca i dosypując węgla na podpałkę. Choć muszę przyznać, że niebywałej przyjemności dodawał ten, najpierw głośny, lecz z czasem niknący w zimnych ścianach, krzyk, który niósł się echem jeszcze długo po egzekucji…. Ale niech się Pan nie martwi! Jako prawdziwa kulinarna mistrzyni umiem dopilnować pieczeni, aby nie zeschła się na wiór. Mam więc nadzieję, że wątróbka Panu smakowała. Starałam się zadbać o każdy, nawet najmniejszy walor smakowy…

Z poważaniem,

Pańska na zawsze,

Alice Johnson.

Ps. Cieszę się, że te kilka przygotowanych przeze mnie specjałów Panu smakowało. Musiałam zostawić spiżarnię pełną. Inaczej – jaka by ze mnie była kucharka? Smacznego.”

Stawiając ostatnią kropkę, kobieta nerwowo odrzuciła pióro na bok. Milcząc przez dłuższą chwilę wpatrywała się w falujący w butelce ciemny płyn. Blada dłoń powędrowała w stronę zielonej szyjki i korka. Kilka łyków później w jej oczach pojawił się widoczny blask, a na ustach zagościł spokojny uśmiech. Wdzięcznym, prawie teatralnym ruchem podarła kartkę na maleńkie kawałeczki i wzdychając głęboko wystawiła rękę za okno. Pożółkłe skrawki papieru gwałtownie porwał lodowaty wiatr. Tańcząc jeszcze przez krótki moment w powietrzu, drobinki poczęły opadać na świeży śnieg, błyskawicznie się w nim zatapiając. Po chwili rozmazany atrament stał się już tylko ciemną mokrą plamą.

 

merry_illustracje-2