Wpisy

Niedzielni NPCe – czyli Kuźnia Bohaterów Niezależnych #07

Najnowszy odcinek z serii Kuźni Bohaterów, tym razem zrodzony z moich ostatnich eksperymentów z tworzeniem NPCtów na podstawie otaczającej fauny w ramach krótkiej przygody osadzonej w lesie.

Pan Henryk, Zegarmistrz z Wilczej

Pan Henryk stworzony głównie z myślą o kampanii w Zew Cthulhu 90s w Warszawie, ale jest na tyle elastyczną postacią, że można wykorzystać go w innym settingu i innym systemie (vide Henry; Henrick)

Pan Henryk to przeuroczy staruszek, prowadzący zakład zegarmistrzowski na Wilczej 52. Jakby zapytać autochtonów, to żaden nie przypomni sobie konkretnej daty kiedy Pan Henryk wprowadził się na Wilczą. Jest na tyle charakterystyczny, że śmiało można go już nazwać tradycyjnym elementem tej ulicy. Kiedy naprawił pierwszy zegarek? Ponoć jak skończył 10 lat, bo dziadkowi wyślizgnął się z kieszeni i stłukła się szybka, a może to klapka odpadła? A może to sekundnik się zaciął? Na pewno któraś z tych wersji jest prawdziwa… Pan Henryk zazwyczaj macha ręką, jak nie może sobie przypomnieć konkretów, ale fakt jest taki, że tę historię opowiada każdemu co bardziej cierpliwemu klientowi, zaraz po wymienieniu chronologicznie wszystkich płyt Bee Gees.

Ten życzliwy staruszek o białych jak śnieg włosach wygląda odrobinę jak Gepetto, a jego ruchy zdecydowanie przypominają starego wyliniałego niedźwiedzia, gdyby zdjąć mu oczywiście te druciane okulary z twarzy. Ma tubalny głos, wiecznie wilgotny od kataru nos i głęboko osadzone kasztanowe oczy, a wielkie jak bochny dłonie mimo, że zdają się niezgrabne jak niedźwiedzie łapy, z niebywałą precyzją i delikatnością obsługują każdy zegarek.

W  jego pracowni panuje  wieczny zaduch, a naczelnym zapachem zdaje się być stare drewno. Wszędzie na ścianach można dostrzec paski od zegarków, tarcze, wskazówki i akcesoria typowe dla starego zegarmistrza. Ilekroć ktoś odwiedza jego tykającą krainę Pan Henryk wystawia głowę zza wielkiego mahoniowego biurka, uśmiecha się szeroko, obnażając garnitur nieco pożółkłych zębów i od razu rozpoczyna miłą pogawędkę.

Ze środka pracowni ZAWSZE dobiegają dźwięki płynące ze starego radia i kasety Bee Gees. Jeśli jakiś klient zwróci na to uwagę, Pan Henryk z wielką przyjemnością rozpocznie dysputę na temat jedynego słusznego zespołu. Co bardziej dociekliwi i bystrzy goście mogą dostrzec pod skórzaną kamizelką Pana Henryka starą wytartą koszulkę ulubionego zespołu.

Czasami można ujrzeć przez zakurzone okno pracowni, jak Pan Henryk pracuje, nierytmicznie tupiąc przy tym nogą i mrucząc jedną z aktualnie słuchanych piosenek Bee Gees.

Na biurku Pana Henryka stoi niezakurzona ramka ze zdjęciem ukochanej żony – Wandy. Pan Henryk nigdy nie mówi na ten temat, a jeśli poruszy się tę sprawę, próbuje zmienić tory rozmowy.

Zegarmistrz wie zaskakująco dużo o każdym mieszkańcu Wilczej, a historia Warszawy nie ma dla niego żadnych sekretów. Tak potrafi opowiadać o przeszłości tego miasta, jakby sam przeżył każde wydarzenie z historii, które opowiada. Złośliwi twierdzą, że Pan Henryk musi mieć ze 100 lat jeśli nie więcej… On słysząc te plotki, zazwyczaj zamyśla się, gładząc siwe wąsy i podsumowuje całość w konkretny sposób: “Ech, gdyby te gówniarze przeżyli tyle, co ja i widzieli to, co ja…”. Wtedy spogląda też na zdjęcie żony. Co bardziej wnikliwi klienci z pewnością zauważą to zachowanie.

Pan Henryk posiada również złoty zegarek z klapką na łańcuchu, który rzekomo odziedziczył po swoim dziadku (czyżby to ten co naprawił?). Zazwyczaj zwisa on z szybki, za którą urzęduje Zegarmistrz. Delikatnie kołysząc się od przeciągu, często wskazuje godzinę wchodzącym klientom. Dziwnym jest tylko fakt, że zawsze wybijająca godzina nijak się ma do realnego czasu i ZAWSZE wskazuje zupełnie co innego… Dlaczego? 🙂

Ulubione cytaty: “Od rana mam dobry humor!” [nucąc pod nosem] ; “Bee Gees, no jak to Pan nie słyszał?!” ; “Och, już nie zliczę ile razy byłem na ich koncercie!” ; “Ech, gdyby te gówniarze przeżyli tyle, co ja i widzieli to, co ja…”

Utwór towarzyszący: wszelkie Bee Gees, ale najbardziej popularny: How Deep Is Your Love

Niedzielni NPCe – czyli Kuźnia Bohaterów Niezależnych #06

Benedict “Hor'huir” Redman – Uduchowiony netrunner

Utwór postaci – A Tribe Called Red – Electric Pow Wow Drum

Słuchaj trepie, zacznę od tego, że on nigdy nie zareaguje jeśli nazwiesz go inaczej niż Hor'huir. Nie mi wnikać czy jest, aż takim pozerem, czy naprawdę odzwyczaił się od imienia z IDka, ale Benedict Redman mówią na niego tylko niebiescy. No i frajerzy. Czaisz, to taki filtr przez który przepuszcza potencjalne portfele – nie znasz jego indiańskiego imienia? Goń się po światłowodach. A to, że ma indiańskie imię to niekoniecznie łatwo wykminić, przynajmniej patrząc na jego twarz. Urodzony na przybrzeżnym osiedlu barek w porcie Night City, jego starzy to też nie bardzo czerwonoskórzy, tylko emigranci z zachodniej części Rosji, no, tego co z niej zostało. Wygląda tak bardzo nie-indiańsko jak tylko się da, ale zajawka mocna. Łapiesz trepie?

 

Kiedyś był normalnym zadrutowanym netrunnerem, no może “normalny” to nieodpowiednie słowo, ale każdemu zdarza się czasem przesadzić z imprezowym ciągiem, albo wpaść w kłopoty z niebieskimi. Sam poznałem go kiedy robił bankomaty przy południowym oddziale Banku Ciał. Chodził po ulicy ze swoim dekiem i bezpośrednio hakował te skrzynki z mamoną. Pomyślałem, że to skończony debil, ale on po prostu był pod wpływem syntokainy i nie wiedział co się wokół niego dzieje. Uzależnienie od niej pozostało mu do dziś, nieprzyjemna sprawa.

Ale wracając do jego indiańskich sprawek. No jest rąbnięty i tyle. Zawsze w butach ma piasek, który przywiózł mu specjalny kurier z rezerwatu – mówi, że ziemia jego przodków daje mu moc. Wytatuowany, nosi się w synto-skórach całkiem nieźle imitujących prawdziwe, no i ma amulet z zębem krowy, podobno pomaga na nerwy. Przed każdą robotą składa ofiarę duchom przodków, a że zazwyczaj ekipy biorą go w teren, to odpala na laptopie tapetę z jakimiś lasami i modli się do niej, przy okazji paląc w metalowej menażce jakieś zioła. Dwa razy ekipa z którą był wpakowała się przez to w kłopoty. Raz teren fabryki do której się włamywali patrolował solos z termowizyjnym wszczepem, zgarnęli wtedy sporo kulek, przyjechali niebiescy i tyle z włamu. Indianin do dziś spłaca rachunki szpitalne kolegów z ekipy. Innym razem zaś kiedy byli już w pustej siedzibie korporacji to uruchomił tak alarm przeciwpożarowy. Wydostali się cali, umknęli pościgowi, tylko dysku twarde na które mieli zlecenie były całe zalane… Ale netrunner z niego dobry.
Ulubione cytaty: Duchom należy się szacunek!, jednym z moich przodków był niedźwiedź…. no nie patrz tak na mnie!, wyczuwam tu zawirowania,

Cechy charakterystyczne: Pozer, Indianin, Ezoteryka, Pechowiec, Uzależnienie, Długi Finansowe, Wyniosły, Naiwny.

Niedzielni NPCe – czyli Kuźnia Bohaterów Niezależnych #05

Mia De Feo

Archetyp: Power of Excitement

Mia ma 17 lat i należy do tych niebywale przebojowych nastolatków. Wszędzie jej pełno, wie wszystko o wszystkich i chętnie się tym dzieli. Jednak powiedz jej, że Marty McFly to tylko wymysł reżyserów, a śmiertelnie się na Ciebie obrazi. Jej nieodłącznym elementem stroju jest wytarta stara bluzka z logiem „Powrotu do Przyszłości”. Mia absolutnie całym sercem kocha tę trylogię, a wspomniany Marty to jej największa miłość. Cóż, każdy inny adorator musi się liczyć z tą solidną konkurencją.

  • Jeśli Wasza sesja jest osadzona w latach 80. łatwo możecie wykorzystać wątek powstawania kolejnych części słynnej trylogii Zemeckisa. Rola Mii mogłaby nabrać nieco innej barwy.

Jak przystało na fankę „Powrotu..” Mia przemieszcza się na desce, a w każdej podróży towarzyszy jej walkman (discman, mp3, cokolwiek co pasuje do klimatu) z wiadomą ścieżką dźwiękową. Mia ubiera się typowo w stylu lat 80. (jeśli sesja nie dzieje się w latach 80. to absolutnie żaden problem, Mia jest wierna epoce kiczu;)) Przetarte dżinsy, dziurawe trampki, ramoneska i czerwona bandamka na głowie. (czy jest ładna? Mistrzu Gry – wedle uznania, co Ci jest potrzebne ;)) Jedno jest pewne – Mia ma dość chłodny stosunek do mężczyzn (wszystkich, którzy nie są Martym). Dlaczego? Przez pewien niechlubny epizod z jej życia. Mając 15 lat zaangażowała się w związek ze starszym chłopakiem – Butchem, który trudnił się dealowaniem i sprowadzaniem najróżniejszych ‘towarów’ zza granicy. Dała się ponieść emocjom i sama prowadziła dość ‘rock’n’rollowy’ tryb życia. Do momentu kiedy obudziła się na squacie, kompletnie nie pamiętając poprzedniej nocy, a jedyną pamiątką po hucznej imprezie był dziwny tatuaż na plecach. Co przedstawia? Dwa wektory wpisane w koło. Do tej pory nie wie co oznaczają, wciąż próbuje ustalić kto zrobił jej ten tatuaż i co on przedstawia. Zbiera również pieniądze na usunięcie znamienia, choć w jej przypadku nie jest to proste. Nie wie tez co stało się z Butchem, on po prostu zniknął, zaraz po tej felernej nocy. Nawet jej nie bronił? (Dlaczego, Mistrzu Gry ? Co wtedy zaszło?)

Mia nie ma najłatwiejszej sytuacji rodzinnej: jej mama pracuje jako pielęgniarka na dwie zmiany, a ojciec dosyła tylko alimenty zza granicy. Jest jedynaczką. Ale ma psa – Faworka, z którym spędza mnóstwo czasu. To najlepszy przyjaciel i wierny towarzysz jej szalonych wypraw. Za niego – i oczywiście Marty’ego – oddałaby swoje życie.

Mia może stanowić wątek poboczny lub być jedną z głównych osi fabuły. Jedno jest pewne, jeśli BG pomogą jej rozszyfrować frapujący ją od 2 lat problem, zyskają jej dozgonną wdzięczność i naprawdę solidne kontakty… i oczywiście autograf Marty’ego, jak już go odnajdzie i wyjdzie za niego za mąż J

Ulubione cytaty: Kamon, to da się zrobić! ; Siemaneczko, mordy! ; No nie mów mi, że nie wiesz kto to jest Marty Mc Fly….

Cechy charakterystyczne: forever young, lekka dusza, optymistka, energiczna, chętna do działania, zdeterminowana, wesoła, wdzięczna, żądna przygód ; naiwna, porywcza, histeryczna, słomiany zapał, infantylna, bezstroska.

Utwór towarzyszący: Power of Love

Niedzielni NPCe – czyli Kuźnia Bohaterów Niezależnych #03

Pan Monroe – kontrabasista z Alei Różanej

Archetyp: Power of Will

Pan Monroe to staruszek w sile wieku, w zasadzie nikt nie jest pewien ile wiosen już za nim, a tym bardziej od jak dawna pojawia się na Alei Różanej razem ze swoim wiernym instrumentem. Aleja Różana (lub dowolna inna zależnie od systemu) słynie z malutkich kolorowych straganów, przytulnych sklepików, ulicznych kuglarzy oraz ogólnej luźnej i rozrywkowej atmosfery, niezależnie od pory dnia.

Pan Monroe pojawia się na niej regularnie wraz z pierwszym biciem dzwonu na poranną mszę w pobliskim kościele. Struny starego kontrabasu z pociemniałego już drewna rozbrzmiewają na całą Aleję Różaną i nieprzerwanie towarzyszą tutejszemu zgiełkowi aż do późnych godzin wieczornych.

Pan Monroe ma niebywale bogaty repertuar utworów, większości z nich nie usłyszymy dwa razy tego samego dnia, bo – jak to mawia sam artysta – minimaliści to nie artyści!

Codziennie Pana Monroe otacza tłumek stałych miłośników, którym ów staruszek poświęca niezwykle dużo uwagi, nie tylko w przerwach dla odpoczynku wychudzonych kościstych palców. Pan Monroe ma zadziwiająco podzielną uwagę, a słowa, które płyną z jego ust tworzą kwiecistą werbalną mozaikę, wręcz śmiało można powiedzieć – muzykę dla uszu. Jest erudytą, słychać to na pierwszy rzut.. ucha?

Pan Monroe wygląda bardzo elegancko. Nosi czarny, znoszony, choć nieco wyblakły garnitur, a marynarkę zawsze zapina na guzik. Biała koszula, codziennie świeża zapięta jest niemal pod samą szyję. Kołnierzyk przewiązuje purpurową wstążką. Na nosie przeciwsłoneczne okulary – tak jest, nawet podczas zimy, czy jesieni – z prostego powodu: Pan Monroe jest niewidomy, chociaż nie zachowuje się jakby miał trudności z poruszaniem czy ogólnym funkcjonowaniem. Nigdy jednak nie zdejmuje okularów, a przynajmniej mało kto pamięta, żeby kiedykolwiek widział go bez nich.

O swojej dysfunkcji opowiada też różne historie – jedni słyszeli, że wzrok stracił na wojnie, inni, że miał wypadek w pracy i spadł z wysokości, a kiedy odzyskał przytomność już nic nie widział, inni powtarzają, że po prostu pewnego dnia obudził się ślepy, a jeszcze inni ponoć słyszeli, że wypalono mu oczy kiedy trafił jako jeniec do wrogiej armii.

Jaka jest prawdziwa historia? Może w każdej jest ziarnko prawdy? A może skrzętnie ukrywa jeszcze jedną tajemnice na ten temat?

W dawnych czasach młodości był jazzowym muzykiem. Wojna jednak przerwała jego karierę, długa rekonwalescencja również nie pozwoliła na powrót do ukochanego zawodu, a teraz może grać już tylko dla przyjemności na ulicy i dla kilku miedziaków. Choć trzeba przyznać, że jego kapelusz praktycznie zawsze pełen jest srebrnych monet.

Historia kontrabasu również wydaje się interesująca – to rodzinna pamiątką, którą pradziadek (pochodzący z Izraela lub innego miejsca dogodnego dla MGka) wygrał na strzelnicy, jako ostatnią nagrodę, której nikt nie chciał wziąć. Pokochał ten instrument i zaszczepił miłość do muzyki swoim synom i wnukom. Nigdy jednak nie doszukał się prawdziwej historii tego instrumentu – skąd pochodzi, kto go wyprodukował, kto na nim grał wcześniej? Jakich zdarzeń był on świadkiem? I co oznacza napis ‘Mrc’60’ wyskrobany w środku w pudle?

Ulubione cytaty: Dziś młodzież mniej rozumie, ale więcej osiąga! Minimaliści to nie artyści! Nie sztuka grać na nastrojonym, chłopcze!

Cechy charakterystyczne: pewny, bezpośredni, przedsiębiorczy, krzepki, energiczny, dynamiczny, zdecydowany, rubaszny, magnetyczny ; impulsywny, zaborczy, wybuchowy, despotyczny, nieustępliwy.

Key word: gen Smithers z “Hateful Eight”

Utwór TowarzyszącyMafia 1 Soundtrack – Downtown

Niedzielni NPCe – czyli Kuźnia Bohaterów Niezależnych #02

Detektyw Joan Crawford

~ 1930s

Archetyp: power of reason

Urodzona w Birmingham, w Anglii na jesieni 1888 roku jako Joanna Lee Crawford. Była jednym z tych dzieci, które przyszły na świat w gorącym momencie rozwiązywania sprawy wielkiego Kuby Rozpruwacza. Rodzice zawsze powtarzali – żartobliwie – że albo zostanie wielkim detektywem, bo od małego była świadkiem tropienia słynnego mordercy, albo skończy jak sam morderca, planując skwapliwie swoje zbrodnie. Dokładnie pamięta te słowa, wypowiadał je głównie tata, jak sadzał sobie małą Joan na kolanach i czytał jej do snu. Kiedy przyszła era wielkiego Sherlocka Holmesa, wybór przyszłego zawodu stał się niemal jasny dla małej Joan. Zakochała się w detektywie i od chwili gdy skończyła 8 lat, dokładnie wiedziała co chce robić w przyszłości – rozwiązywać kryminalne zagadki.

Studiowała na Oxfordzie, po czym przeniosła się ostatecznie na prawo na Harvard do Bostonu. Przez lata pracowała jako asystentka w Bostońskim Biurze Kryminalnym, u boku Willema Watsona (zawsze miał kłopot z przytykami do literackiego odpowiednika;)) wspinając się po szczeblach kariery coraz wyżej. Willem Watson nauczył ją całego detektywistycznego fachu (zaraz po Conanie Doyle’u, który oczywiście zrobił to pierwszyJ) Z racji swojego zimnego temperamentu i niezależnego nastawienia do życia, stroniła od ludzi, a swoich stażystów traktowała mocno po macoszemu. Każdy jednak widział w niej prawdziwą mentorkę, a z pracy z nią wynosił potężną lekcję. Nigdy nie założyła tez z tego powodu rodziny. Nigdy nie była zamężna.

Jedyne co po sobie może pozostawić to grube tomy pamiętników i dzienników z każdej sprawy. Spisuje je dzień po dniu, zaznaczając wszystkie najmniejsze szczegóły i wskazówki, analizując po stokroć.

Uspokojenie w chwilach zadumy i rozmyślań nad rozwiązaniem spraw przynosi jej zabawka „ptak na sznurku”, która obracając się ukazuje papugę w klatce lub poza nią. To jej charakterystyczna cecha – w momentach stresu czy zadumy zawsze dzierży ją w dłoniach. Zabawkę dostała od Willema Watsona, który przekazał ją jej na dobry znak nowej własnej kariery.

„Joan siedziała skostniała w czarnym dyliżansie, przemierzającym brukowaną ulicę małego Amerykańskiego miasteczka – Crystal Town. Kapelusz lekko opadał na jej kościstą podłużną twarz. Dwóch siedzących naprzeciwko niej asystentów wymieniało się wnikliwymi analizami śledztwa, które zaprowadziło ich w te strony. Joan patrzyła zimno wpatrywała się w labirynty pozostawione po spływających kroplach deszczu na szybie. Zastanawiała się. Myślała. Błyskotliwe komentarze obu młodszych wychowanków drażniły ją do tego stopnia, że szybkim ruchem wyciągnęła z torby „papugę”, która po chwili obracała się niczym tornado. Kartki gazet szeleściły w tle.

– Ja już wszystko wiem. – wymamrotała pani detektyw.

– Co wiesz, Joan? – zapytał jeden z pachołków (tak zwykła nazywać swoich kolegów, brakowało tylko, żeby na końcu dodawała jeszcze odpowiedni numerek).

– Nieważne. Zmieniamy kurs, wpierw jedziemy pod fontannę do kościoła. Zaufajcie mi. – rzekła stanowczym typowym dla siebie głosem starszej pani.”

Cechy charakterystyczne:

Logiczna, spokojna, opanowana, zimna, chłodno kalkulująca, cierpliwa, nieugięta, uparta, władcza, cyniczna, ironiczna, niezalezna, pewna siebie, praktyczna, sardoniczna, paranoiczna, odizolowana, aspołeczna, skuteczna.

Key word: Meryl Streep zbrodni.

Utwór towarzyszący: Angelo Badalamenti “Dance of the Dream Man”

Niedzielni NPCe – czyli Kuźnia Bohaterów Niezależnych

Pierwszy odcinek z serii, przed Wami ląduje Bohater Niezależny, do wykorzystania w dowolnym momencie kampanii – główny antagonista, postać tła, sojusznik ? Wedle uznania!

Babcia Gustava

Starsza Pani prowadząca nieduże gospodarstwo pod większym miastem. Z wyglądu przypomina nieco Babcię Addams, acz charakterologicznie jest dużo bardziej spokojna, ciepła, rodzinna i miła. Ktoś mógłby stwierdzić, że nawet odrobinę zamknięta i introwertyczna. Bywa też zamyślona, czasami odpowiada na pytania, nie do końca pamiętając kontekst. Ma również tendencję do dygresji, luźno lub prawie wcale nie powiązanych z bieżącymi tematami toczonej rozmowy. Niewiele osób tak naprawdę do siebie dopuszcza, a jeszcze mniej zdobyło jej pełne zaufanie. Szczerą i głęboką miłością darzy jedynie swoich dwóch wnuków, którzy co niedziela przyjeżdżają do niej na obiad.

Istotną kwestią jest fakt, że poza spokojnym, wiejskim życiem, Babcia Gustava namiętnie zajmuje się hodowlą kwiatów. Ba, należy nawet do niedawno powstałego stowarzyszenia „Różokrzakowców”, gromadzącego pasjonatów hodowli róż. Co roku w regionie odbywa się konkurs na najpiękniejszą i najbardziej oryginalną różę. Babcia Gustava już raz została laureatką. Jej piękny kwiat o hebanowym kolorze i wdzięcznej nazwie „Lilith” zdobył uznanie jury, do tego stopnia, że zazdrośni współzawodnicy pewnej nocy postanowili rozbić szybę szklarni Babci Gustavy, ukraść kwiat i zdewastować całe wnętrze.

„Lilith” zaginęła, a Babcia Gustava płakała niczym po stracie własnego dziecka. Do tej pory nie odnaleziono ani sprawców, ani zaginionego kwiatu. Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności w lokalnej prasie pojawiały się artykuły o coraz intensywniej usychającej roślinności w rzeczonym regionie. Dlaczego? Zapytana o tajemnicę wyhodowania „Lilith” oraz o rzekomy związek postępującej suszy z zaginięciem jej kwiatu, Babcia Gustava milczy.
Teraz pracuje nad nowym kwiatem. Od pół roku dzień w dzień spędza w szklarni, dbając, pielęgnując i hodując kolejną wspaniałą różę – „Drakulę”. Tym razem kwiat ma krwistoczerwony kolor, a kolce przypominają ostre kły.
Bohaterowie mogą spotkać Babcię Gustavę przy okazji, na targu w mieście, gdzie zazwyczaj zaopatruje się w akcesoria ogrodowe oraz bywa na spotkaniach Różokrzakowców. Inną możliwością jest powiązanie fabuły z wnukami Babci Gustavy lub po prostu rozwiązanie przez BG zagadki kradzieży kwiatu „Lilith”. A może główna oś przygody dotyczyć będzie nowego okazu „Drakuli” i kolejnego konkursu? Jaką tajemnicę na temat hodowli swoich kwiatów skrywa Babcia Gustava?

Ulubione powiedzenia: “Kochanieńki, czy mógłbyś…” ; “Ho ho, tak, tak, to były czasy.” ; “To pachnie smakowicie, jak moje kwiaty.”

Archetyp: power of idealism

Cechy charakteru:

+ artysta, wyjątkowy, pasjonat, kreatywny, esteta, kontrowersyjny, emocjonalny, wrażliwy oraz ciepły, introwertyk.

– snobistyczny, egocentryk, samotny, humorzasty, niecierliwy, histeryk

Podobne postacie: Babcia Addams

Utwór towarzyszący (przykładowy): Vanessa Mae “Devil's Trill”

 

 

 

* inspiracja: “Tajemnica Czarnej Róży”, 1997.

 

Notka Gościnna: Rrpegowiec na wygnaniu Czyli czy da się grać dobre sesje przez skype?

Po lutowej ZjAVie napisała do nas Barbara Borecka, zapalona Graczka, mieszkająca w egzotycznej Australii. Tak się jednak złożyło, że udało jej się pojawić na tegorocznej ZjAVie i wpaść na jedną z naszych prelekcji. Basiu, wielkie dzięki za tak aktywne zainteresowanie naszą inicjatywą! Z dala od domu grywa w RPG jedynie na odległość… Co powiecie na sesje przez skype?

Razem z moim towarzyszem życia jesteśmy wielkimi fanami RPG. Cieszymy się tą rozrywką zarówno jako gracze, jak i Mistrzowie Gry od dobrych kilkunastu lat. Mieszkając w Polsce mieliśmy kilkoro przyjaciół, z którymi dość regularnie graliśmy sesje spotykając się na nocne sesje czy dzienne ośmiogodzinne maratony. Kostki w życiu – na szczęście lub nie –  potoczyły się dla nas na tyle dziwnie, że wylądowaliśmy na emigracji w Australii. Cholernie daleko bez właściwie żadnych polskich znajomych, nie mówiąc już o takich, którzy podzielaliby nasze pasje. Przez pierwsze kilka miesięcy graliśmy właściwie tylko sesje jeden na jeden, wymienialiśmy się berłem Mistrza Gry i trzeba przyznać, że ta zupełnie darmowa, ale zajmująca umysł rozrywka pomogła nam przetrwać najcięższe chwile. Później jednak przyszedł głód, chęć dzielenia się przygodami z innymi, wprowadzenia nowego, świeżego spojrzenia w nasze historie. Skontaktowaliśmy się z Pawłem, naszym przyjacielem-rpgowcem i uznaliśmy, że spróbujemy zagrać pierwszą sesję przez skype, kiedy tylko naszego współlokatora nie będzie w mieszkaniu. To był traf w dziesiątkę! Nie obyło się co prawda bez siedzenia do nocy (różnica stref czasowych) czy też problemów z połączeniem, ale to było to! Cieszyliśmy się wtedy jak dzieci. Czego do takiej sesji potrzebujemy? Właściwie dokładnie tego samego co do zwykłej. Kart postaci, ciekawej historii, miejsca do gry, kości i tym razem – uczciwego gracza po drugiej stronie monitora. Ze względu na to, że każdy rzuca u siebie kośćmi to wyniki podajemy sobie “na słowo” i musimy ufać, że nikt nie próbuje kombinować czy zmieniać cyfr tylko po to, żeby wygrać starcie czy przekonać BN-a za wszelką cenę. Kolejna sprawa to dobra kamerka, dość silne połączenie internetowe i porządny mikrofon. Im lepsza jakość wyżej wymienionych tym realniej odbiera się osobę po drugiej stronie monitora i łatwiej wczuć się w klimat sesji. Ostatnia i chyba najważniejsza sprawa to dobra wola i dużo optymizmu ze strony uczestniczących. Połączenie czasem zostaje zerwane, a często gdy dwie osoby mówią na raz to ciężko się zrozumieć. Dochodzi również kwestia umówienia kilku graczy mieszkających zwykle w różnych krajach na jedną godzinę. Niedawno graliśmy sesję Dark Heresy w trzech graczy, gdzie jeden był w Irlandii, jeden w Polsce, a MG i ostatni gracz w Australii. Wstaliśmy co prawda o szóstej rano, by to się udało, ale grało się świetnie.

Czego nie da wykonać podczas skypowej sesji?

Większość trików Mistrza Gry czy gracza jest możliwa do wykonania przez skype, o ile nie wymaga to zbyt wiele ruchu. Niestety można zapomnieć o okrążaniu stołu, zapalaniu świec dla klimatu czy przesadnej gestykulacji. Większość klimatu musimy więc wykreować samym głosem, dopracowanymi opisami i ciekawymi postaciami. Jak wszyscy wiemy muzyka podczas sesji jest czasem wspaniałym dodatkiem, niestety na sesjach skypowych średnio się sprawdza. Czasem jest pogłos, często drugi gracz słyszy ją za cicho, a ten obok Mistrza Gry za głośno. No cóż, nie wszystko da się wykonać, ale przy dobrych chęciach wciąż można się świetnie bawić.

Czy warto więc takie sesje grać?

Według mnie jak najbardziej! Będąc ostatnio na wakacjach w Polsce wybraliśmy się na znany na pewno wszystkim rpgowcom konwent Zjava i poznaliśmy tam kilkoro zapalonych graczy oraz Mistrzów Gry. Z nimi również zamierzamy spróbować kilka skypowych sesji, a przy następnym przyjeździe do Polski – tych “prawdziwych”, gdzie razem będziemy mogli usiąść przy stole, wpatrując się w płomień świecy i kontynuować nasze przygody.

Jakie Wy macie na ten temat odczucia? Czy kiedykolwiek graliście w sesje przez skype albo zastanawialiście się nad tym?

[Barbara Borecka]

Merry – szczerze mówiąc nie mam za dużo doświadczenia w graniu przez skype’a – zdarzyło mi się to może ze trzy razy. Wszystkie trzy wspominam bardzo fajnie, mimo częstych problemów z połączeniem – a graliśmy tylko kilka dzielnic od siebie (hańba)! Jedna z tych sesji była dość spontaniczna w kwestii skype’a, bo tylko ja byłam skypowym graczem – przymus wynikający z okoliczności zewnętrznych J Było to bardzo ciekawe doświadczenie – grałam duszkiem z butelki i strasznie fajnie MG operował moim pojawianiem się w rozgrywce. To była lajtowa sesja o goblinkach, które wyruszyły na misję, a ja byłam ich małym „dżinem”.

Osobiście nie specjalnie używam skype do sesji – bo też nie muszę, mam drużyny tutaj na miejscu – ale wszelkie przejawy grania na odległość popieram i podziwiam, bo wymaga to na pewno większej determinacji, motywacji i cierpliwości J Jest to też forma, która wiem, że cieszy się coraz większa popularnością, co uważam za dobre, bo również dzięki temu RPG nie zginie tak łatwo w świecie technologii J

Trochę techniki i…. MG korzysta ;)

Ostatnio miałam przyjemność prowadzić dwie solidne kampanie w świecie Zewu Cthulhu, a konkretnie rozgrywające się w latach 90. w Warszawie oraz w w latach 90. XIX wieku w Londynie. Jako, że drużynę (z małymi wyjątkami) prowadziłam kolejny rok, stwierdziłam, że poprzeczka musi być zawieszona dość wysoko. Nie wypadało więc powtarzać myków, trików i gadżetów, którymi już kiedyś się posługiwałam.

W pierwszej kampanii gracze śledzili postępującą karierę niejakiego Jurgena Gotta, który będąc jedną z masek słynnego Nyarlathothepa próbował wprowadzić swoje porządki w mieście, wykupując szkolną placówkę, muzeum oraz teatr. Jeden z graczy poniekąd wszedł w interesy z ów jegomościem, a współpraca miała polegać na rozrysowaniu planu budynku muzeum. Zlecenie oczywiście miało być zrobione na wczoraj… 🙂
Druga kampania uwikłała graczy w sieć dziwnych i – o ironio – pięknych z perspektywy sztuki morderstw, o których dokonanie początkowo podejrzani byli sami BG. Koniec końców, do rozwikłania zagadki potrzebne było przeprowadzenie seansu spirytystycznego, któremu poddali się między innymi bohaterowie…

W tym momencie muszę przyznać, że umiejętne wykorzystanie dzisiejszych zdobyczy cywilizacji może znacznie urozmaicić sesję, oczywiście w kwestii gadżetów i trików. Weźmy na warsztat takie dwa proste urządzenia jak telefon komórkowy i laptop/komputer z dostępem do skype czy innego video komunikatora.

Naprawdę prostym, ale jakże ciekawym i – co było widać po graczach – szokującym rozwiązaniem jest zapisać numer głównego Antagonisty (w tym przypadku wyżej wymienionego pana Gotta) jako swój własny w telefonie znajomego, pożyczyć ten telefon i w stosownym momencie zadzwonić ze swojego numeru na beztrosko leżący na stole pożyczony telefon znajomego. Mina graczy – bezcenna.
Pokrótce przywołam scenę – gracze pozbyli się jednego z pomagierów Jurgena Gotta, myśląc, że koszmar ma się chyba ku końcowi. Nic bardziej mylnego, chwilę błogiej ciszy przerwał dźwięk dzwonka, a na wyświetlaczu leżącego obok świeczek telefonu widniało nazwisko “Jurgen Gott” i tylko jeden komentarz padł z moich ust – ” to do Ciebie Łukasz, odbierz”.

W drugim przypadku, trzeba było się nieco bardziej postarać, bowiem myk ze skypem wymagał współpracy drugiej osoby, niebędącej bezpośrednim uczestnikiem sesji. Otóż, jak wspomniałam, gracze zdecydowali się na udział w seansie spirytystycznym. Pierwsze co wpadło mi do głowy, to oczywiście głos wywołanego ducha, którym będzie osoba po drugiej stronie skype'a 🙂

Tutaj, mogę wymienić z nazwiska, że współpraca z duchem-Włodim okazała się prześwietnym smaczkiem na sesji spirytystycznej 🙂

Kiedy BG zebrali się w odpowiedniej sali, świeczki płonęły, a gracze złapali się za ręcę, NPC-medium, uprzednio upewniając się kogo ma przyzwać, począł spoglądać w astral i nawoływać ducha zamordowanej ofiary przez tzw. Pięknego Szaleńca (antagonistę). Chwila ciszy i gdzieś zza światów, a konkretnie zza zgrzytów na sieci odezwał się Włodi, odgrywający przywołanego ducha. Efekt – gracze przez dobrą minutę zaniemówili, będąc przekonanymi, że głos ducha jest nagraniem. Dopiero wpadli w panikę, jak okazało się, że duch-Włodi odpowiada na zadawane pytania 🙂
Warto tutaj także wspomnieć, że do tego zabiegu ściągnięte były specjalne sterowniki do skype'a, zmieniające głos – Włodi brzmiał niczym demon z Egzorcysty 🙂 Są one normalnie za darmo dostępne w sieci 🙂

Podsumowując: oczywiście gadżet ze skypem nie musi współgrać jedynie z seansem spirytystycznym, można go dowolnie dostosowywać do swoich potrzeb – czy to podobne rytuały wywoływania ducha w fantaziaku, czy to głos sztucznej inteligencji w Cyberze, czy to zły/dobry duszek na ramieniu BG w pulpie, czy może druga osobowość bohatera 🙂

Tak czy siak, polecam tym, co gadżety lubią 🙂 proste to, a robi fajny efekt!