Wpisy

Flet i cytra – ciąg dalszy


Uświadomiłem sobie, że wpis z początku miesiąca w dużej mierze wyczerpał temat ogromnej gałęzi muzycznej. Stąd – w ramach recko-polecanki – opiszę dziś pokrótce dwa albumy. Nieco się od siebie różnią, lecz wpisują się w bardzo podobną estetykę i nastrój.

Tu wskazówka dla mnie. Nie ma sensu dwa razy pisać o bardzo podobnych albumach. Następnym razem wrzucę je do jednego worka. Nauczka na przyszłość, wybaczcie proszę długość wpisu. W notce linkowanej znajdziecie opis, który teraz jedynie uzupełniam.

Japanese Traditional Koto and Shakuhachi
(shakuhachi to flet, koto to cytra) jest, jak na japońskie pitolenie, całkiem dynamiczny. W utworach dużo się dzieje, rzadko eksponowana jest cisza, instrumenty uzupełniają się – w każdym jest przynajmniej koto, czasem dwa, czasem koto i shakuhachi. Melodie nie są nużące, a po wywaleniu kilkunastominutowych potworów dostajemy – jeżeli nie ma żadnej alternatywy – wcale nie najgorszą muzykę do walki. To już jednak przypadek skrajny.

Evening Snow, wykonany przez Tani Senzan oraz Tanaka Yoko (ciekawostka – większość muzyki tradycyjnej z Japonii popularnej w sieci i do zdobycia w postaci albumów pochodzi z lat osiemdziesiątych) jest nieznacznie bardziej leniwy. Zawiera dłuuugie utwory (Yuki no yo – tytułowy utwór albumu to prawie dziesięć minut gry na flecie). Zdecydowanie muzyka tła.

Ważna rzecz, która często umyka – muzyka tego typu świetnie się nadaje jako muzyka umotywowana światem gry. Gejsze, samurajowie, mnisi, artyści – wystarczy dwójka NPCów w herbaciarni, by puścić dowolny z powyższych utworów.

Jako, że rozegrałem dotychczas kilkanaście sesji, gdzie muzyka taka, jak powyżej, była standardem, planuję spróbować nowego podejścia: puszczać przez całą sesję muzykę nowoczesną, niepasującą do krain sakury, natomiast muzykę japońską włączać jedynie, gdy jestem w stanie ją uzasadnić fabularnie. To będzie wyzwanie, a że najbliższa sesja L5K w lutym – podzielę się wrażeniami.

Kunaicho Gakubu – Japanese Traditional Music: Gagaku


Osobiście nie jestem zainteresowany gagaku, konwencją muzycznej, powiązanej z tradycyjną muzyką Japonii. Jako, że w L5K nie gram, by poznać rzadko kiedy przydatne czy interesujące tajniki historii i kultury Japonii, a osoby mi w grze towarzyszące również nie odczuwają takiej potrzeby, muzykę wrzucam bazując na jej brzmieniu, nie zaś sensowności ulokowania w Rokuganie czy symboliki.

Gagaku to muzyka dziwaczna, zdolna doprowadzić uszy do utraty wosku. Niektóre z instrumentów potrafią wejść na tak wysokie dźwięki, że autentycznie boli mnie od nich głowa. Zresztą, przekonajcie się sami:

Zabrzmiałem trochę zjadliwie, ale bez żartów: wielu ludzi ceni ten nurt, jest powiązany z ceremoniałami religijnymi i przypuszczam, że po zrozumieniu jego założeń mógłbym go docenić.

Album, którego obrazek widzicie u góry notki, wykorzystywałem już nieraz. Dwanaście utworów, składających się na sześćdziesiąt siedem minut muzyki, z której właściwie niczego nie musimy wywalać. Płyta jest tak spójna, że trudno wręcz zauważyć, że co jakiś czas pieśń się zmienia.

Zmiany zresztą są zgoła nieznaczne. Głównymi instrumentami gagaku są flety, których w Europie raczej się nie używa. Mają przenikliwy dźwięk, wysoki i sięgający wręcz szpiku naszego muzykalnego gustu. W różnych utworach inny każdy flet pełni nieco inną rolę. Poza nimi występują właściwie tylko zaznaczone instrumenty perkusyjne, głównie bębny i dzwonki. Cytry: rzadko, ale nie są zabronione. Jedyny utwór z wokalem, konkretnie chórem, to Motomeko No Uta – chyba najciekawszy, właściwie samodzielny rekwizyt.

(Słyszycie mnichów i shugenja kroczących po wnętrzach klasztoru na szczycie góry, oddających się codziennej medytacji, gdy zaraz po świcie między pokojami wznoszą się sylaby idealne, czyste i białe jak najpiękniejsza pustka?)

Ten album jest tłem. Jest nudny i monotonny. Ale na swój sposób straszny. Na swój sposób sięga daleko poza horyzont. Może moja wyobraźnia płata figle, ale nie wyobrażam go sobie pośród lasów, czy przy jeziorku. Bezkresne oceany, miasta-labirynty, pałace położone pośród gór – gagaku z mej perspektywy powinien rozchodzić się wszędzie wokół.

W praktyce używam go przede wszystkim, gdy chcę wprowadzić elementy grozy lub elementy nadnaturalne. Muzyka ta budzi – chociażby we mnie – niepokój, chociaż przyznam, że dla przyjemności nie jestem w stanie jej słuchać. Jeżeli jednak nasi samurajowie wybierają się do miejsca, które od samego początku zakłóca ich ducha – może warto to podkreślić właśnie tym krążkiem?

Muzyka tła: 3/5 – o ile gracze nie zaczną z irytacji gryźć krzeseł, możemy w razie potrzeby wrzucić cały album bez selekcji. Na pół godziny, godzinę powinno starczyć, ale gagaku szybko męczy – niestety, monotonia jest zbyt wielka;
Muzyka obszaru: 3,5/5 – nawiedzone świątynie, oblężone fortece, tajemnica, mgła, groza. Da się pobawić, zwłaszcza, że albumu nie trzeba selekcjonować;
Muzyka przygody: 1,5/5 – album raczej nie generuje pomysłów na fajne przygody ani ich nie podkreśla. Ale połowa punktu należy się za utwór dwunasty;
Muzyka drużyny: Nie.

Radość, płacz i Francja, czyli soundtrack z Amelii


Na ostatniej sesji Wolsunga (oczywiście na mechanice Savage Worlds) prowadzący posłał młodego, ambitnego gnoma oraz alfhejmską agentkę specjalną do Aquitanii, odpowiednika Francji. Do miejsce, które opisał jako „miasto artystów i sztuki”. Zakłócił jednak najważniejszą umowę dotyczącą muzyki na sesji i zamiast włączyć „muzykę, która odpowiada wszystkim uczestnikom sesji” włączył „soundtrack z animca, który ostatni mi się podobał”.

Nie mówię, że nie jest możliwe stworzenie klimatu steampunkowego Paryża przy pomocy losowych piosenkarek z Japonii. Po prostu nie potrafię sobie tego wyobrazić.

Stąd przyszło mi na myśl, że jeżeli wyślę kiedyś graczy do Francji, to o ile nie będę prowadził sesji wojennej czy Cthulhu, na pewno użyję soundtracku z Amelii.

Yann Tiersen jest twórcą znanym, Amelię widział niemal każdy – w tym między innymi tkwi siła niemal godzinnej ścieżki dźwiękowej. Powiem szczerze, że nie wiem, czy harmoszki i cymbałki (?) są w jakikolwiek sposób powiązane z tradycyjną muzyką francuską. Właściwie o muzyce francuskiej nie wiem nic, jedynie tyle, że nie lubię francuskiego śpiewu. Jako jednak, że Amelia z Paryżem kojarzy się nierozerwalnie, za każdym razem, gdy słucham nielicznych utworów, które w tym filmie mi się podobały, myślami krążę po słonecznych, zadbanych ulicach wielkiego miasta, z rowerzystami i kształtnymi niczym plastikowy odlew drzewami.

W skład soundtracku wchodzi w gruncie rzeczy kilka podgrup:
– posiadające przodujący akordeon utwory, mocno kojarzące się ze słynnym „La Valse D'Amelie”. Prawie dwadzieścia pięć minut bardzo spójnej ścieżki w sam raz na tło restauracji, kawiarni, romansów, jednocześnie dynamiczne i radosne, charakterystyczne i uspokajające. Mocno sielankowy klimat;
– utwory, w których dominującą rolę pełnią pianino, skrzypce lub (w jednym przypadku) orkiestra. Wliczyć tu można arcysłynny i piękny „Comtine D'un Autre Ete L'apres Midi”, którego dziesiątki coverów znaleźć można na YT czy naprawdę dramatyczne „Sur le fil”. Muzyka melancholijna, spokojna, moim zdaniem najbardziej udana ze zbioru. Niespełna dwadzieścia minut idealnych do scen krążących wokół emocji przygnębiających, a nie dążących do gwałtownego przejścia w stronę Akcji;
– przyprawiające o ból zębów kawałki, których nie da się słuchać na poważnie, jednak jako muzyka przygody mogą mieć dobre zastosowanie. Dziecko grające „La Valse Des Monstres” czy „ La Redecouverte”, leniwie wyciekające z radia „Si Tu N'Etais Pas La” czy „Guilty”, wreszcie wprawiające w niesmak „La Dispute” wprowadzone na estetyce groteski jako tło do potyczki nieopodal ulicznych muzyków. Niemal kwadrans dziwacznych utworów, których bardzo nie lubię, ale nie sposób nie zauważyć ich potencjału.

Soundtrack na tyle charakterystyczny, że wręcz narzucający wizję przestrzeni i klimat. Spójny, łatwy do pogrupowania, napełniający pomysłami, obfitujący w filmowe skojarzenia. No i w końcu – po prostu przyjemna muzyka, wzbudzająca we mnie i w mych drżących od zimna dłoniach tęsknotę za wiosną.

Muzyka tła: 2/5 – o ile wyodrębnimy zawczasu główne kategorie, możemy pierwszą z nich puścić jako urozmaicenie sesji radosnych, lekkich, drugą – jako dopełnienie muzyki melancholijnej. Nie jest to najlepszy wybór, nie starcza też na długo, niemniej jest to nie najgorszy przerywnik;
Muzyka obszaru: 4/5 – uzupełniamy w idealny sposób składanki „kawiarnia, restauracja, artysta, radość, Francja, miasto, wiosna”, ale też „melancholia, przygnębienie, napięcie, koncert pianisty”. Świetny materiał do dołączenia do już istniejących składanek, chociaż raczej kiepski fundament, punkt wyjścia ;
Muzyka przygody: 4/5 – muzyka, która sama daje pomysły na sceny. „Sur le fil” jako tło do tragedii rozgrywającej się na francuskiej scenie? Grajkowie spotkani na nowoczesnym jarmarku? Tło do NPCów? Znajdziemy tu wiele inspiracji;
Muzyka drużyny: Tak.

Niedzielna polecanka #17; Podsumowanie listopada


Borejko poinformował na Bagnie, że Zbigniew Szatkowski nagrał płytę – do pobrania za darmo! – mającą podkreślać nastrój zawarty w cyklu „Gamedec” Marcina Przybyłka. Ani cykl, ani nazwiska nic mi nie mówią, stąd na temat adekwatności efektów tej próby do założeń nie jestem w stanie skomentować.

Album ściągnąłem, odsłuchałem z dwa razy i stwierdziłem, że jest to nudne i niewarte uwagi.

Przypadkiem jednak włączyłem ten sam album wczoraj po zmierzchu (nie, nie po Zmierzchu) i uświadomiłem sobie, że jest to nie tylko dobry, dopracowany i spójny zbiór (niespełna półgodzinny), ale też ma potencjał na doskonały dodatek do sesji toczących się w świecie grozy lub klimatach postapo. Jak dla mnie – pod względem jakości stoi pomiędzy soundtrackiem do Robotici i Technology of Silence. Zarówno niezła muzyka, jak i dobry rekwizyt.

Wreszcie można wymienić OST z Falloutów na coś innego, a nawet lepszego. : )

Linków do Wrzuty nie będzie, gdyż notkę przygotowuję na komputerze, na którym nawet zebranie linków do „podsumowania” zajęło mi pół godziny.

Odnośnie podsumowania:
Dziękuję Cravenowi za wrzucenie notki wypełniającej niedzielną lukę, którą pozostawiłem;
jednocześnie mu gratuluję, gdyż, jak się okazuje, w najnowszym zbiorze felietonów RPGowych wydawanych przez Portal, „Graj Trikiem”, tyczący się, a jakże, muzyki na sesji;
zaś powodzenia życzę Abbadonowi, który zgodził się dołączyć do grona szaleńców wrzucających do sieci polecanki muzyczne do zastosowania podczas sesji. Dzięki!

Niech będzie Wiadome, że rozpoczęliśmy tzw. Koncert Życzeń – mogliście już zorientować się, że czekamy na wasze prośby i propozycje odnośnie tematów/albumów, o których chcielibyście poczytać. Czekamy!

Jeżeli zaś chcielibyście podesłać jakiś tekst gościnnie lub jeszcze dołączyć do grona autorów (mamy wolne wtorki, czwartki, soboty i co drugi piątek ; )), serdecznie zapraszam.

W minionym miesiącu, z mojej strony wyraźnie skupionym na folku, ukazały się:

Zarysy twórczości:
Tenhi: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/ludowo-ale-nie-ludycznie.html
Garmarna: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/minizarys-garmarna.html
Clannad: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/panta-rhei-czyli-clannad.html

Teoria:
O folku ogólnie: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/folk.html
O irlandzkim, stereotypowym folku: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/irlandzki-folk-czyli-najpopularniejszy.html

Recenzje:
Akira soundtrack: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/tetsuoooooo-kanedaaaaaa-czyli-wiatr-nad.html

Polecanki:
Cravena:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/gospelowa-klamra.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/porabana-neuroshima.html
Abbadona:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/quo-vadis-fantasto.html
Moje:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/niedzielna-polecanka-15.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/niedzielna-polecanka-16.html

Minizarys – Garmarna


(Dziś – mam nadzieję, że wyjątkowo – krócej. Czas mnie rozszarpuje.)

Garmarna przeszła ewolucję podobną do irlandzkiego Clannadu – im wcześniejszy etap twórczości, tym bardziej zbliżony jest do radosnego folku, nieraz sięgając do utworów tradycyjnych. Im utwory nowsze, tym więcej w nich elementów nowoczesnej elektroniki. Różnica jednak tkwi w wielkości dorobku – grupa ze Szwecji wydała jedynie kilka niezbyt popularnych albumów.

Jako jednak, że irlandzki folk na sesji potrafi nastręczyć trudności (o czym mam nadzieję napisać przy jeszcze innej okazji), Garmarna na moich sesjach pojawiła się kilka razy jako jej ekwiwalent. Pomysł nie spotkał się z ciepłym odbiorem – niestety grupa nie jest niepowtarzalna i charakterystyczna, większość jej utworów to przeciętniaki, których da się słuchać, nie wybijają się jednak z ogólnie akceptowalnego „ludowego rzępolenia”, czyli wręcz standardowych melodii na skrzypce, bębny i – głównie niski, kobiecy – śpiew. Damn, tu nawet gitar za wiele nie ma.

Tu zresztą pojawia się największa siła zespołu – chociaż utwory sprawiają wrażenie minimalistycznych (używam tego sformułowania z wielkim lękiem, gdyż być może nie postrzegam go w sposób właściwy) i prostych, otrzymujemy dużo kawałków w sam raz na odzwierciedlenie muzyki umotywowanej w świecie gry. Jeżeli mamy ochotę umiejscowić w lokalnej gospodzie grupę bardów, a przy tym uniknąć skojarzeń z Riverdance, tu możemy znaleźć rozwiązanie.

Słynny Herr Mannelig, grany i śpiewany po obu stronach Bałtyku. Wykonanie ortodoksyjne:

Skoczne, radosne kawałki:

Przykład elektronicznych inspiracji, na czele ze świetnym Euchari:

Oraz kawałek dość dziwny, aczkolwiek ciekawy do potencjalnych scen umiejscowionych w grotesce:

I jeszcze jedno – czy tylko ja uważam, że omawiany zespół ma przerażającą aparycję? : )

Muzyka Roberta Łuczaka

Jestem ciekaw, czy ktokolwiek z Was słyszał o Robercie Łuczaku. Ten polski muzyk stworzył kilka soundtracków, raczej jednak do filmów niezbyt popularnych czy udanych (głównie chyba opartych o katolickie duchowieństwo). Głównie zajmuje się podkładami do przedstawień teatralnych.

Jego muzyki nie znajdziecie na Wrzucie czy Allegro, nieliczne wycinki na YouTubie. Tak się jednak składa, że na oficjalnej stronie pan Robert udostępnił garść swoich utworów za darmo.

Z mojej perspektywy jest to muzyka niezwykła. Elektronika sakralnoniewiadomojaka. Utwór „Ty za blisko” przywodzi na myśl podróż przez pustynię, „Antira” czy „Agnus Dei” kojarzą się z motywami religijnymi, zaś „Kajtuś czarodziej” z leniwym, sielankowym wieczorem.

Mym ulubionym kawałkiem, który poznałem mając może dziesięć lat, jest element albumu „Królestwo Wichrowych Wzgórz”, zatytułowany „Sancto Spiritu”. U jego początku słychać łacińską inkantację, która przechodzi płynnie w gitarową solówkę, po której wreszcie następuje prawdziwa eksplozja melodii.
Poniżej wersja pełna, do ściągnięcia ze strony:

Zaś tutaj – przykład skrócenia w darmowym programie Audacity i pozostawienia najlepszej części:

Zachęcam do przejrzenia strony, ściągania i słuchania. Sporo dobrej muzyki przygody.

Ostatnia polska harfiarka


Przesadzam – w Polsce jest przynajmniej kilka harfiarek (i pewnie z kilkanasście, kilkadziesiąt harfistek), jakoś tak jednak wyszło, że wpisując do Googli „polska harfiarka” lub adres harfiarka.pl pojawi się przede wszystkim właśnie Ona – Barbara „Maskotka” Karlik, która swoją naukę śpiewu i gry na cláirseach rozpoczęła zaskakująco późno, kierując się przede wszystkim pasją i zamiłowaniem do kultury i muzyki Irlandii. Pomimo trudnych początków, z determinacją poszerzała swoje możliwości, by wreszcie z dema przejść na pierwszą, a w końcu też i drugą oficjalną płytę. Tekst ten stanowi ich ogólne omówienie i nieszczegółową recenzję.

Ten akapit będzie zgoła sentymentalny, szukający więc RPGowego mięcha niech czmychają od razu poniżej. Początek tej notki wyraźnie wskazuje – zwłaszcza w obliczu kilku negatywnych opinii zamieszczonych poniżej – na dość dużą sympatię wobec osoby twórczyni. Nie będę tego ukrywał – poznałem muzykę Maskoty bodajże pięć lat temu, na pierwszym Pyrkonie, na jakim się pojawiłem. Koncert właściwie zepchnięty na margines, bodajże zaczął się o 21 jako ostatni punkt piątkowego programu, na który przyszła jedynie garść słuchaczy i sporo osób co jakiś czas wchodzących do sali, by od razu ją opuścić. Dla mnie jednak był to moment przełomowy – mając szesnaście lat uświadamiałem sobie właśnie, że metal i gotyk nie są muzyką, która do mnie pasuje. Zaś utwory Basi, mimo licznych pomyłek, wpadek i wyraźnego zmęczenia słuchaczy, oczarowały mnie – one otworzyły dla mnie drzwi do wszelkiego rodzaju folku, który udowodnił mi, że o muzyce nic nie wiem i nigdy jej po prawdzie nie ogarnę, przez co ostatecznie skierowałem się w stronę takich stylów jak blues, ambient i coraz to odleglejsze od polskich granic dźwięki tradycyjne. Do teraz chodzę na niemal wszystkie koncerty Basi organizowane w Poznaniu, utrzymuję z nią sporadyczny kontakt i autentycznie cieszą mnie autografy na zakupionych od niej płytach. Mam u niej ogromny dług, a dostrzeganie jej coraz większej popularności, osiągnięć i umiejętności są dla mnie źródłem prawdziwej satysfakcji.

Muzyka Basi to głównie irlandzkie, tradycyjne brzmienia i utwory współczesne na takowe stylizowane. Na jej koncertach można usłyszeć zarówno Siuil a Run, jak i Sweet Dreams czy Kaczmarskiego. Nie ma tu sztywnych ram, jednak pobrzękiwania irlandzkiej harfy mają to do siebie, że bez szczególnej refleksji przywodzą na myśl muzykę ludową. Wszystkie jej albumy (demo, „Mairi Cláirseach Śpiewa” oraz „Karczma Niedokończonych Opowieści”) składają się niemal wyłącznie z jej śpiewu i harfy (choć nie brakuje utworów instrumentalnych), choć na „Karczmie” pojawia się czasem dosyć marny „akompaniament”, czyli jakieś tam słabiutkie klawisze, bez których całość byłaby znacznie lepsza, ale najwyraźniej nie znalazł się tani muzyk, który byłby w stanie lepiej zrealizować wizję artystki.

Koncentracja muzyki na jednej osobie kojarzyć się może z typowym dla popkultury postrzeganiem stereotypowego barda – samotnika odtwarzającego pieśni o czynach (pomińmy kwestię (nie)słuszności takiego wizerunku). Jeżeli wychowywaliście się na średniej jakości fantastyce, Wrotach Baldura lub elfich minstrelach z granic Imperium, odnajdziecie tu sympatyczną podróż do wspomnień dzieciństwa.

Muzykę Harfiarki wykorzystać można właśnie w scenach przedstawiających karczemne przyśpiewki, podróżników spoczywających przy ognisku itp. Odnajdziemy tu kawałki jednoznacznie nawiązujące do stylistyki fantastycznej (utwory o elfach, rycerzach, księżniczkach i masa irlandzkiego niezrozumienia – ładny ten język, ale nawet te kilka słów, jakie znam, są dla mnie niewymawialne). Szczęśliwie możemy przebierać w różnych konwencjach – obok kołysanek znajdą się pieśni o miłości, obok pieśni niemalże otwartą dłonią nawiązujących do sesji RPG (z którymi Basia miała całkiem niezłą relację) – kawałki swawolne, zaś humor przeplata się melancholią i stagnacją. Prowadzący może więc znaleźć tu masę muzyki zarówno obszaru, jak i przygody – nie muszę nawet wspominać, że wiele utworów posiada zgoła inspirujące teksty.

Osoby znające mnie trochę dłużej wiedzą, że jestem straszną marudą, zaś poprzednie akapity są zaskakująco przychylne. Przejdźmy więc do elementów słabszych.

Przede wszystkim – Maskotka ma głos bardzo charakterystyczny i znam wiele osób, które są nim oczarowane i równą ilość tych, którzy w praktyce nie są w stanie bez grymasu zdzierżyć choćby jednego utworu. Co więcej – jej technika śpiewu i gry ciągle trącą amatorszczyzną, przez co znajdzie się – nawet na studyjnych nagraniach! – wiele kawałków posiadających dostrzegalne, nieczyste lub zaskakująco niekonsekwentne partie. Wspominałem też o marnym akompaniamencie – z mojej perspektywy właściwie pogrzebał kilka naprawdę świetnych kawałków.

Zaskakującą cechą tej twórczości jest też odmienność gustów nawet w obrębie wielbicieli lub zwykłych słuchaczy. Mam przyjemność rozmawiać z różnymi osobami na temat muzyki i zazwyczaj da się stwierdzić, że jeden utwór jest bardziej popularny czy udany, zaś inny mniej. Z muzyką Basi jest inaczej. Kawałki, które uważam za nudne i nigdy nawet nie wrzucam ich na playlistę posiadają wiernych fanów, którzy za to nie za bardzo potrafią zrozumieć, co fajnego można zauważyć w mych faworytach. Prowadzący, który puści jakiś kawałek na sesji, powinien się spodziewać, że utwór niezwykle dla niego inspirujący i cieszący się względnym uznaniem dla kogoś z drużyny będzie czystą stratą eteru.

Jest też pewien problem z utworami-żartami. Kawałkami w stylu „Jak dobrze być hobbitem”, czy „Piękna i młoda”. Żarty po wielokroć powtarzane przestają być zabawne. Kawałki, których sednem nie jest ciekawa melodia, tylko puenta, nudzą się – ich wykorzystanie może nawet dla prowadzącego być nużące. Utworów o raczej małej szansie na wykorzystanie jest więcej, na czele z „Kołysanką erotyczną” czy „Czarnym Kotem”.

Ocena twórczości Maskotki jest trudna – zwraca uwagę kiepska jakość dźwięku, zdarzają się utwory słabe lub niedopracowane, liczne przeskoki nastroju sprawiają, że właściwie dopiero posiadając całość jej twórczości możemy stworzyć z tego jakieś zwarte składanki na kilka scen czy lokacji. Same płytki nie są drogie – obecnie można kupić tylko „Karczmę” za 25 pln, ale sporą część starszych utworów da się znaleźć na Laście czy innych miejscach. Trzeba przyznać, że muzyka ta – grana na koncertach, przerzedzona anegdotami, kontekstami, strojeniem harfy i improwizacją staje się, cóż, inna. Jednak nie znam równie intrygującej możliwości sięgnięcia po polskojęzyczny folk, jednocześnie nowoczesny i nawiązujący do fantastycznej estetyki, ale trzymający się dawnych standardów i nastrojów (nie tworząc takich dziwacznych Tworów Muzycznych jak Żywiołak).

Muzyka tła: 1,5/5 – wyraźnie odwołujące się do klimatów fantasy tematy, użycie języka polskiego, mocno zwracająca uwagę harfa i wokal, w dodatku często budzące niechęć słuchaczy – nie, to nie może się udać;
Muzyka obszaru: 4/5 – jeżeli postacie zawitają we wsi, w karczmie lub na dworze posiadającym nadwornego minstrela, posiadamy bardzo dobrze umotywowaną muzykę mogącą sobie pomykać z boku. Albumy Maskoty świetnie wesprą składanki skupiające się na sytuacjach, gdy postacie graczy mają kontakt z prostymi ludźmi lub arystokracją o „chłopomańskich” ciągotach;
Muzyka przygody: 4/5 – da się znaleźć dużą ilość utworów przydatnych do różnorodnych scen. Jednocześnie dostajemy niemalże gotowego NPCa – kobiecego barda – i możemy ściągać z jego pieśni motywy na sesje lub podkreślać już wymyślone wątki odpowiednią oprawą. Świetna sprawa;
Muzyka drużyny: Tak.

Niedzielna Polecanka #8, Podsumowanie ankiety, Podsumowanie sierpnia


#8

Faun jest zespołem określonym na LastFM jako “pagan folk”, co wzruszyło mnie niezmiernie (jak już się zapewne domyśliliście, istnieje konflikt na linii Aure-tagi lasta). Nie znam definicji tego typu muzyki i nie chcę znać. O ile jednak album Buch Der Balladen jest zgoła przeciętny, zaś nagrania zespołu na YT z koncertów wręcz marne, o tyle Sigurdlied to kawałek naprawdę dobrze przemyślanej pieśni stylizowanej na ludową.
Idealna do Warhammera czy systemów fantasy, w których drużynie nie przeszkadzają przebłyski języka niemieckiego.

Przykładowe sceny: karczemny śpiew grupy bardów; utwór powiązany z wiejską legendą; Imperium; wystąpienie przed królewskim tronem; przywołanie historii Sigurda, syna Wolsunga.

Swoją drogą jest to świetny materiał na epicką kampanię w klimatach ciemnych wieków Europy. Warto przeczytać chociażby angielską Wikipedię, tekst z Bestiariusza lub alternatywną emo-wersję z Blogu Fantasy.

Ostatnio rozpoczęliśmy kampanię nazwaną „Saga o Sigurdzie”. Gramy w Starym Świecie w latach nastych, czyli wkrótce po zjednoczeniu plemion przez Sigmara Młotodzierżcę. Jeden z graczy prowadzi Sigurda, trzech – jego przyjaciół (w żaden sposób nie związanych z pierwowzorem).

Na pierwszej sesji nieco nieudolnie wykonałem tłumaczenie Sigurdlied z dodatkiem gitary. Gracze znają więc ogólny przebieg fabuły, szczegóły jednak wciąż są okryte tajemnicą.

Poniżej wersja oryginalna utworu, pod nią zaś: tłumaczenie z chwytami. Na gitarce wychodzi to zgoła zgrabnie. Polonizacja niewierna i bez rymów.

Faun – Sigurdlied

Wollt ihr hören nun mein Lied, viel kann ich euch sagen
Von der großen güldnen Zeit, von Altvätertagen

Brynhild sitzt im hohen Saal, strahlend dort vor allen
Keiner kann der stolzen Frau als Freier wohl gefallen

Hör das, Brynhild, Tochter mein, bringst du mich in Schande
Keinen Freier wählst du dir, der Herren aller Lande

Sigurd traf den Drachen gut
Grani trug Gold von der Heide

Schweiget, schweiget, Vater mein, Wahrheit hier zu hören
Einen Helden fern im Ost hab ich mir erkoren

Keiner mehr an Gold gewann, keiner mehr an Ehren
Sigurd, der den Drachen schlug, nur ihm will ich gehören

Das hat mir die Norn verschafft, in mein Herz geleget
Dass neun Winter ich erwart, den ich noch nie gesehet

Setzt mir einen hohen Stuhl, hoch auf öden Berge
Lasst mit Runen ihn beschlagen, durch zauberkundge Zwerge

Keiner ritt auf Brynhilds Berg, Sigurd nur, der Frohe
Sprengt auf Grani, seinem Ross, durch Rauch und Waberlohe

Brynhild sitzt auf goldnem Stuhl, Eisen schwer am Leibe
Sigurd schwingt das scharfe Schwert, die Ketten er zerschneidet

Faun – Pieśń o Sigurdzie

Jeśli macie czas na pieśń wiele wam opowiem aCea aCE
o chwalebnych, złotych dniach, o pradawnych latach. dCa aeCa

Brynhild siedzi w wielkiej sali bijąc blaskiem wszędzie aCea aCE
Żaden mąż nie może wpaść w oko tej kobiecie dCa aeCa

Słuchaj, Brynhild, córko ma, okryjesz mnie wstydem aCea aCE
nie wybrawszy spośród nich pana twoich lądów dCa aeCa

Sigurd przelał smoczą krew CaeH
Grani niósł złoto ze stepu Ceha

Zamilcz, zamilcz, ojcze mój, a usłyszysz prawdę aCDa aCa
jest hen mąż, co się wsławił na dalekim wschodzie dCa aeCa

Nikt nie zdobył większych dóbr, nie zna większej chwały aCDa aCe
Sigurd przelał smoczą krew, tylko jego pragnę dCa aeCa

Sigurd przelał smoczą krew CaeH
Grani niósł złoto ze stepu Ceha

Chwałę złożyć Nornie chcę, wlała mi to w serce,aCea aCE
dziewięć zim już oczekuje, choć go nie widziałam dCa aeCa

Dajcie mi wysoki tron, na samotnej górze aCea aCE
Niechże srogich karłów czar przybije doń runę dCa aeCa

Sigurd przelał smoczą krew CaeH
Grani niósł złoto ze stepu Ceha

Nikt nie wejdzie na ten szczyt, jeno Sigurd dzielny aCea aCE
jego rumak, Grani, gna poprzez dym i ogień. dCa aeCa

Brynhild jest na tronie swym, stal ciąży na ciele aCea aCE
Sigurd zaś mieczem ostrym, rozcina łańcuchy dCa aeCa

Sigurd przelał smoczą krew CaeH
Grani niósł złoto ze stepu Ceha

Podsumowanie ankiety

Dziękuję tym dwudziestu osobom, które nie tylko weszły na mój blog, ale też poświęciły dziesięć sekund na oddanie głosu. Wyniki jasno wskazują, jakie teksty preferujecie i do Waszych sugestii się będę odnosił. Nie zrezygnuję więc z polecanek (choć z początku sądziłem, że będą raczej mało popularne), postaram się też zbalansować proporcje między recenzjami soundtracków i albumów samodzielnych (przypuszczałem, że odbierzecie soundtracki jako pójście na łatwiznę – najwyraźniej jednak nie). Jeszcze raz dziękuję.

Wyniki:
Jakich publikacji oczekujesz od bloga?
Recenzji albumów muzycznych i dyskografii 8 (40%)
Recenzji soundtracków 10 (50%)
Teoretyzowania na temat muzyki w RPG 7 (35%)
Praktycznych przykładów (polecanki, rekwizyty dźwiękowe) 14 (70%)
Opinii innych osób 1 (5%)
Mniejsza o rodzaj, niech teksty będą częściej 3 (15%)
Innych (załącz swoją propozycję w którymś komentarzu) 2 (10%)

Podsumowanie sierpnia

W minionym miesiącu udało się nie odpuścić żadnego ze standardowych dni aktualizacji. Pojawiły się trzy recenzje, jeden tekst teoretyczny, jeden tekst otagowany jako „almanach”, dwa wpisy z typowymi polecankami oraz wpis zawierający możliwość ściągnięcia dźwięków natury. Wśród recenzji dwie oceniały soundtracki z gier fabularnych.

Skończyła się ankieta na temat tematyki bloga, dziś rozpocznie się kolejna – na temat nazwy.

Zrezygnowałem z opcji „szybkich ocen” notek. Kiedy pojawiało się tu o wiele mniej osób, miały one sens – czasem ktoś oceniał pozytywnie, czasem negatywnie, biznes się kręcił. Niestety, nadszedł później atak mych fanów, którzy potrafili wejść na bloga, dać najniższą notę wszystkim wpisom wyświetlonym na stronie głównej i ani słowem tego nie uzasadnić. Szkoda.

Rozmowy z „ambasadorem” bloga trwają. Niezbyt owocnie, gdyż obecnie skupia się na StarCrafcie 2 (czego mu zresztą zazdroszczę), jednak kto wie – może na przełomie września/października uda się podkręcić ilość aktualizacji do trzech.

Lista tekstów:

Polecanka: Hava Nagila
Recka: Soundtrack do Robotici
Rekwizyt: Dźwięki przyrody
Teoria: Motywacja muzyki w świecie gry
Polecanki: Jade Empire, Tan Dun
Recenzja: Houses of the Blooded soundtrack
Almanach: Inspiracje scenariuszy z tytułów utworów
Recenzja: Nox Arcana: Necronomicon
Polecanka: Pieśń o Sigurdzie; Podsumowanie sierpnia

Obraz: “Siegfried Tasting the Dragon's Blood”, Arthur Rackham.

Gdy jest już za późno


Sierpień. Fani science-fiction i gier fabularnych mogą rozglądać się za dniem premiery drugiego, polskiego systemu RPG osadzonego w przyszłości. O ile Neuroshima niekoniecznie była utożsamiana z sf (etykieta “postapo” zazwyczaj nie kojarzy nam się z grą w świecie niezwykłych technologii), Robotica umożliwia grę mutantami, klonami czy cyborgami.

Sam nie jestem adresatem tej gry (zwłaszcza ze względu na ogromną ilość zasad – mam zapotrzebowanie na mechaniki banalne), zainteresowałem się informacjami na temat płyty dołączanej do podręcznika. Elementem jej zawartości jest “klimatyczna muzyka” dopasowana do systemu, “18 utworów, 64 minuty audio”. Jako, że sam nie wierzę w “klimatyczną muzykę”, a przy tym zaintrygował mnie drugi po Crystalicum polski soundtrack do gry fabularnej (stworzonej przez autora gry, Rafała Olszaka, znanego jako ROL), za swój obowiązek uznałem zrecenzowanie tego dzieła. Twórca okazał się być bardzo miły i udostępnił mi zawartość płyty.

ROL opisał swe utwory następująco: “nie jest to stricte muzyka, lecz w większości tło, tekstury, które mają nadać klimat sesji”. I dopóki nie obierze się podobnej perspektywy, czyli “to nie muzyka”, płyta będzie dla słuchacza trudna do przegryzienia. W utworach nie ma melodii. Nie wiem nawet, czy jest to jeszcze ambient, czy już tylko losowe plamy dźwięku zestawione w ciągu. Co jednak ważne, całość nie nudzi, chociaż zbiory użytych dźwięków są do siebie bardzo podobne.

Chociaż długość kawałków jest różna (od minuty do dziesięciu), w praktyce nawet w obrębie jednego utworu da się wyodrębnie właściwie niezwiązane ze sobą fragmenty. Fragment A, później wariacja na jej temat, nagle pojawia się zajawka fragmentu B, a po chwili B całkowicie wypiera A. I tak przez 64 minuty. Zdarzają się nagrania nudniejsze, jednak wywalając je otrzymujemy jeszcze przynajmniej pół godziny muzyki dobrze dopasowanej do estetyki systemu.

Jaka to estetyka? Dobrane dźwięki bardzo wyraźnie nawiązują do tego, czym w filmach sf stara się podkreślić że “ten wielki komputer / android właśnie teraz pracuje, o słyszysz te zwarcia i wręcz namacalne brzmienie wentylacji?”. W praktyce nikt raczej nie spotyka się na co dzień z maszynami wspierającymi to wyobrażenie, jednak nie są to wizje bezpodstawne. Nagrania rejestrujące pracę Wielkiego Zderzacza Hadronów różnią się od ścieżki dźwiękowej do Robotici właściwie tylko większą dozą monotonii. Iluzoryczne prace wielkich fabryk, rzadkie dodatki w rodzaju instrumentów perkusyjnych (Parapsychosis) czy odległych okrzyków ludzkich (Red Zone – szkoda, że taki utwór jest tylko jeden) dodają przy tym elementu grozy czy napięcia.

Największą wadą nagrań jest zbyt rzadkie zbliżanie się do melodii. Gdyby twórca nie ograniczył się do iluzji i dźwięków, a odważniej sięgał po muzykę, całość byłaby o wiele bardziej uniwersalna (wystarczy chociaż porównanie z genialnymi, darmowymi nagraniami Technology of Silence), obecnie zaś o wiele lepiej sprawdzać się będzie jako rekwizyt, niż “klimatyczne” tło.

Dodatkowym, marginalnym problemem, nie wpływającym na odbiór, jest forma płyty, obejmująca nazwy plików i katalogów, które są zapisane WIELKIMI LITERAMI. Wydaje mi się, że LONG_OIL_DRINK wygląda dosyć zabawnie (zapewne ma to być konsekwentne względem formy zapisu nazwy systemu przez autora). Dopatrzyłem się też jednej literówki w tytule (Biologica Experiment -> Biological). Zresztą o ile same tytuły niewiele wnoszą do utworów, to trzeba przyznać, że potrafiłyby mnie zainspirować do wprowadzenia konkretnych lokacji lub wydarzeń na sesji – przynajmniej niektóre. Tym bardziej szkoda, że sam “album” nie otrzymał jakiegoś zbiorczego tytułu – skazany został na miano “soundtracku do Robotici”.

Ocena
Muzyka tła: 2/5 – utwory nie są zbyt nudne, jednak jednoznacznie kojarzą się z niepokojem, lękiem i futuryzmem, stąd ich zastosowanie jako tła jest bardzo ograniczone;
Muzyka obszaru: 4/5 – płyta bardzo dobrze się wpasowuje w atmosferę postapokalipsy i science fiction. Nowoczesne technologie, zrujnowane fabryki, składowiska robotów, a także echa statków kosmicznych – o ile nie wychodzi się poza naturalną tematykę utworów, można je z sukcesem wykorzystać;
Muzyka przygody: 3,5/5 – jest możliwość dostosowania konkretnych utworów do miejscowości, istot czy wydarzeń, jednak brakuje muzyki dynamicznej (jeden utwór – nie wystarcza na sceny walk czy nagłych zagrożeń) czy wpasowującej się w nastrój zwycięstwa / odpoczynku. Ze względu na depresyjny charakter płyty prowadzący nie poradzi sobie z muzycznym aspektem sesji tylko z użyciem tego albumu;
Muzyka drużyny: Nie.

Podziękowania dla autorów gry Robotica za udostępnienie zawartości płyty i prawo do ukazania dwóch utworów muzycznych w sieci.

Niedzielne polecanki: #4, Potwór sesyjny


#4

Straszna stypa na tym blogu. Dla odmiany coś radosnego – Taniec Chasydzki wykonany w interpretacji Kapeli Ze Wsi Warszawa.

Nie za bardzo znam ten zespół, nie jestem też znawcą chasydyzmu czy historii chasydów, jednak kawałek ten, urozmaicony wieloma instrumentami, bardzo skoczny i faktycznie porywający do tańca, wyraźnie też skonstruowany – dzięki licznym przerwom i powtórzeniom, jakby w sam raz na przybranie pozycji wyjściowej – jako tło ściśle określonej choreografii.

Przykładowe sceny: taniec na wsi; dzień folkowy we współczesnym mieście; taniec żydowski; jarmark.

Potwór sesyjny
Fragment nie tyle muzyczny, co nastawiony na dźwięk. Kiedyś na sesji L5K pojawił się motyw potężnego demona, oni. Gracze w założeniu nie mieli się z nim zobaczyć, mieli jednak słyszeć jego zawodzenie w trakcie trwającego setki lat snu, dobiegające z głębokiego, podziemnego sankutarium. Potrzebowałem jednak odgłosów potwora.

Ratunek przyszedł z Wikipedii.

Jeżeli Wasi gracze nie są naprawdę fantastycznymi zoologami lub totalnymi dziwakami, którzy widząc możliwość posłuchania odgłosów płetwala błękitnego postanawiają ją wykorzystać, dostajecie w ten sposób dwie minuty świetnego rekwizytu.
Przykładowe sceny: sen pradawnej bestii; szepczący w ciemności; śpiący smok; odległy demon; jaskinie.

Aha – jeżeli gracze się dowiedzą, że ten potwór to płetwal – sztuczka nigdy więcej nie zadziała. : )

Obraz: Samuel Rothbort, The Chanukah Concert.