Crockett’s Theme, czyli numer na dzień dobry, początek jesieni i wznowienie bloga :)

Jadąc dzisiaj samochodem skakałam po stacjach radiowych w poszukiwaniu czegoś, czego da się słuchać. Jakież zdziwienie i radość na mojej twarzy wywołała już pierwsza nutka lecącego w Esce “Crockett's Theme”. Z tym numerem w głośnikach mogę stać nawet w kilometrowym korku.. Szkoda tylko, że trwa zaledwie kilka minut 😉
Niemniej, przypomniałam sobie, że oprócz sławetnego serialu Miami Vice, z którego ów kawałek pochodzi, można go było również zasłyszeć w soundtrack'u do gry GTA Vice City – gry stworzonej m.in. w oparciu  o wyżej wymieniony serial. I ten klimat zdecydowanie było widać, czuć… i słychać 🙂

Lśniące alufelgi granatowego BMW błyszczały w pierwszych promieniach wychylającego się zza chmur słońca. Wierzchołki drzew delikatnie kołysały się w rytm spokojnie wiejącego wiatru. Mężczyzna w ciemnych okularach, trzymając jedną ręką kierownicę, sięgnął do kieszeni po papierosa, który po chwili żarzył się już pomarańczowym światełkiem. Kierowca docisnął pedał gazu, BMW z piskiem opon weszło w ostry zakręt, zostawiając za sobą ślady opon. Samochód z impetem piął się w górę krętą drogą, znikającą w wąwozie żółto-zielonych, potężnych drzew. Promienie słońca odbijały się od nisko położonej szyby, a po rozgrzanych skórzanych fotelach tańczyły drobinki kurzu. Mężczyzna uśmiechnął się, westchnął i wyjmując papierosa z ust sięgnął ręką w kierunku siedzenia pasażera. Delikatnie omiótł palcem niedbale włożone do teczki zdjęcie uśmiechniętej blondynki, trzymającej na rękach małego pieska. Prychnął, puszczając kierownicę i lewą ręką wytarł spływającą po policzku łzę. Gwałtownie podniósł do ust prawie wypalonego papierosa i zaciągnął się nim po raz ostatni, tak jakby właśnie zapadła jakaś ważna decyzja. Wypuszczając kłęby dymu z płuc przytknął niedopałek do zdjęcia, gasząc go dokładnie w miejscu twarzy kobiety. Papier powoli zaczął zwijać się w rulonik, delikatnie tląc się i coraz szybciej zajmując pomarańczowym płomykiem. Chłodny wiatr, który cały czas towarzyszył podróży, nagle stał się mocniejszy, porywając z siedzenia dymiącą fotografię, tak jakby chciał zabrać kierowcy ostatnie wspomnienie… Tańczące w podmuchach silnego powietrza zdjęcie wznosiło się i opadało, nie mogąc zdecydować o własnym losie. Kierowca przyspieszył, ani przez chwilę nie oglądając się za siebie. Wiatr powoli uspokajał się, pozwalając fotografii z lekkością opaść na ziemię i przykryć różnobarwny dywan liści. Szary, ledwie widoczny dym delikatnie dogasał w czerwonym świetle znikającego za zakrętem granatowego BMW…


Jedna ze scenek, która przychodzi mi na myśl już po pierwszej nutce numeru Jana Hammera. Tak to widzę 🙂

merry

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Want to join the discussion?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz