Niedzielna polecanka #17; Podsumowanie listopada


Borejko poinformował na Bagnie, że Zbigniew Szatkowski nagrał płytę – do pobrania za darmo! – mającą podkreślać nastrój zawarty w cyklu „Gamedec” Marcina Przybyłka. Ani cykl, ani nazwiska nic mi nie mówią, stąd na temat adekwatności efektów tej próby do założeń nie jestem w stanie skomentować.

Album ściągnąłem, odsłuchałem z dwa razy i stwierdziłem, że jest to nudne i niewarte uwagi.

Przypadkiem jednak włączyłem ten sam album wczoraj po zmierzchu (nie, nie po Zmierzchu) i uświadomiłem sobie, że jest to nie tylko dobry, dopracowany i spójny zbiór (niespełna półgodzinny), ale też ma potencjał na doskonały dodatek do sesji toczących się w świecie grozy lub klimatach postapo. Jak dla mnie – pod względem jakości stoi pomiędzy soundtrackiem do Robotici i Technology of Silence. Zarówno niezła muzyka, jak i dobry rekwizyt.

Wreszcie można wymienić OST z Falloutów na coś innego, a nawet lepszego. : )

Linków do Wrzuty nie będzie, gdyż notkę przygotowuję na komputerze, na którym nawet zebranie linków do „podsumowania” zajęło mi pół godziny.

Odnośnie podsumowania:
Dziękuję Cravenowi za wrzucenie notki wypełniającej niedzielną lukę, którą pozostawiłem;
jednocześnie mu gratuluję, gdyż, jak się okazuje, w najnowszym zbiorze felietonów RPGowych wydawanych przez Portal, „Graj Trikiem”, tyczący się, a jakże, muzyki na sesji;
zaś powodzenia życzę Abbadonowi, który zgodził się dołączyć do grona szaleńców wrzucających do sieci polecanki muzyczne do zastosowania podczas sesji. Dzięki!

Niech będzie Wiadome, że rozpoczęliśmy tzw. Koncert Życzeń – mogliście już zorientować się, że czekamy na wasze prośby i propozycje odnośnie tematów/albumów, o których chcielibyście poczytać. Czekamy!

Jeżeli zaś chcielibyście podesłać jakiś tekst gościnnie lub jeszcze dołączyć do grona autorów (mamy wolne wtorki, czwartki, soboty i co drugi piątek ; )), serdecznie zapraszam.

W minionym miesiącu, z mojej strony wyraźnie skupionym na folku, ukazały się:

Zarysy twórczości:
Tenhi: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/ludowo-ale-nie-ludycznie.html
Garmarna: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/minizarys-garmarna.html
Clannad: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/panta-rhei-czyli-clannad.html

Teoria:
O folku ogólnie: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/folk.html
O irlandzkim, stereotypowym folku: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/irlandzki-folk-czyli-najpopularniejszy.html

Recenzje:
Akira soundtrack: http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/tetsuoooooo-kanedaaaaaa-czyli-wiatr-nad.html

Polecanki:
Cravena:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/gospelowa-klamra.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/porabana-neuroshima.html
Abbadona:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/quo-vadis-fantasto.html
Moje:
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/niedzielna-polecanka-15.html
http://rpgmuzyka.blogspot.com/2010/11/niedzielna-polecanka-16.html

Mrok i pesymizm


Miał być koncert życzeń (GSy + wikingowie) ale się nie wyrobiłem. Będzie za tydzień, a dziś notka z szuflady:Trzy kawałki, zupełnie różne, ale wszystkie ociekają ciężkim klimatem. Do wyboru do koloru.
Jam & Spoon – Castaneda Future Illuminations
Szczur grasujący na opuszczonym, rozpadającym się blokowisku, zbliżający się do kubłów w których bezdomni palą śmieci. Powolny przelot nad dżunglą w której znajduje się antyczne miasto z zigguratem, w którym ktoś szykuje się do straszliwego rytuału. Flota dziwacznych statków nieznanej cywilizacji, sunących na tle kolorowej mgławicy… Powoli, groźnie i posępnie.

Michael Andrews – Manipulated Living
Opuszczone zasieki, pole minowe, wraki czołgów i transporterów i samochód, który nocą przemierza ten wyludniony krajobraz. Lub coś zupełnie innego, istotne jest, że przy tym kawałku mamy wyraźniejszy rytm, który moim zdaniem narzuca zdecydowanie jakąś dynamikę poza samym opisem. To może być również opis alchemika, czy szaleńca pokroju dr Frankensteina, który wśród kamiennych ścian i pordzewiałej aparatury dokonuje jakiegoś potwornego eksperymentu.

Dead Space – Twinkle, Twinkle
Nie wiem co tu zasugerować. Ten kawałek zamiata tak bardzo, że niemal gwarantuje ciary. Ale poszarpany wrak stacji kosmicznej albo jakiegoś krążownika, milcząco zawieszony w pustce kosmosu powinien nieźle się komponować.

Loreena McKennitt


Jeżeli miałbym wypisać szczególnie ważne dla rozwoju mego gustu muzycznego zespoły, na jednym z ważnych miejsc bezwzględnie pojawiłaby się Loreena McKennitt. Kobieta, której imię i nazwisko zapisując zawsze się zastanawiam, ile powinno być o, e, t, n i a. Ortograficzne szaleństwo. Na miejscu honorowym zaś umieściłbym utwór poniższy, choć przyznam, że obecnie nie wzbudza we mnie wielkich emocji:

Nie będę ukrywał, że o ile sławna stała się jako wykonawczyni tradycyjnej muzyki irlandzkiej (sama będąc śpiewaczką i harfiarką o irlandzkich korzeniach), właściwie znam ją przede wszystkim z albumów „The Book of Secrets” i „An Ancient Muse”, mających z tym nurtem niewiele wspólnego. Pierwsze albumy (sam je określam jako należące do „epoki harfy”) faktycznie zawierają typowy, irlandzki folk, jednak jakoś wykonanie artystki niezbyt mnie doń przekonuje. Natomiast albumy późniejsze („epoka poharfijna”), nawiązujące do różnych nurtów tradycyjnych z całego świata (znacie takie lakoniczne pojęcie jak „world music”?), charakteryzując się mocno podkreślonym rytmem i wyraźnymi, choć wcale skomplikowanymi melodiami, często wykorzystującymi całą paletę egzotycznych instrumentów.

Głos prawie zawsze kobiecy, dość niski, ponoć to sopran, ale mam wrażenie, że śpiewa dość różnorodnie, głównie po angielsku (tj. w jednym z dialektów „kanadyjskiego”), czasem jedynie zawodząc. Nie sposób tu szukać perkusji, trudno gitar czy klawiszy, łatwo natomiast instrumentów dętych, szarpanych, wielu przeszkadzajek. Dobrze sobie przypomnieć, że zbiór grzechotek, stukających o siebie kijków, djembe i dundunów potrafią w pełni się obronić jako wartościowe elementy melodii.

Przyznam, że najnowszych albumów Loreeny nie znam. Nie potrafię powiedzieć, w jaką stronę zmierza i ewoluuje. A szkoda. Postaram się nadrobić w wolnej chwili.

Może zabrzmi to niepoprawnie politycznie, ale wydaje mi się, że utwory McKennitt nie przez przypadek są słuchane głównie przez kobiety. Jest to prawdziwie delikatna, subtelna gra muzyki spokojnej, podkreślanej śpiewem wypełnionym emocjami. Ok, nie jestem osobą o mocno zakorzenionej świadomości genderowej i nie potrafię precyzyjnie wyrazić, dlaczego muzyka ta jest według mnie bardziej „kobieca” niż „męska”, niemniej zdecydowana większość osób, które miały okazję ze mną o niej porozmawiać, należało do stanu niewieściego.

Muzyka tła: 3/5 – tak, o ile nie planujemy scen akcji a graczom nie przeszkadzają klimaty New Age. Jest spokojnie, kontemplacyjnie (ta, muzyka kontemplacyjna. Uwierzę, jak zobaczę), przy tym właściwie całkiem fantasy. Mankamentem może być duża ilość utworów z wokalem, ale jeżeli zazwyczaj puszczamy pozbawione śpiewu tło, może warto dać im szansę;
Muzyka obszaru: 3/5 – pojedyncze utwory mogą wzmocnić składanki mniej i bardziej rzadko używane, od „podróży”, poprzez „żydowskie miasto” czy „przyjęcie” do „Wigilii”;
Muzyka przygody: 3/5 – zdecydowanie warto odsłuchać i zachować najciekawsze dla nas utwory Loreeny, pamiętając o ich istnieniu. Znajdziemy tu sporo utworów na sytuacje dziwne, czasem wręcz bardzo dziwne i jestem w stanie sobie wyobrazić sceny wręcz do nich naginane, zwłaszcza, jeżeli dotyczą podróży po świecie (Wolsung?) w krajach egzotycznych. Niestety, nie znajdziemy tu ciekawych battle tracków czy utworów na potrzeby scen akcji;
Muzyka drużyny: Nie.

Przykład, jak zwykłe „Fel shara” może przekształcić się w śmiertelnie poważne „Sacred Shabbat”. Cóż, licentia poetica: