Wpisy

Nemezis – soundtrack

Powrót do blogowania. Mam nadzieję, że najbliższa przerwa nie nadejdzie zbyt szybko. O przyczynach minionej, możecie przeczytać tutaj, a za powstałą lukę: przepraszam.

Nemezis rozpłynął się po kraju. I ma rozpłynąć się za granicą. Dołączany do edycji limitowanej podręcznika zbiór plików mp3 autorstwa Błażeja Grygiela można już zakupić w DriveThruRPG. Pięć dolarów za zip? W Stanach to kwestia dwóch cheesburgerów, dla Polaka jednak wydatek każe się zastanowić – czy warto?

O ile jestem wielkim fanem publikacji wydawnictwa GRAmel (kupiłem wszystkie tytuły w edycjach limitowanych), o tyle przyznam, że sam album mnie nie zachwycił. Nie znaczy to jednak, że nie warto mu się przyjrzeć – w czym postaram się Was wyręczyć. Przypomnę, że Nemezis to setting do mechaniki Savage Worlds, korzystający hojnie z horroru i science-fiction – gracze prowadzą jednostki wybitne, nietypowe, które mają dość jaj, by postawić swoje życie na szali w celu osiągnięcia sukcesu. Wszystko to skąpane jest w coraz wyraźniejszej wizji końca wszechświata, niesionego przez niemalże niemożliwe do powstrzymania istoty wzorowane na utworach Lovecrafta.

Utworów jest tuzin, ich łączna objętość przekroczyła 56 minut elektroniki. Podzielone zostały na trzy grupy, odpowiadające opisanym w podręczniku planetom – Ash (ogarnięty wieczną zimą, postapokaliptyczne, lodowe pustkowie), Bariz (sielankowe, wręcz rozpustne połączenie latających miast i nieskalanej zieleni) oraz Cor (ogarnięty wojną poligon). Podział ten ma sens, przyznam jednak, że gdyby nie wskazówki od strony autora, sam bym nie potrafił ich pogrupować. Nie są Aż Tak odmienne, w gruncie rzeczy ich konwencja jest spójna.

Utwory miały być funkcjonalne. Jako, że w świecie RPG-owym trochę się w tematyce muzyki ruszyło, takoż i po każdym tytule pojawia się jego sugerowane zastosowanie. Stąd utworu oznaczone zostały na przykład jako „Ash – Coraz zimniej (atmosfera tajemnicy)”. „Atmosfera tajemnicy”? „Atmosfera wyścigu”? Brzmi to dziwacznie. Ale nie aż tak dziwacznie jak „atmosfera s-f”. Założenie było proste. Opracowujesz sesję? Szukasz inspirującego utworu? Chcesz w trakcie improwizacji szybko wrzucić coś na playlistę? Odpal katalog, wybierz planetę, która najbardziej ci pasuje, znajdź coś, co pasuje do danej sceny i daj sobie spokój. I o ile przy utworach oznaczonych jako „walka” ma to wiele sensu, to „atmosfera s-f”? Co to właściwie znaczy?

Swoją drogą, same tytuły są wcale inspirujące. Widząc „Bariz – Pojedynek na szlacheckim dworze” można wpaść na pomysł nie tylko sceny, ale wręcz samodzielnej przygody. Tytuły też pomogą łatwo odróżnić nazwy planet – widząc „Coraz zimniej”, „W sieci intryg” i „Wieczną wojnę” trudno nie przypomnieć sobie, do czego poszczególne planety służyły.

Największa bieda albumu tkwi w nieznacznej ilości instrumentów. Wszystko jest boleśnie sztuczne, czasem wręcz ocieka wrażeniem taniego keyboardu i syntezatora perkusji. Nieliczne wyjątki mają też zupełnie niecharakterystyczną gitarę elektryczną, która brzmi, cóż, jak wszystkie inne gitary elektryczne. Nie zwraca na siebie uwagi.

Kontynuując myśl: stali czytelnicy mego bloga wiedzą, że najważniejszym dla mnie aspektem muzyki jest jej wyjątkowość. Tego właśnie zabrakło twórczości Grygiela. Do czynienia mamy ze standardem. Brakuje choćby melodii, które chwytałyby za gardło tak mocno, że nie dałoby się ich pomylić z czymkolwiek innym. Wolałbym już groteskę niż grzeczne odwalanie pracy domowej z „atmosfery s-f” (czymkolwiek by nie była). Nawet najlepszy utwór, „Coraz zimniej”, składa się właściwie z trzech części, z czego środkowa jest nudnym szumem, aż proszącym się o odpalenie Audacity i wykonanie cięcia.

Co więc otrzymujemy? Nawet nie tyle album słaby, ile po prostu przeciętny. Do bólu typowy, po którego przesłuchaniu niewiele się właściwie zeń pamięta. Pod względem poziomu utworów pozostaje w tyle chociażby za soundtrackiem do Robotici, za to pamiętny pozostaje eksperyment podziału na źródła inspiracji (planety) i przykładowe zastosowania – których klarowność też jest jednak wątpliwa. „Wieczna wojna” swoją drogą używa dźwięków potworów, co do których miałbym wątpliwości na punkcie przestrzegania praw autorskich. Żeby było zabawniej – to jedyny utwór zawierający wokale.

Moim zdaniem – za 5 dolców nie warto. Ale niektóre utwory na pewno wykorzystam. Takoż osoby, które zastanawiają się nad zdobyciem limitowanej edycji, informuję, że jako dodatek do wcale niezłych gadżetów (plakaty, mniam) nie jest bynajmniej stratą czasu.

Niemniej – setting zasługuje na coś lepszego.

Muzyka tła: 1/5 – album z założenia obejmuje różne nastroje i bezpardonowo między nimi przeskakuje. Jeżeli spróbujemy użyć go jako tło – osiągniemy porażkę;
Muzyka sceny: 3/5 – dzięki sugestiom twórcy, mamy ułatwioną drogę do przypisania do składanek lub włączenia do planowanej sesji. Większość utworów nie jest na tyle słaba, by nie warto ich było używać, jednak nie sprawdzą się jako gwóźdź programu;
Muzyka chwili: 2/5 – chociaż utwory – dzięki tytułom i innym cechom kompozycji – są całkiem inspirujące, łatwo znaleźć lepsze, które je wyręczą – to nie jest dobry materiał do zabaw z narracją;
Muzyka drużyny: nie.

Składanka:

Utwory i ich miejsce w składance:
1. Ash – Coraz zimniej (atmosfera tajemnicy) (0:00 – 0:24)
2. Ash – Walka w metropolii (walka) (0:24 – 0:41)
3. Ash – Walka w Cortexie (walka) (0:41 – 1:01)
4. Ash – Miejska dżungla (atmosfera metropolii) (1:01 – 1:30)
5. Ash – Narodziny cyborga (atmosfera s-f) (1:30 – 1:57)
6. Bariz – Raj w sercu piekła (atmosfera spokoju) (1:57 – 2:21)
7. Bariz – Pojedynek na szlacheckim dworze (walka) (2:21 – 2:49)
8. Bariz – W sieci intryg (atmosfera tajemnicy) (2:49 – 3:15)
9. Bariz – Wyścig o wszystko (atmosfera wyścigu, wyzwania) (3:15 – 3:38)
10. Cor – Wieczna wojna (walka) (3:38 – 4:02)
11. Cor – Kołysanka dla Mesu (atmosfera grozy) (4:02 – 4:30)
12. Cor – Sny ożywionych (atmosfera grozy) (4:30 – 5:08)

Graj Trikiem – Director’s Cut

Moje wypociny nie w całości trafiły do Graj Trikiem. Dziś publikuję cztery, nieco wyrwane z kontekstu fragmenty. Uwaga – nie redagowane, w sumie to nawet nie przejrzane czujniejszym okiem, ale jestem chory i nie mam na to siły. Miłego czytactwa i słuchactwa.

Michael Kamen – Final Showdown

Jeśli jednak chcecie większego tempa i innego nastroju to może utwór „Final Showdown” z ścieżki z pierwszej części „X-Men” będzie idealny. Użyłem go w dość analogicznej scenie. Utwór od pierwszych sekund jest bardzo dramatyczny – dlatego zacząłem od człowieka wybiegającego z korporacyjnego budynku, który ciągle oglądał się za siebie. Jak to filmowe ofiary – zamiast trzymać się zaludnionych ulic futurystycznego miasta, ten szybkim krokiem zaczął kluczyć po drobnych uliczkach ściskając mocno teczkę z dokumentami. Kolejne zaułki, on ogląda się za siebie, u wylotu ulicy pojawia się czyjaś sylwetka… znacie ten klimat… Wreszcie trafia na ślepy zaułek, napastnicy mają go w garści, zbliżają się, na bruk upada teczka. Muzyka się uspokaja, ja opisuję ten sam zaułek, raz jeszcze, ale teraz oświetlany migającymi na czerwono i niebiesko kogutami policyjnymi. Postacie graczy są już na miejscu, zaczynamy dzisiejszą sesję…

Edvard Grieg – Holberg Suite for Strings

Chciałem szczególnie dobrze przedstawić halę produkcyjną, w której później miała się zakończyć pewna przygoda. To było SF, z masą elektroniki, więc postanowiłem stworzyć kontrast dla tej sceny. Sięgnąłem po klasykę – na pewno znacie utwór Griega „Holberg Suite for Strings”, chociaż pewnie tak jak ja, za cholerę nie skojarzylibyście go z samego tytułu… Śliczne smyczki, pracujące harmonijnie układające złożoną melodyjkę. Jak znalazł do opisu mechanicznych ramion precyzyjnie przenoszących ciężkie metalowe formy z jednej taśmy nad drugą. Kiedy muzyka lekko się zmieniała przechodziłem na kolejne elementy – ciężką prasę wycinającą odpowiednie kształty, kadź z pomarańczowym, płynnym metalem i tak dalej… taniec maszyn. Kiedy później rozpętała się jatka, gracze nie tylko czuli klimat tego miejsca, ale sami próbowali w walce wykorzystać ruchome i niebezpieczne otoczenie przeciw wrogom.

Don Davis – Power Plant

O ile nie jestem fanem kopiowania scen z filmów „wprost” – czyli opisywania do muzyki tego, co było w filmie, to polecam inspirację na wszelkie sposoby. Chcecie pokazać coś niesamowitego i przerażającego? Pamiętacie drugiego Obcego, kiedy w trakcie dynamicznej ucieczki Ripley nagle zamiera w bezruchu? Powolutku się rozgląda, widzi dziesiątki jaj obcych, słychać ciężkie dyszenie i widzimy ją… Królową obcych w pełnej okazałości. OK. Chcemy czegoś podobnego. Nagłe spowolnienie i pełne napięcia ukazanie czegoś przerażającego lub niesamowitego. Użyjmy muzyki, które ilustruje scenę w tym klimacie, ale nie taką samą. Motyw z pierwszego Matrixa – „Power Plant” towarzyszy scenie, kiedy Neo budzi się w komorze z różowym płynem i widzi kolosalne kolumny, gdzie tysiące ludzi są „uprawiani”. Z tą muzyką i odpowiednim opisem można przyprawić graczy o dreszcze.

Michiru Ooshima – Yuukoku

Trevor Rabin – The Last Car

Pamiętajcie też, że możecie przygotować muzykę nie tylko dla siebie, ale również dla graczy. Jeden z graczy jest wojskowym i jest spora szansa, że w czasie sesji będzie miał okazję wygłosić motywującą przemowę? Miej pod ręką utwór z Full Metal Alchemist „Yuukoku” – werble wojskowe z podniosłymi brzmieniami orkiestry. To oczywiście tylko przykład zarówno sceny jak i muzyki. Kiedyś miałem przygotowaną scenę ucieczki graczy przed policją (sesja w przyszłości). Stwierdziłem, że może będą się chcieli ukryć gdzieś w trakcie i przyszedł mi do głowy pomysł. Wróćmy do ścieżki z 60 sekund. Gracze kryją się w magazynie. Puszczam utwór – „The Last Car”. Około półtorej minuty trzymającej w napięciu, kiedy liczą, że pościg ich minie, kiedy opisuję gdzie ukrywają się w opuszczonym budynku. Muzyka się zmienia, ktoś otwiera drzwi, zaciąga się cygarem trochę popiołu opada na ziemię, muzyka cichnie na chwilę. Pada jedno słowo – „Przeszukać”. Muzyka ponownie eksploduje z rytmicznymi uderzeniami – w sam raz dla wkraczających policjantów, dudniących buciorami po karcianej podłodze…

Bye Bye Pete

Jak wszyscy wiecie zmarł wybitny Pete Postlethwaite. Świetny aktor dalszoplanowy, którego nazwiska większość was nie znała do wtorku, choć rozpoznawaliście go na pierwszy rzut oka. Nie będę się zachwycał jego aktorstwem opowiadał, że jako jedyny na planie Romea i Julii zasuwał pentagramem jamnicznym, możecie o tym poczytać dookoła. Zamiast tego kilka polecanek z „jego” filmów.

Stephen Parsons & Francis Haines – Split Second Theme
Uwielbiam ten ociekający klimatem kawałek. Może to mieć związek z moją wielką miłością dla „W mgnieniu oka”. Świetnie wpasowuje się do opisu przyszłościowej metropolii, przykrytej smogiem, ale rozświetlonej neonami, wysokich wieżowców i helikopterów latających między nimi, rzucających snopy światła na ulice.

Hans Zimmer – Mombasa
Jeszcze nie miałem okazji wykorzystać tego kawałka na sesji, ale jestem przekonany, że spisze się wyśmienicie. Świetnie trzyma tempo, do tego ma te świetnie wpisujące się w klimat Incepcji „przeciągnięcia” („jęknięcia” czy jak to cholerstwo nazwać), pojawiające się m.in po 2:40.

Elliot Goldenthal – Agnus Dei
Pierwotnie miałem napisać całą notkę o muzyce z Aliena 3, ale boję się, że tekst byłby nieprzydatny, bo to OST świetny, ale zwyczajnie trudny w obsłudze. Dlatego podsuwam tylko jeden kawałek. Precyzyjniej – jego wycięty fragment, który w Ultima Thule posłużył mi do opisu bestii, na którą natrafiła wyprawa. W scenie tej grupa naukowców (w tym gracze) biegną do jednego z pomieszczeń, wiedzeni wołaniem o pomoc, pierwsi zatrzymują się w drzwiach, zszokowani widokiem, z tyłu kolejni wpadają na nich, w atmosferze paniki większość widzi jak monstrum kończy pożerać jednego nieszczęśnika i spokojnie, nie zważając na zamarłych w bezruchu ludzi wychodzi przez szerokie wrota po drugiej stronie.

Porąbana Neuroshima

Aureus nie wrzucił notki przy niedzieli, dlatego w zastępstwie, żebyście nie tracili wiary w regularne aktualizacje bloga wrzucam swoją polecankę. Kusi mnie wklejenie samego kawałka i pozostawienie go Waszej wyobraźni, ale chyba tak nie wypada. Byłoby, że „wybrakowana notka”…
Martin Martini and Bone Palace Orchestra – Party ‘Till The Petrol Runs Out
Jak dla mnie to wymarzony kawałek na jakąś scenę czystego, postapokaliptycznego, nuklearnego absurdu. Bez dosłownego czerpania z piosenki, pasuje mi tu pochód ludzi przez jedną z amerykańskich międzystanówek – banda objuczonych obdartusów, a na ich czele popapraniec, wyglądający na jakiegoś kapłana czy kaznodzieję – typ w jakiś łachmanach z kosturem i głową na której tylko gdzieniegdzie rosną kępki włosów. Pielgrzymka Radyja z piekła. Ale to tylko moja pierwsza myśl. Myślę, że doskonale może pasować do bandy mutantów imprezujących przy ognisku, osiem kilometrów od zasnuwającej horyzont kłębami dymu ściany Molocha.

A w sumie jak już tak krótka polecanka to chyba najwyższa pora na ogłoszenie koncertu życzeń: zachęcam wszystkich do podrzucania tematów, motywów czy zgłaszania zapotrzebowania na sesyjną muzykę i triki. W miarę możliwości i tego jak mi się spodobają, będę starał się wyszukiwać i polecać kawałki, dla scen, postaci, graczy – czy czegokolwiek co Wam chodzi po głowie.

„Tetsuoooooo!!! Kanedaaaaaa!!!”*, czyli wiatr nad Neo-Tokio


Muzyka z Akiry to rzadki klejnot. Może nie jest to najładniejszy soundtrack. Może nie zalicza się do moich ulubionych. Jednak znajduje się w grupce OSTów wyjątkowych, bardzo charakterystycznych i potencjalnie przydatnych na sesji. Mieści się u mnie obok Das Boot i Children of Dune.
Akira to cyberpunkowe anime z 1988 roku. W pewnych kręgach kultowy, ale wielu z pewnością go nie widziało, dzięki czemu nie powinni mieć zakorzenionych skojarzeń – a nawet jeśli, myślę, że nie gryzłyby się z atmosferą większości futurystycznych RPGów. Czynnikiem przemawiającym za tym albumem jest cały szereg długich i jednostajnych utworów, które nie rozbiją nam sceny nagłą zmianą nastroju.
Z drugiej strony, Akira jest tak cholernie wyjątkowym soundtrackiem, że kilka co ciekawszych utworów może być nie lada wyzwaniem dla MG – po prostu nie pasując do wizji, którą chcecie podsunąć graczom. A jednak warto wziąć je pod uwagę. Poniżej prezentuję trzy jasne perełki tego soundtracku.
Yamashiro Shoji – Kaneda
Rozpoczyna się od potężnego uderzenia, potem coś jakby przelatujący helikopter w deszczu. Bardzo sugestywne. Idealnie nadaje się na początek sesji i opis miasta tonącego w deszczu i migoczącego tysiącem neonów, M samochód bohaterów sunący w jego kierunku. Można też użyć „Kanedy” kiedy chcemy silnie zaakcentować przejście do kolejnej sceny lub aktu przygody. Postacie doszły do wniosku, że muszą udać się do więzienia i przesłuchać bandziora? Tym bardziej policyjne helikoptery będą na miejscu.
Yamashiro Shoji – The Battle Against The Clowns (Uwielbiam scenę, w której ten utwór się pojawia – walkę na motocyklach, kolesia walącego w asfalt metalową rurą. – przyp. Aureus)
Niesamowity utwór do sceny walki lub pościgu. Choć odważny MG mógłby się tu porwać również na opis krótkich scen w których odprawiany jest jakiś rytuał lub konstruowana machina (np. na ziemiach klanu Kraba w L5K). To szaleńcza mieszanka wdechów, perkusji i syknięć. To zdecydowanie najbardziej charakterystyczny kawałek z tego albumu.
Yamashiro Shoji – Doll's Polyphony
Mój faworyt, najbardziej magiczna kompozycja Akiry. Jednocześnie mająca największy potencjał sesyjny. Clou tkwi w połowie drugiej minuty utworu. Do dziecięcych głosów dołączają tubalne głębokie głosy mężczyzn. Już pierwsza część jest dość niepokojąca, ma atmosferę niezwykłości. Część druga może nieść zagrożenie, lub coś widowiskowego, w jakiś sposób większego niż dotychczasowy obraz. Możliwych zastosowań jest multum. Po raz pierwszy użyłem tego utworu w psychodelicznej przygodzie, gdzie gracze natrafili na roboty przypominające ciekawskie dzieci. Zdezorientowali nie wiedzieli jak zareagować. W pewnym momencie do pomieszczenia wkroczyły inne maszyny. Potężne, poruszające się na gąsienicach, uzbrojone.
Wyobraźcie sobie dolinę we mgle, gdzie z białego obłoku wyłania się ścieżka ułożona z bram torii** i dopiero w pewnym momencie mgła rzednie na tyle, by można było ujrzeć ogromny budynek świątyni. Albo rytuał magiczny, w którym wpierw kapłan wypowiada magiczne słowa, wlewa wodę do czarek, ale i dopiero kiedy zmienia się muzyka, obserwujemy magię, która zaczyna działać.

A teraz spróbuję się wpisać w cenzurkę Aureusową:
Muzyka tła: 1,5/5 – Da się użyć Akiry jako tła. Ale raczej tylko w bardzo szczególnych przygodach, na granicy psychodeli, orientalnych klimatów i cyberpunka.
Muzyka obszaru: 4/5 – Soundtrack ten serwuje cztery utwory o ponad dziesięciominutowej długości. Wszystkie mają bardzo konkretny klimat i trzymają w miarę równe tempo, przez co są niemal stworzone do tego by w jakiejś długiej scenie puścić któryś i zapętlić, także ilustrując jakieś miejsce. Jest jednak haczyk: sądzę, że niektóre mogą męczyć np. „Illusion” jest idealny do orientalnej świątyni, ale może irytować. „Tetsuo” może wyprowadzić z równowagi chórami.
Muzyka przygody: 5/5 – Ta ocena to tylko kropka nad i dla akapitów powyżej. Z pomocą „Kaneda” i „Battle Against the Clowns” można stworzyć bardzo wyraźne obrazy. „Doll's Polyphony” może wręcz wyczarować kluczową dla przygody scenę.
Muzyka drużyny: Raczej tak.

* – http://www.youtube.com/watch?v=J4COLV6CleU – całkiem zabawne. ** – http://pl.wikipedia.org/wiki/Torii – bo Aure nie wiedział co to :P.

Na długą drogę


Wikipedia podaje:
Post-rock is a musical genre characterized by the use of instruments commonly associated with rock music, but using rhythms, harmonies, melodies, timbres, and chord progressions not traditionally found in rock. Post-rock musicians typically produce instrumental music.

Po tym zaskakująco klarownym wstępie przejdźmy od razu do przeciwwagi w postaci jak zwykle nietreściwego LastFM:
Labradford, to zespół grający coś pomiędzy post-rock iem, a muzyką eksperymentalną. (Interpunkcja i pisownia oryginalne.)

Hasło „post-rock” zapewne większości z Was nie kojarzy się z niczym konkretnym, nie jest to bowiem ani nurt szczególnie popularny, ani intuicyjny. Niemniej miks z „muzyką eksperymentalną”, która nie oznacza w praktyce nic (podobnie jak słynna „muzyka indie”, która de facto nie podsuwa żadnej informacji o muzyce zespołu) to już pełny odlot.

Dość żalów, czas na mięcho. Labradford należy do najczęściej odsłuchiwanych przeze mnie grup – w Stanach być może w latach dziewięćdziesiątych mogła się cieszyć względną popularnością, niemniej od niemal dekady jest nieaktywna i nie przebiła się do Słowian.

Zespół o charakterystycznej, niewymawialnej dla osób ze ślinotokiem nazwie pojawia się na mej liście za każdym razem, gdy dopada mnie muzyczna apatia. Jeżeli naprawdę nie mam ochoty na słuchanie czegokolwiek absorbującego, wszystko wydaje mi się (błędnie, oczywiście) przemielone, przeżute i dawno wyplute, włączam sobie wirgińskie (od jednego ze Stanów, nie tego, co Wam przyszło na myśl) szumy. Dopiero, jeżeli to nie pomoże, zaczynam się niepokoić.

Labradford wydał kilka albumów, jednak między nagraniami z '93 a roku dwa tysiące nie ma szczególnej różnicy (a z pewnością trudno ją określić po zaledwie jednym odsłuchaniu). Nieznaczne zmiany w nastroju sprawiają, że odczuwać można czasem znużenie i monotonię – wyłapując jednak z każdej płyty perełki, da się złożyć solidną, nieco melancholijną składankę.

Grupa warta jest wysiłku poświęconego na selekcję. Spójność i konsekwentny dobór dźwięków owocuje zbiorem nieco rozleniwiających, lecz bezpiecznie odległych od usypiania melodii. Słowo „melodia” użyte jest tu użyte ze szczególnie dużą niepewnością, gdyż poszczególne kawałki posiadają bardzo podobną kompozycję – zbiór harmonijnych dźwięków powtarza się przez kilka minut, nieustannie przecinanych przez, zdawałoby się, przypadkowe zakłócenia, pozwalających utrzymać uwagę na kolejnych minutach utworu. Najważniejszym instrumentem pozostanie, a jakże, elektryczna gitara, bez jednak silenia się na akordy i solówki – pojedyncze nuty, zdające się za wszelką cenę unikać pierwszego planu, świetnie obrazują cytowane u początku wpisu wyobrażenie post-rocka. Obok tego dużą rolę odgrywają klawisze i elektronika, właściwie zastępująca tradycyjne instrumenty perkusyjne.

Wokal jest w praktyce niezrozumiały. Jakieś pojedyncze pobąkiwania da się zarejestrować, ale w sieci samych tekstów nie da się odnaleźć. Nie jest to problemem – wokal zawsze pozostaje na granicy słyszalności, jako tylko bełkoczący dodatek do całego rzędu równoważnych instrumentów. Nie wybija się, jedynie urozmaica tło.

Wielkim problemem Labradforda dla celów RPGowych jest jego powolne tempo i praktycznie brak dynamicznych przejść. Jeżeli prowadzimy sesję po zachodzie słońca, po ciężkim dniu, po zgaszeniu świateł, atmosfera może stać się aż nazbyt spokojna.

Muzyka tła: 4/5 – trzeba sporo czasu poświęcić na wyrzucenie z albumów co nudniejszych kawałków, jednak po wszystkim otrzymamy ponad godzinę bardzo dobrej muzyki tła. Leniwej, pobrzmiewającej z boku, nie rozpraszającej narracji. Niemniej raczej odradzałbym użycie jej przy klimatach fantasy w średniowiecznej oprawie;
Muzyka obszaru: 3/5 – przypuszczam, że większość osób nie podzieliłaby mojego entuzjazmu do połączenia „literatura Lovecrafta + Labradford”, jednak dorzucenie zespołu do składanek wpisanych w światy futurystyczne, w tym nawet postapokaliptyczne nie powinno wzbudzić większego oporu;
Muzyka przygody: 2,5/5 – monotonna podróż, sesje unikające dynamicznej akcji, odpoczynek od heroicznych przygód. Da się, ale trzeba uważać na potencjalne znudzenie;
Muzyka drużyny: Nie.

The best of TOS; podsumowanie września

W środowej recenzji Technology of Silence wspominałem, że przez pokaźny zbiór darmowych utworów trzeba się wpierw przedrzeć. Oddzielić pokaźną ilość nieciekawych szumów, by odnaleźć choćby garść perełek.

Uznałem, że warto by zainteresowanych w tej dziedzinie wyręczyć. Na mojej liście „the best of” starałem się zamieścić nawet utwory nieco oddalone od mego gustu w celu jej urozmaicenia. W ten sposób może się okazać, że kilka kawałków nawet osobom zainteresowanym zespołem nie podejdzie – mam nadzieję, że takich przypadków będzie jak najmniej.

Przypomnę – wszystkie kawałki są darmowe, zaś sięgnąć po nie powinny głównie osoby zainteresowane klimatami postapo.

1 A Boll With Performing Fleas
2 Affectionate Song of Radiation
3 Broken Radiola
4 Call of City
5 Fever
6 Follow Her Trace
7 Forgotten
8 Greetings from USSRHot Rain
9 Neon Death
10 Neon Reincornation
11 Night Butterflies. Dead Band Beautiful
12 Resistance
13 She Never Was And Never Will Be
14 Swamp
15 The Light of Invisible
16Velo City
17 When Machines Fall in Love
18Bonus track – pocięta wersja Call of City

Podsumowanie września

Przyznam, że w tym miesiącu szczególnie brakowało mi zapału do kontrolowania bloga. Wrzesień rozpoczynałem z bodajże czterema tekstami, mającymi starczyć na cztery tygodnie. Październik rozpoczynam z niczym.

Niedzielne publikacje z poranków przeniosły się na południa i popołudnia, gdyż przestałem je przygotowywać w piątek / sobotę, a zacząłem w niedzielę.

To się nazywa „nawał pracy”.

Mam nadzieję, że uda mi się nadrobić zapasy literek (gdyż pomysłów mi akurat nie brakuje) i nie doprowadzę do dziur w publikacjach.

We wrześniu przeprowadziłem ankietę na nazwę bloga. Jej wyniki zachęciły, by nie zmieniać nazwy pierwotnej:
Eter 3 (16%)
Graj Muzyką 12 (66%)
Radio Bard 3 (16%)
RPG Muzyka 3 (16%)
Inna (nikt nie przesłał mi nowych propozycji) 2 (11%)
Liczba głosów do tej pory: 18

Jeszcze dzisiaj postaram się załączyć nową ankietę.

Od kilku tygodni zachęcam do uczestnictwa w inicjatywie Borejki dotyczącej Karnawału Blogowego. Termin mija 13 października i do tego momentu reklama w czołowym miejscu bloga sobie powisi.

Publikacje w porządku chronologicznym:
Ulver – Kveldssanger, recenzja
Sigur Ros, Untitled, polecanka
O roli muzyki na sesji, teoria
Jalan Jalan – Lotus, polecanka
Barbara Karlik, zarys twórczości
Dwa battle tracki z cRPGów, polecanka
Soundtrack z Symetrii, recenzja
Soundtrack z Dragon Age'a, minirecenzja
Technology of Silence, zarys twórczości

Publikacje w podziale tematycznym:
Recenzje
Soundtrack z Dragon Age'a
Soundtrack z Symetrii
Ulver – Kveldssanger
Polecanki
Sigur Ros, Untitled
Jalan Jalan – Lotus
Dwa battle tracki z cRPGów
Zarysy twórczości
Barbara Karlik
Technology of Silence
Teoria, almanach
O roli muzyki na sesji

Widokówka ze zrujnowanego miasta


Technology of Silence, twórczość pochodzącego z Rosji Denisa Romanova, stanowi przykład szkodliwości hobby z zakresu fantastyki. Stworzyć trzy darmowe albumy i singiel mające oddawać nastrój postapokaliptycznego miasta? Cóż za strata czasu.

Zdania na temat muzyki tworzonej pod patronatem Kaos ex Machina są różne, jednak TOS jest jedną z ich perełek. Poszczególne kawałki można ściągnąć z LastFM, zaś kompletne albumy na oficjalnej stronie w zakładce Discography. Albumy dostępne to Technology of Silence, Out from the Silence, Call of City oraz singiel A Boll With Performing Fleas.

(Swoją drogą, Denis musi mieć bardzo wysoką opinię na własny temat, gdyż bardzo łatwo natrafić na jego zdjęcia, zaś okładki zaprojektowane przez KeM są bardzo słabe. Projekt mocno kuleje od strony graficznej, jednak na Gwiazdę nigdy nie zabrakło miejsca.)

Założeniem zespołu jest odzwierciedlenie nastroju towarzyszącego życiu w pełnym zagrożeń i zniszczenia mieście – pozostałościach nuklearnego starcia. Stąd, podobnie jak w soundtracku do Robotici, mamy do czynienia z kompilacjami dźwięków nierzadko wymykających się tradycyjnemu postrzeganiu muzycznych instrumentów. „Perkusja” brzmi przez to bardziej jak raperskie bity, poszczególne dźwięki bywają monotonne (jako wyraźnie powtarzane z niewielkiej puli lub zapetlające konkretny wyrywek dźwiękowy), często pojawiają się też dźwięki mające zapewne kojarzyć się z wielkimi fabrykami, maszynami i futuryzmem. Regularnie pojawiające się klawisze mają swoje lepsze i gorsze chwile, jednak to głównie one warunkują obecność melodii w utworze. Wokalu praktycznie brak.

Dotychczas moje słowa można odbierać jako niechętne, sceptyczne. Prawdą jest, że zdecydowana większość utworów ToS brzmi podobnie do siebie. Zwykłe szumy, trzaski, rzadkie zmiany tempa. Nuda. Warto się jednak przemóc i oddzielić ziarno od plew – niektóre kawałki, choć zalatują amatorszczyzną, da się naprawdę dobrze wykorzystać.

Kawałki świetnie wpasowują się w sesje postapo (nagminnie używaliśmy ich w Neuroshimie), zwłaszcza jako podkreślenie atmosfery zagrożenia, upadku i rezygnacji. Przygnębiające utwory raczej nie wspierają konwencji heroicznej, stąd powinni po nie sięgnąć raczej prowadzący sesję na temat desperackiej walki o przetrwanie, nie bohaterskiego pojedynku na lightsabery z Molochem.

Niektóre utwory posiadają niezły potencjał do wykorzystania w świecie gry. A Boll With Performing Fleas lub Affectionate Song Of Radiation mogą wspierać opis deszczu; Call of City czy Greatings from USSR zawierają motywy łatwo nasuwające obraz starego radia w ruinach miasta; Broken Radiola zawiera dźwięki mogące przedstawić odgłosy maszyny Molocha.

Tytuły zresztą są całkiem inspirujące i pomagają powiązać zasłyszany utwór z jakąś scenerią – bardzo dobry materiał na improwizację. Znajomy podczas prowadzenia sesji potrafił czasem zmieniać narrację według tego, co akurat rozbrzmiewało w głośnikach – efekt był bardziej, niż zadowalający. Sporo znaleźć też można utworów dynamicznych, mogących wpasować się nie tylko w sceny akcji, ale i w walkę.

Technologia Ciszy – dosyć sztampowa nazwa, nawiązująca najwyraźniej do nieco już wyświechtanych oksymoronów (w stylu „cisza między nami krzyczy”). Powierzchnia pod nią skrywana też na pierwszy rzut oka nie zachęca do zagłębiania się – monotonia, brak znajomej nam naturalności, na dłuższą skalę męczące dźwięki, ogromna umowność (skoro jesteśmy świeżo po wojnie nuklearnej, to technologia pozwalająca na tworzenie elektro raczej się nie powinna rozwijać – ludzie powinni tworzyć nowe bębenki z radioaktywnej skóry). Jednak jak na darmową, eksperymentalną muzykę ma coś wyjątkowego dla swej konwencji – melodię. Otrzymujemy nie tylko zbitkę nastrojowych dźwięków, ale też faktyczną Muzykę, której da się słuchać. To już naprawdę coś.

Muzyka tła: 2,5/5 – jeżeli gramy w świecie futurystycznym, ToS się nada – niestety, bez wcześniejszej selekcji po godzinie czy dwóch może nużyć;
Muzyka obszaru: 3.5/5 – to nie są albumy przedstawiające postapokaliptyczne ruiny, lecz ilustracje ich nastroju. O ile więc nie przejmujemy się brakiem motywacji w świecie gry, możemy na podstawie samego ToSa stworzyć składankę „postapo”, która nam będzie służyć długo i wiernie;
Muzyka przygody: 3,5/5 – bardzo duża rozpiętość utworów pozwala świetnie podeprzeć sesje w klimatach s-f lub fantasy w przyszłości. O ile uda nam się przemóc do wykopania perełek, możemy zdobyć świetną muzykę dostosowaną do konkretnych scen;
Muzyka drużyny: Nie.

Więcej o ToSie w niedzielę!

Gdy jest już za późno


Sierpień. Fani science-fiction i gier fabularnych mogą rozglądać się za dniem premiery drugiego, polskiego systemu RPG osadzonego w przyszłości. O ile Neuroshima niekoniecznie była utożsamiana z sf (etykieta “postapo” zazwyczaj nie kojarzy nam się z grą w świecie niezwykłych technologii), Robotica umożliwia grę mutantami, klonami czy cyborgami.

Sam nie jestem adresatem tej gry (zwłaszcza ze względu na ogromną ilość zasad – mam zapotrzebowanie na mechaniki banalne), zainteresowałem się informacjami na temat płyty dołączanej do podręcznika. Elementem jej zawartości jest “klimatyczna muzyka” dopasowana do systemu, “18 utworów, 64 minuty audio”. Jako, że sam nie wierzę w “klimatyczną muzykę”, a przy tym zaintrygował mnie drugi po Crystalicum polski soundtrack do gry fabularnej (stworzonej przez autora gry, Rafała Olszaka, znanego jako ROL), za swój obowiązek uznałem zrecenzowanie tego dzieła. Twórca okazał się być bardzo miły i udostępnił mi zawartość płyty.

ROL opisał swe utwory następująco: “nie jest to stricte muzyka, lecz w większości tło, tekstury, które mają nadać klimat sesji”. I dopóki nie obierze się podobnej perspektywy, czyli “to nie muzyka”, płyta będzie dla słuchacza trudna do przegryzienia. W utworach nie ma melodii. Nie wiem nawet, czy jest to jeszcze ambient, czy już tylko losowe plamy dźwięku zestawione w ciągu. Co jednak ważne, całość nie nudzi, chociaż zbiory użytych dźwięków są do siebie bardzo podobne.

Chociaż długość kawałków jest różna (od minuty do dziesięciu), w praktyce nawet w obrębie jednego utworu da się wyodrębnie właściwie niezwiązane ze sobą fragmenty. Fragment A, później wariacja na jej temat, nagle pojawia się zajawka fragmentu B, a po chwili B całkowicie wypiera A. I tak przez 64 minuty. Zdarzają się nagrania nudniejsze, jednak wywalając je otrzymujemy jeszcze przynajmniej pół godziny muzyki dobrze dopasowanej do estetyki systemu.

Jaka to estetyka? Dobrane dźwięki bardzo wyraźnie nawiązują do tego, czym w filmach sf stara się podkreślić że “ten wielki komputer / android właśnie teraz pracuje, o słyszysz te zwarcia i wręcz namacalne brzmienie wentylacji?”. W praktyce nikt raczej nie spotyka się na co dzień z maszynami wspierającymi to wyobrażenie, jednak nie są to wizje bezpodstawne. Nagrania rejestrujące pracę Wielkiego Zderzacza Hadronów różnią się od ścieżki dźwiękowej do Robotici właściwie tylko większą dozą monotonii. Iluzoryczne prace wielkich fabryk, rzadkie dodatki w rodzaju instrumentów perkusyjnych (Parapsychosis) czy odległych okrzyków ludzkich (Red Zone – szkoda, że taki utwór jest tylko jeden) dodają przy tym elementu grozy czy napięcia.

Największą wadą nagrań jest zbyt rzadkie zbliżanie się do melodii. Gdyby twórca nie ograniczył się do iluzji i dźwięków, a odważniej sięgał po muzykę, całość byłaby o wiele bardziej uniwersalna (wystarczy chociaż porównanie z genialnymi, darmowymi nagraniami Technology of Silence), obecnie zaś o wiele lepiej sprawdzać się będzie jako rekwizyt, niż “klimatyczne” tło.

Dodatkowym, marginalnym problemem, nie wpływającym na odbiór, jest forma płyty, obejmująca nazwy plików i katalogów, które są zapisane WIELKIMI LITERAMI. Wydaje mi się, że LONG_OIL_DRINK wygląda dosyć zabawnie (zapewne ma to być konsekwentne względem formy zapisu nazwy systemu przez autora). Dopatrzyłem się też jednej literówki w tytule (Biologica Experiment -> Biological). Zresztą o ile same tytuły niewiele wnoszą do utworów, to trzeba przyznać, że potrafiłyby mnie zainspirować do wprowadzenia konkretnych lokacji lub wydarzeń na sesji – przynajmniej niektóre. Tym bardziej szkoda, że sam “album” nie otrzymał jakiegoś zbiorczego tytułu – skazany został na miano “soundtracku do Robotici”.

Ocena
Muzyka tła: 2/5 – utwory nie są zbyt nudne, jednak jednoznacznie kojarzą się z niepokojem, lękiem i futuryzmem, stąd ich zastosowanie jako tła jest bardzo ograniczone;
Muzyka obszaru: 4/5 – płyta bardzo dobrze się wpasowuje w atmosferę postapokalipsy i science fiction. Nowoczesne technologie, zrujnowane fabryki, składowiska robotów, a także echa statków kosmicznych – o ile nie wychodzi się poza naturalną tematykę utworów, można je z sukcesem wykorzystać;
Muzyka przygody: 3,5/5 – jest możliwość dostosowania konkretnych utworów do miejscowości, istot czy wydarzeń, jednak brakuje muzyki dynamicznej (jeden utwór – nie wystarcza na sceny walk czy nagłych zagrożeń) czy wpasowującej się w nastrój zwycięstwa / odpoczynku. Ze względu na depresyjny charakter płyty prowadzący nie poradzi sobie z muzycznym aspektem sesji tylko z użyciem tego albumu;
Muzyka drużyny: Nie.

Podziękowania dla autorów gry Robotica za udostępnienie zawartości płyty i prawo do ukazania dwóch utworów muzycznych w sieci.

Front Line Assembly – Artificial Soldier


Dzisiaj publikuję pierwszy tekst gościnny. Jest to ponownie recenzja, jednak mój wkład w nią ograniczył się do korekty i kodowania. Wspomnę, że jestem zawsze otwarty na współpracę, nawet na współautorstwo bloga.

Autorem tekstu jest Miszcz Czarny.

Wszystkie utwory-przykłady załączam jako utwory ze Wrzuty na dole notki.

Muzyka elektroniczna cieszy się złą sławą. Pierwszym skojarzeniem bywają umięśnieni, ogoleni na zero mężczyźni w gustownych dresach; technogoci w zabawnych strojach; lub imprezy na blokowisku. Jest to obraz nieco krzywdzący, gdyż techno i elektro mają wiele obliczy. Postaram się dowieść, że można wspomniane rodzaje muzyki wykorzystać na sesjach RPG z dużym powodzeniem.

Front Line Assembly to zespół tworzący złożone, dość awangardowe kompozycje, plasujące się gdzieś na granicy różnych gatunków elektronicznych. Można twórczość grupy określić jako stechnicyzowaną, dobrze zrytmizowaną i pełną wyobraźni podróż w groteskowy świat postapokaliptyczny. Od razu nasuwa się skojarzenie z rodzimą Neuroshimą – jak najbardziej trafnie. Łatwo też sobie wyobrazić inne systemy, gdzie piosenki FLA sprawdziłyby się świetnie – Wolsung, Dark Heresy, Cyberpunk… Gama zastosowań jest bardzo duża, ponieważ w muzyce i tekstach z Artificial Soldier znajdują się tak nawiązania do końca świata, jak i postmodernistycznych społeczeństw, sztucznej inteligencji, systemów totalitarnych, wojny, rzeczywistości wirtualnej i wielu innych wątków. Krążek może nie przypadnie do gustu każdemu, jednak z pewnością znajdzie wielu fanów pośród zwolenników muzyki elektronicznej. Ostre dźwięki i przemyślane kompozycje mogą też zachęcić sympatyków „ciężkiego brzmienia”.

Poniżej kilka przykładów zastosowania płyty podczas sesji:

Social Enemy – tajemniczy początek: dźwięki kojarzące się z rozrostem maszyny, ustępującej szybkim pojazdom, wyścigowi, może wystrzałom dział i parciem ciężkiego sprzętu na front. Wszystko przepełnione elektroniką i sporym dynamizmem, czuć narastające napięcie i siłę wojsk, czy też innych formacji (policja? służby porządkowe w państwie totalitarnym?). W połączeniu ze świetnym, nostalgicznym wokalem (tekst też niczego sobie – pełen smutku i rozczarowania, głos beznamiętny i elektroniczny) daje to bardzo ciekawą mieszankę.

The Storm – jeden z najciekawszych utworów, odznacza się łatwo wyczuwalnym rytmem i narastaniem kolejnych warstw muzyki. Motyw przewodni jest bardzo charakterystyczny i wpadający w ucho, kojarzy się trochę z kosmosem, ale też z wielką imprezą w barze z milionem neonów, droidami do tańca i toksycznymi drinkami. Z powodzeniem można sobie wyobrazić postacie (np. kosmitów) tańczących do tej muzyki. Z drugiej strony, może to być motyw przewodni drużyny lub ważnej postaci czy grupy (np. mafii). Warto zwrócić uwagę na seksowny głos wokalisty (może jakiś futurystyczny dom uciech?).

Unleashed – początkowe dźwięki kojarzące się ze spawaniem kabli, przeskakującymi iskrami i światłami włączanych kontrolek, budują niesamowity klimat. Po chwili przechodzą w melanż przerobionego elektronicznie głosu i coraz agresywniejszej, narastającej kakofonii dźwięków. Kojarzyć się to może z inwazją maszyn na nic nie spodziewającą się wioskę; pojedynkiem z gigantycznym androidem; statkiem wychodzącym z nadprzestrzeni czy bombardującym stację kosmiczną. Ważna jest skala –piosenka nie nadaje się do małej potyczki z mutantami – potrzebuje czegoś naprawdę wielkiego i potężnego, a najlepiej szalonego – na co wskazuje późniejsza część utworu.

Beneath the Rubble – sam tytuł mówi wiele. Tajemnicze znalezisko pod gruzami miasta albo w kanałach szybko okazuje się jajem obcej formy życia, lub ukrytym od lat silosem nuklearnym. A może pod Nowym Jorkiem czeka armia robotów, czekających na aktywację? Piosenka pasuje również do settingów z systemem totalitarnym w roli głównej – nienawiść i rozpacz wokalisty przesiąkają gdzieś pomiędzy elektronicznymi samplami. Aż chce się chwycić za broń i walczyć ze znienawidzonym systemem. Zwłaszcza, że czuć cały czas nadzieję.

Buried Alive – najbardziej dynamiczny kawałek. Pełen eksplozji, napięcia, nienawiści i rozpaczy. Niczym pęd w wirtualnym pojeździe, gdzieś w szalonym umyśle sztucznej inteligencji (por. film TRON). Obok desperacji i strachu czuć podniecenie – jak podczas biegu po dachach wieżowców i wymiany ognia z osaczającymi nas wrogami. Warto też zwrócić uwagę na momenty wyraźnego spowolnienia i wyciszenia – idealny moment, by, jak w Matrixie albo w grze Max Payne, zatrzymać czas i pozwolić naszym graczom rozkoszować się ogromem zostawionych przez nich zniszczeń. A obok, obowiązkowo, zwolnione pociski, mijające ze świstem twarz.

Oczywiście nie są to wszystkie utworu z płyty Artificial Soldier, a krążek ten nie jest jedynym wartym uwagi dziełem zespołu Front Line Assembly. Szczególnie warto poznać album Fallout, na którym znajdziecie wersje oryginalne piosenek z Artificial Soldier (która składa się głównie z remixów) oraz kilka innych, równie ciekawych kompozycji.

Ocena
Muzyka tła: 1/5 – utwory są nazbyt dynamiczne, wpadające w ucho, drapieżne i głośne. Nieustannie zwracają na siebie uwagę;
Muzyka obszaru: 4/5 – praktycznie każdy utwór narzuca wizję jakiegoś obszaru. Świetnie nadaje się jako wsparcie tak dla wyobraźni graczy, jak i dla inwencji Mistrza Gry;
Muzyka przygody: 5/5 – trudno o równie dobrą muzykę inspirującą scenariusz. Pomysły aż krzyczą z piosenek, obrazy wydarzeń rzucają się na uczestników zabawy i nie puszczają ich aż do końca. Muszą to być jednak wydarzenia spektakularne i dynamiczne – do biesiady w tawernie raczej się nie nadają. Za to do wysadzenia w powietrze całego świata – jak najbardziej. Najlepiej sprawdzałaby się w wielkich, futurystycznych metropoliach, na statkach kosmicznych, postapokaliptycznych szosach, laboratorium szalonego naukowca czy zapomnianych bunkrach;
Muzyka drużyny: Nie.