Wpisy

Widokówka ze zrujnowanego miasta


Technology of Silence, twórczość pochodzącego z Rosji Denisa Romanova, stanowi przykład szkodliwości hobby z zakresu fantastyki. Stworzyć trzy darmowe albumy i singiel mające oddawać nastrój postapokaliptycznego miasta? Cóż za strata czasu.

Zdania na temat muzyki tworzonej pod patronatem Kaos ex Machina są różne, jednak TOS jest jedną z ich perełek. Poszczególne kawałki można ściągnąć z LastFM, zaś kompletne albumy na oficjalnej stronie w zakładce Discography. Albumy dostępne to Technology of Silence, Out from the Silence, Call of City oraz singiel A Boll With Performing Fleas.

(Swoją drogą, Denis musi mieć bardzo wysoką opinię na własny temat, gdyż bardzo łatwo natrafić na jego zdjęcia, zaś okładki zaprojektowane przez KeM są bardzo słabe. Projekt mocno kuleje od strony graficznej, jednak na Gwiazdę nigdy nie zabrakło miejsca.)

Założeniem zespołu jest odzwierciedlenie nastroju towarzyszącego życiu w pełnym zagrożeń i zniszczenia mieście – pozostałościach nuklearnego starcia. Stąd, podobnie jak w soundtracku do Robotici, mamy do czynienia z kompilacjami dźwięków nierzadko wymykających się tradycyjnemu postrzeganiu muzycznych instrumentów. „Perkusja” brzmi przez to bardziej jak raperskie bity, poszczególne dźwięki bywają monotonne (jako wyraźnie powtarzane z niewielkiej puli lub zapetlające konkretny wyrywek dźwiękowy), często pojawiają się też dźwięki mające zapewne kojarzyć się z wielkimi fabrykami, maszynami i futuryzmem. Regularnie pojawiające się klawisze mają swoje lepsze i gorsze chwile, jednak to głównie one warunkują obecność melodii w utworze. Wokalu praktycznie brak.

Dotychczas moje słowa można odbierać jako niechętne, sceptyczne. Prawdą jest, że zdecydowana większość utworów ToS brzmi podobnie do siebie. Zwykłe szumy, trzaski, rzadkie zmiany tempa. Nuda. Warto się jednak przemóc i oddzielić ziarno od plew – niektóre kawałki, choć zalatują amatorszczyzną, da się naprawdę dobrze wykorzystać.

Kawałki świetnie wpasowują się w sesje postapo (nagminnie używaliśmy ich w Neuroshimie), zwłaszcza jako podkreślenie atmosfery zagrożenia, upadku i rezygnacji. Przygnębiające utwory raczej nie wspierają konwencji heroicznej, stąd powinni po nie sięgnąć raczej prowadzący sesję na temat desperackiej walki o przetrwanie, nie bohaterskiego pojedynku na lightsabery z Molochem.

Niektóre utwory posiadają niezły potencjał do wykorzystania w świecie gry. A Boll With Performing Fleas lub Affectionate Song Of Radiation mogą wspierać opis deszczu; Call of City czy Greatings from USSR zawierają motywy łatwo nasuwające obraz starego radia w ruinach miasta; Broken Radiola zawiera dźwięki mogące przedstawić odgłosy maszyny Molocha.

Tytuły zresztą są całkiem inspirujące i pomagają powiązać zasłyszany utwór z jakąś scenerią – bardzo dobry materiał na improwizację. Znajomy podczas prowadzenia sesji potrafił czasem zmieniać narrację według tego, co akurat rozbrzmiewało w głośnikach – efekt był bardziej, niż zadowalający. Sporo znaleźć też można utworów dynamicznych, mogących wpasować się nie tylko w sceny akcji, ale i w walkę.

Technologia Ciszy – dosyć sztampowa nazwa, nawiązująca najwyraźniej do nieco już wyświechtanych oksymoronów (w stylu „cisza między nami krzyczy”). Powierzchnia pod nią skrywana też na pierwszy rzut oka nie zachęca do zagłębiania się – monotonia, brak znajomej nam naturalności, na dłuższą skalę męczące dźwięki, ogromna umowność (skoro jesteśmy świeżo po wojnie nuklearnej, to technologia pozwalająca na tworzenie elektro raczej się nie powinna rozwijać – ludzie powinni tworzyć nowe bębenki z radioaktywnej skóry). Jednak jak na darmową, eksperymentalną muzykę ma coś wyjątkowego dla swej konwencji – melodię. Otrzymujemy nie tylko zbitkę nastrojowych dźwięków, ale też faktyczną Muzykę, której da się słuchać. To już naprawdę coś.

Muzyka tła: 2,5/5 – jeżeli gramy w świecie futurystycznym, ToS się nada – niestety, bez wcześniejszej selekcji po godzinie czy dwóch może nużyć;
Muzyka obszaru: 3.5/5 – to nie są albumy przedstawiające postapokaliptyczne ruiny, lecz ilustracje ich nastroju. O ile więc nie przejmujemy się brakiem motywacji w świecie gry, możemy na podstawie samego ToSa stworzyć składankę „postapo”, która nam będzie służyć długo i wiernie;
Muzyka przygody: 3,5/5 – bardzo duża rozpiętość utworów pozwala świetnie podeprzeć sesje w klimatach s-f lub fantasy w przyszłości. O ile uda nam się przemóc do wykopania perełek, możemy zdobyć świetną muzykę dostosowaną do konkretnych scen;
Muzyka drużyny: Nie.

Więcej o ToSie w niedzielę!

Rzut okiem: Dragon Age soundtrack


Przyznam szczerze, że nie mam weny ani nastroju na wygrzebywanie polecanki. Pomijając chorobę, z której właśnie wychodzę, jestem świeżo po zakończeniu „przygody” z grą Dragon Age: Przebudzenie, która jest strasznie słaba. Niedzielny wpis poświęcę więc kilku słowom o soundtracku do DA. Taka recenzja w wersji zubożonej.

Lubię, względnie, twórczość Inon Zura. Jak podaje Last.fm: „Skomponował muzykę m.in. do gier: Icewind Dale II, Baldur’s Gate II: Throne of Bhaal (nie mylić z samym BG2 – Aure), Fallout 3, Prince of Persia, Crysis, Warhammer 40,000: Dawn of War, Lineage II, Fallout Tactics”.

Jestem ciekaw, co sprawiło, że muzyka do DA jest tak marna.

Właściwie cały album (18 utworów, a tylko 36 minut!) został wypluty na jednym motywie. Zaletą albumu jest bardzo stabilny nastrój, dzięki czemu możemy sobie go puścić jako tło do k6 scen fantasy. Nastrój ten określić można jako nijaki. Niby coś się tam dzieje – to jakieś trąbki, to bębny (bo jak wojna, to wiadomo, muszą być bębny, choćby nie miały nic wspólnego z marszem), to smyczki, to jakaś śpiewająca laska śpiewająca glosolaliami (akurat śpiew bez słów bardzo cenię). Szkoda tylko, że muzyka niemal identyczna pojawia się 3k20 filmach i grach o tematyce bliskiej fantasy.

Po co o tym piszę? Gdyż sam bardzo często nawet, gdy nie sięgam po jakąś grę, sprawdzam, czy ma ciekawy soundtrack. Odpowiednia muzyka jest w stanie dać mi świetne tłu do rozmyślań lub snucia w wyobraźni fabuł i historii, o sesji nie wspominając.

Niezależnie od intencji – po muzykę do DA nie sięgajcie. Moim zdaniem nie warto.

Podobnie omińcie Przebudzenie. Dragon Age: Początek jest fajną grą, ale Przebudzenie to porażka.

(Obrazek to screen zrobiony w grze. Jak widać, fantastyka z założenia przeznaczona jest do rozwijania miłości do świata i chęci niesienia pomocy bliźnim.)

Niedzielna Polecanka #11

Utwory krótkie, właściwie klasyczne. Próbuję przerwać ciąg polecanek-smętów, nie jednak nazbyt drastycznym przejściem.

Chociaż oba utwory pochodzą z gier cRPG (pierwszy – z drugiej części Wrót Baldura, drugi – drugiej części Doliny Lodowego Wichru) i wykorzystywane były w scenach walk, dla mnie nasycone są pewną nutą nostalgii. O ile świetnie pasują do nadejścia bitwy, pierwszy z nich ma w sobie element grozy, strachu. Drugi – desperacji. Oba przez to tracą na heroizmie – co dla mnie jest tym cenniejsze.

Ze śmietniska wyższych sfer


Nid w swojej recenzji Houses of the Blooded zawarł informację o możliwości zakupu oryginalnego soundtracku do tego systemu. Pierwszą z mych myśli było: “fajnie!”. RPGi posiadające własną ścieżkę dźwiękową? Osobiście marzę o czymś takim – zwłaszcza, że sporo fajnej muzyki nagrać można amatorskimi metodami, bez wynajmowania studia (jakże kosztownej zabawki).

John Wick sprzedaje ten album w całkiem fajnej oprawie. Po pierwsze – kupując przez sieć, płacisz za całość tylko 5 dolców i ściągasz pliki (dla obywatela Stanów ile to jest? Jeden wypad do McDonalda?). Po drugie – album The Blood Opera Suite został opisany jako część jednej z ostatnich oper Shivon Mwrra (jak to wymówić?), zatytułowanej No More Roses. Opis sugeruje, że sama opera jest bardzo emo. Nie zdradza jednak, że z jakiegoś powodu jest pozbawiona śpiewu, zawiera tylko muzykę (ładna mi opera). Stąd poszczególne kawałki noszą tytuły nawiązujące do odpowiednich scen (The Servants, The Second Duel, The Decision).

Wick podaje: “The Blood Opera Suite is an atmospheric soundtrack for your Houses of the Blooded game. Over an hour from the long–lost No More Roses opera, The Blood Opera Suite is a perfect sonic weapon for your Houses of the Blooded games”. Zasadniczym klimatem HotB jest dworskie bytowanie grupy potężnych arystokratów. Czy album faktycznie realizuje obiecany potencjał “perfect sonic weapon”?

Zacząć należy, że chociaż nie znam się na polskim prawie, to wydaje mi się, że album został przypadkiem wrzucony do sieci za friko. Wystarczy wejść na oficjalną stronę systemu i można odsłuchać wszystkie kawałki za friko. Fajnie? Pewnie, tyle tylko, że wszystkie te utwory od razu wpadają nam do “temporary internet files”, więc wystarczy po zbuforowaniu kawałka skopiować go do innego katalogu. Nie wiem, czy korzystanie z tempów, jakie się dostaje z oficjalnej strony jest nielegalne, ale jeżeli nie, to identyczny zabieg można przeprowadzić na wspaniałym OST z Labiryntu Fauna. (Będę bardzo wdzięczny za poradę prawną.)

Pomijając ten nie do końca udany zabieg, przejdźmy do zawartości płyty. Jest strasznie słaba.

Nie mam może pod ręką słownika terminów muzycznych, jednak jestem przekonany, że opera to coś więcej niż nudne pogrywanie tła, jakaś swobodna gitarka i przenikliwe melodyjki na keyboardzie. Dlatego odrzućmy cały ten klimatyczny bełkot sprzedawcy na muzycznym jarmarku i zakodujmy sobie album jako ambient&friends.

Jako jednak, że sam bardzo ambient lubię i słucham go w dużych ilościach, nie potrafię się przekonać do tego albumiku. Przede wszystkim jest monotonny. Istnieje kilka utworów o mocno zarysowanej, charakterystycznej melodii, jednak większość przemyka nie zwracając uwagi słuchacza. Nieco wybijają się pod tym względem trzy tzw. “bonus tracks” (? – najwyraźniej twórca nie miał pomysłu, jak je wstawić do swej “opery”, a nie chciał ich marnować). Dźwięki są sztuczne – najbardziej przeszkadza to przy stylizacji na orkiestrę (My love, goodbye). Większa część albumu składa się z elektroniki oraz efektów zabaw z różnymi brzmieniami klawiszy. Teoretycznie kawałki można wykorzystać do bardzo różnych scen o różnym stopniu dynamiki, cóż jednak, skoro wszystkie budzą niechęć i znużenie?

Płytę da się zastosować jako wzbogacenie już istniejących w naszej kolekcji albumów. Na przykład Overture świetnie wpasuje się w soundtrack z Arcanum, poszczególne Duele można wpisać w składanki z muzyką bitewną, Temple of the Sacred Harlot (IMO najlepszy kawałek na płycie) jednoznacznie kojarzy się z krainami arabskimi,

Muzyka tła: 2/5 – lepsze to, niż głucha cisza, jednak z kilku kawałków trzeba zrezygnować – nie puszczać więcej, niż raz na dwie, trzy sesje;
Muzyka obszaru: 2/5 – kilka fajnych utworów da się wykorzystać do wzbogacenia naszych składanek, chociaż raczej zostaną wyparte przez lepsze zespoły;
Muzyka przygody: 1,5/5 – w założeniu album miał właśnie ten nurt wspierać. No cóż, nie wyszło;
Muzyka drużyny: Nie.

Jak się sprawdziło na sesji: nie sprawdzałem i w zdecydowanej większości nie sprawdzę.

Wszystkie utwory do odsłuchania tutaj. Polecam numery 1, 7 (zwłaszcza), 13 (choć z przymrużeniem oka).

Więcej o albumie w najbliższą niedzielę.

Front Line Assembly – Artificial Soldier


Dzisiaj publikuję pierwszy tekst gościnny. Jest to ponownie recenzja, jednak mój wkład w nią ograniczył się do korekty i kodowania. Wspomnę, że jestem zawsze otwarty na współpracę, nawet na współautorstwo bloga.

Autorem tekstu jest Miszcz Czarny.

Wszystkie utwory-przykłady załączam jako utwory ze Wrzuty na dole notki.

Muzyka elektroniczna cieszy się złą sławą. Pierwszym skojarzeniem bywają umięśnieni, ogoleni na zero mężczyźni w gustownych dresach; technogoci w zabawnych strojach; lub imprezy na blokowisku. Jest to obraz nieco krzywdzący, gdyż techno i elektro mają wiele obliczy. Postaram się dowieść, że można wspomniane rodzaje muzyki wykorzystać na sesjach RPG z dużym powodzeniem.

Front Line Assembly to zespół tworzący złożone, dość awangardowe kompozycje, plasujące się gdzieś na granicy różnych gatunków elektronicznych. Można twórczość grupy określić jako stechnicyzowaną, dobrze zrytmizowaną i pełną wyobraźni podróż w groteskowy świat postapokaliptyczny. Od razu nasuwa się skojarzenie z rodzimą Neuroshimą – jak najbardziej trafnie. Łatwo też sobie wyobrazić inne systemy, gdzie piosenki FLA sprawdziłyby się świetnie – Wolsung, Dark Heresy, Cyberpunk… Gama zastosowań jest bardzo duża, ponieważ w muzyce i tekstach z Artificial Soldier znajdują się tak nawiązania do końca świata, jak i postmodernistycznych społeczeństw, sztucznej inteligencji, systemów totalitarnych, wojny, rzeczywistości wirtualnej i wielu innych wątków. Krążek może nie przypadnie do gustu każdemu, jednak z pewnością znajdzie wielu fanów pośród zwolenników muzyki elektronicznej. Ostre dźwięki i przemyślane kompozycje mogą też zachęcić sympatyków „ciężkiego brzmienia”.

Poniżej kilka przykładów zastosowania płyty podczas sesji:

Social Enemy – tajemniczy początek: dźwięki kojarzące się z rozrostem maszyny, ustępującej szybkim pojazdom, wyścigowi, może wystrzałom dział i parciem ciężkiego sprzętu na front. Wszystko przepełnione elektroniką i sporym dynamizmem, czuć narastające napięcie i siłę wojsk, czy też innych formacji (policja? służby porządkowe w państwie totalitarnym?). W połączeniu ze świetnym, nostalgicznym wokalem (tekst też niczego sobie – pełen smutku i rozczarowania, głos beznamiętny i elektroniczny) daje to bardzo ciekawą mieszankę.

The Storm – jeden z najciekawszych utworów, odznacza się łatwo wyczuwalnym rytmem i narastaniem kolejnych warstw muzyki. Motyw przewodni jest bardzo charakterystyczny i wpadający w ucho, kojarzy się trochę z kosmosem, ale też z wielką imprezą w barze z milionem neonów, droidami do tańca i toksycznymi drinkami. Z powodzeniem można sobie wyobrazić postacie (np. kosmitów) tańczących do tej muzyki. Z drugiej strony, może to być motyw przewodni drużyny lub ważnej postaci czy grupy (np. mafii). Warto zwrócić uwagę na seksowny głos wokalisty (może jakiś futurystyczny dom uciech?).

Unleashed – początkowe dźwięki kojarzące się ze spawaniem kabli, przeskakującymi iskrami i światłami włączanych kontrolek, budują niesamowity klimat. Po chwili przechodzą w melanż przerobionego elektronicznie głosu i coraz agresywniejszej, narastającej kakofonii dźwięków. Kojarzyć się to może z inwazją maszyn na nic nie spodziewającą się wioskę; pojedynkiem z gigantycznym androidem; statkiem wychodzącym z nadprzestrzeni czy bombardującym stację kosmiczną. Ważna jest skala –piosenka nie nadaje się do małej potyczki z mutantami – potrzebuje czegoś naprawdę wielkiego i potężnego, a najlepiej szalonego – na co wskazuje późniejsza część utworu.

Beneath the Rubble – sam tytuł mówi wiele. Tajemnicze znalezisko pod gruzami miasta albo w kanałach szybko okazuje się jajem obcej formy życia, lub ukrytym od lat silosem nuklearnym. A może pod Nowym Jorkiem czeka armia robotów, czekających na aktywację? Piosenka pasuje również do settingów z systemem totalitarnym w roli głównej – nienawiść i rozpacz wokalisty przesiąkają gdzieś pomiędzy elektronicznymi samplami. Aż chce się chwycić za broń i walczyć ze znienawidzonym systemem. Zwłaszcza, że czuć cały czas nadzieję.

Buried Alive – najbardziej dynamiczny kawałek. Pełen eksplozji, napięcia, nienawiści i rozpaczy. Niczym pęd w wirtualnym pojeździe, gdzieś w szalonym umyśle sztucznej inteligencji (por. film TRON). Obok desperacji i strachu czuć podniecenie – jak podczas biegu po dachach wieżowców i wymiany ognia z osaczającymi nas wrogami. Warto też zwrócić uwagę na momenty wyraźnego spowolnienia i wyciszenia – idealny moment, by, jak w Matrixie albo w grze Max Payne, zatrzymać czas i pozwolić naszym graczom rozkoszować się ogromem zostawionych przez nich zniszczeń. A obok, obowiązkowo, zwolnione pociski, mijające ze świstem twarz.

Oczywiście nie są to wszystkie utworu z płyty Artificial Soldier, a krążek ten nie jest jedynym wartym uwagi dziełem zespołu Front Line Assembly. Szczególnie warto poznać album Fallout, na którym znajdziecie wersje oryginalne piosenek z Artificial Soldier (która składa się głównie z remixów) oraz kilka innych, równie ciekawych kompozycji.

Ocena
Muzyka tła: 1/5 – utwory są nazbyt dynamiczne, wpadające w ucho, drapieżne i głośne. Nieustannie zwracają na siebie uwagę;
Muzyka obszaru: 4/5 – praktycznie każdy utwór narzuca wizję jakiegoś obszaru. Świetnie nadaje się jako wsparcie tak dla wyobraźni graczy, jak i dla inwencji Mistrza Gry;
Muzyka przygody: 5/5 – trudno o równie dobrą muzykę inspirującą scenariusz. Pomysły aż krzyczą z piosenek, obrazy wydarzeń rzucają się na uczestników zabawy i nie puszczają ich aż do końca. Muszą to być jednak wydarzenia spektakularne i dynamiczne – do biesiady w tawernie raczej się nie nadają. Za to do wysadzenia w powietrze całego świata – jak najbardziej. Najlepiej sprawdzałaby się w wielkich, futurystycznych metropoliach, na statkach kosmicznych, postapokaliptycznych szosach, laboratorium szalonego naukowca czy zapomnianych bunkrach;
Muzyka drużyny: Nie.

Muzyka Jadeitowego Imperium


Muzykę pochodzącą z bardzo dobrego action cRPG “Jade Empire” (dołączaną w Polsce do gry) planowałem przesłuchać na fali mego zainteresowania kulturą państw wschodnich. Okazała się wywołać mieszane uczucia. Na pytanie “czy Amerykanin (w tym przypadku Jack Wall) jest w stanie wiernie odzwierciedlić etniczną muzykę Chin?” odpowiedź otrzymałem jednoznacznie negatywną. Nie wykluczyło to jednak wysokiego poziomu muzyki i jej przydatności podczas sesji Legendy Pięciu Kręgów.

Zabierając się za przesłuchanie albumu trzeba mieć świadomość, że nie otrzymujemy muzyki jednoznacznie chińskiej – jest to zdecydowanie ludyczny world music, wychodzący poza kręgi medytacji, a zaspokajający standardowe wymogi soundtracku do gry akcji. Utwory są zazwyczaj dynamiczne, krótkie (średnio trwają nieco ponad dwie minuty) i bazują na konkretnym motywie. Na szczęście nie ma w tym typowej dla soundtracków tendencji do motywu “naczelnego”, który próbuje się wcisnąć w niemal każdy kawałek.

Największą siłę płyty w kontekście sesji stanowi właśnie długość utworów. Odsiewając ziarno od plew, otrzymujemy około piętnastu kawałków, doskonałych na potrzeby scen, podczas których rozgrywamy pojedynki, bitwy, wprowadzamy retrospekcje lub postać, do której “przywiązaliśmy” konkretny kawałek. W efekcie praktycznie nie jesteśmy w stanie stworzyć na ich bazie muzyki tła (w tym celu używam folku japońskiego).

Jeżeli prowadzący nie daje się wybić z rytmu przez zmienianie utworów, może osiągnąć ogromną pomoc narracyjną – na ten temat jeszcze wspomnę w osobnym tekście w sierpniu. Jade Empire został wzbogacony o utwory albo wspierające lęk i poczucie epickiego zagrożenia (chociażby znakomite “Anthem of the Tyrant”) albo sielankę i radość (charakterystyczny jest chociażby tytuł utworu “The Tea House”) lub nawet nostalgię i refleksję (wybitny, choć w żaden sposób nie przypominający muzyki chińskiej “The Waterdragon”).

Jak więc stosować soundtrack z Jade Empire? Właściwie każdy z dobrych utworów ma potencjał by stać się kawałkiem charakterystycznym dla konkretnej sceny / elementu sesji. Od samego początku można wykorzystać dany utwór jako silnie sprzężony z wybranym NPCem, przedmiotem lub lokacją. Można też pozostawić dużą część kawałków na sesję finalną, zawierającą dużo akcji i zakładającą, że niemal żadna scena nie zabiera więcej niż pięć, dziesięć minut – w takim wypadku nawet zapętlanie utworów nie zostanie zarejestrowane, a podkreślić może wyjątkowość danej sytuacji. W praktyce ścieżce z Jade Empire zawdzięczam, poza świetnymi graczami, jedną z najlepszych sesji mego życia.

Wspominałem o utworach “dobrych”. Owszem, soundtrack nie uchronił się też od kawałków bardzo nudnych – są to przede wszystkim różnorakie “szumy”, w grze sprawdzające się nieźle w lokacjach związanych z cmentarzami, zjawami czy krótkimi, złowrogimi snami. Poza grą nie oferują jednak nic ciekawego i lekką ręką około tuzina utworów można po prostu odrzucić, zastępując je czymś ciekawszym – nie jest trudno znaleźć lepszą muzykę do sceny na tle grobowców.

To właśnie duża ilość kawałków słabych uniemożliwia nadania Jade Empire Soundtrack najwyższej noty. Drugim powodem jest częste przenikanie motywów “chińskich” ze standardowymi z soundtracków amerykańskich. A że muzykę dostaje się jako gratis do całkiem dobrej gry, naprawdę jest warta kilku złotych.

Ocena:
Muzyka tła: 1/5 – zbyt różnorodna mieszanina nastrojów, wymagająca przemyślanej selekcji;
Muzyka obszaru: 2,5/5 – można efektywnie wesprzeć różne składanki (walka, podziemia, orientalne miasto), jednak żadna nie otrzyma więcej, niż trzy ciekawe (a przy tym bardzo krótkie) utwory;
Muzyka przygody: 4/5 – wiele charakterystycznych kawałków świetnie wesprze atmosferę orientalnego niebezpieczeństwa i epickiego nastroju. Niestety – są też utwory słabsze lub niekonsekwentnie łączące orient z muzyką amerykańską;
Muzyka drużyny: Tak.

Jak się sprawdziło na sesji: wybitnie.

Reprezentatywne utwory:

Tekst pierwotnie pojawił się na Wieża.org , dziękuję za jego zredagowanie Thoctarowi.