Relacja z LARPa “Parliament of Shadows” – przewaga cieni nad parlamentem

Obrady w toku. Photo: Tuomas Puikonnen.

Obrady w toku. Photo: Tuomas Puikonnen.

W zeszły weekend byłem w Brukseli i spędziłem cztery dni bawiąc w stolicy Unii Europejskiej, z czego dzień z groszami był przeznaczony na „Parliament of Shadows” – LARPa w uniwersum Wampira: Maskarady, który częściowo się odbywał w samym Parlamencie Europejskim i jego założeniem było odgrywanie „polityki Unii Europejskiej na najwyższym szczeblu” jako ghoule wysoko postawione w Camarilli, których celem jest wpłynięcie na politykę świata śmiertelników przez aktywny lobbing, aby przysłużyć się celom swoich wampirycznych władców. LARP był zaprojektowany przez Participation Design Agency – twórców oficjalnych white wolfowych larpów „End of the Line” oraz „Enlightenment in Blood,” w które miałem okazję zagrać na World of Darkness – Berlin. Będąc zaznajomiony z twórczością PDA, miałem mieszane uczucia co do ich nowego dzieła – End of the Line podobało mi się niezmiernie, a Enlightenment in Blood zanudziło mnie na śmierć, nie byłem więc pewien, na którą stronę moneta padnie tym razem. Moja niepewność dotyczyła też samej treści larpa – z jednej strony larp w budynku prawdziwego Parlamentu Europejskiego, do tego od lat jestem niemal fanatycznym miłośnikiem Wampira, a od niedawna również aktywnie larpuję w tym uniwersum (kusił też prestiż wynikający z odwiedzenia kolejnego larpa oficjalnie sankcjonowanego przez White Wolfa), z drugiej dyskutowanie o polityce EU nie było czymś, co mnie szczególnie pociągało – jako że zawsze gardziłem szeroko pojętą polityką i nie mam żadnej praktycznej wiedzy z wewnętrznego działania EU, miałem przeczucie, że będę się źle bawił na tym larpie. Ale długo się nie wahałem – w chwili gdy w newsletterze White Wolfa pojawiło się ogłoszenie o larpie i że akurat tego dnia jest koniec zapisów, stwierdziłem „a co mi tam” i wysłałem zgłoszenie, nie wczytując się za bardzo w szczegóły, w efekcie nie wiedząc w pełni, na co się zapisuję.

To był mój błąd. Dopiero po wysłaniu zgłoszenia się dowiedziałem, że larp jest zaplanowany na maximum 25 osób + NPCe, których też wiele miało nie być. Zgłoszeń było podobno kilkaset. Od razu więc pożegnałem się z myślą, że to ja zostanę wybrany – nie mam szczególnego nazwiska w nordic larpingu, tyle co brałem udział w Convention of Thorns oraz End of the Line i Enlightenment in Blood na World of Darkness Berlin, na pewno znajdą się gracze których organizatorzy znają lepiej i uznają ich za lepszy materiał do selekcji. No trudno, wzruszyłem ramionami, w razie czego zaznaczyłem opcję, że mogę być NPC-em, wtedy przynajmniej nie będę musiał wpłacać akredytacji. Odrobinę nadziei wciąż dawało to, że na oficjalnej grupie na facebooku orgowie wyczerpująco wyjaśniali wszelkie kwestie i traktowali każdego jako potencjalnego gracza, co jakiś czas tylko zastrzegając, że jest mała liczba graczy. Tak jak podejrzewałem, wkrótce dostałem maila, że nie zostałem wybrany jako gracz, ale będą się do mnie odzywać, jeśli będą potrzebować NPC-a.

Ku mojemu zdumieniu, akurat gdy jechałem na Convention of Thorns 2, w pociągu do Wałbrzycha dostałem maila od organizatorów, że nastąpiła rezygnacja i wybrali mnie jako zastępczego gracza. Również się długo nie zastanawiałem – moja wewnętrzna grzeczność potraktowała to jako miły gest ze strony organizatorów, do tego przez ostatni czas wyobrażałem sobie coraz bardziej optymistyczne scenariusze „co by było gdybym wziął udział…”, więc z uśmiechem na ustach przyjąłem zaproszenie. Moje największe obawy jednak przestały dotyczyć samej tematyki larpa, a skupiły się na bardziej praktycznej sprawie, jaką były koszta. 280 euro samej akredytacji, w przeliczeniu 1223,88 zł. Do tego koszty podróży i zakwaterowania oraz wydatki w samej Brukseli, która okazała się horrendalnie drogim miastem na polską kieszeń (i do tego w wielu wypadkach traktującym odwiedzających wyjątkowo paskudnie, ale o tym potem). Biedny nie jestem, przed wyjazdem czekała mnie krótka praca w założeniu mająca pokryć te koszta, ale kieszeń zabolała. Ale, powiedziałem sobie, zachciało mi się larpa w wielkim mieście za zachodnią granicą, to są i ceny.

Jako że większość czasu między moim przyjęciem a samym larpem spędzałem na pracy w bazie wojskowej, bez dostępu do Internetu czy telefonu, byłem też odcięty od jakichkolwiek update’ów związanych z larpem, możliwości tworzenia relacji na grupie na FB czy tworzenia postaci w systemie larpweaver. To ostatnie jednak zdołałem zrobić tuż przed samym larpem. Larpweaver to aplikacja do dynamicznego tworzenia postaci na larpy, która przeprowadza użytkownika przez sekwencję wyborów grup, poglądów filozoficznych, wydarzeń z przeszłości, mocy nadnaturalnych itd., trochę jak proces tworzenia postaci w grze cRPG. Byłem dość sceptyczny do tego systemu, gdy użyłem go po raz pierwszy na Enlightenment in Blood, wyszedł mi dość dziwaczny potworek (ghoul nienawidzący ludzkości który szuka Golkondy i należy do Kościoła Kaina. Riiiiight…). I tym razem aplikacja okazała się bardzo niedoskonałym narzędziem. Jeszcze przed moim wyjazdem dałem znać organizatorom, że dopiero przed larpem będę zdolny stworzyć postać w larpweaverze, na co oni wysłali mi plik z głównymi opcjami, jakie planują tam zawrzeć i prośbą, abym już zawczasu sobie coś wybrał. Dało mi to poniekąd priorytet w doborze postaci, więc szybko zerknąłem do pliku. Ten wstępny wybór ograniczał się do: organizacji, archetypu postaci w organizacji, oraz dwóch wydarzeń z przeszłości – z życia politycznego i życia jako ghoul. Szybko dokonałem moich wyborów i wyjechałem na pustkowia bezinternetowia wstępnie zadowolony. Gdy wróciłem, okazało się, że organizatorzy nie wprowadzili moich wyborów do systemu, przez co ktoś już zaklepał opcje które wybrałem. I tak okazało się, że poza wyborem organizacji, wszystko w tym systemie było bardziej pomocą niż definitywną wykładnią. Wydarzenia z przeszłości nie pojawiały się w teraźniejszości prawie w ogóle. Nikt nie zwracał uwagi na to, jak się odgrywało swój archetyp. Nie widziałem, żeby ktokolwiek z ghouli używał dyscyplin. Była jeszcze ankietka kształtująca osobowość, w której odpowiadało się na serię kilkudziesięciu pytań, a po otrzymaniu wyniku uznałem, że wolałbym już dostać gotową postać napisaną przez kogoś kto ma na nią pomysł niż zestaw niezwiązanych ze sobą i całkiem sprzecznych cech charakteru (moja postać dostała człowieczeństwo 8 i optymistyczny idealizm, jednocześnie będąc spragnioną władzy, ambitną, zupełnie bezwzględną i hedonistycznie uzależnioną od przyjemności tego świata – nawet gdybym chciał coś takiego odgrywać, ten typ osobowości byłby bezużyteczny w samej grze). Larp Weaver to nowy system, nad którym trzeba jeszcze sporo popracować. Całe szczęście nikt mi nie mówił jak mam grać i mogłem zupełnie olać wszystko co aplikacja mi podpowiedziała, jak też zrobiłem.

Członkini Parlamentu tłumacząca na warsztatach szczegóły ETIAS i procesu legislacyjnego Unii Europejskiej. Photo: Juhanna Peterson.

Członkini Parlamentu tłumacząca na warsztatach szczegóły ETIAS i procesu legislacyjnego Unii Europejskiej. Photo: Juhanna Peterson.

Pierwszym elementem LARPa były warsztaty w czwartek wieczorem, na których wszystko zostało wyjaśnione szczegółowo – od założeń fabularnych, przez mechanikę, po porady jak odgrywać lobbystę nie posiadając realnej wiedzy o lobbingu w Parlamencie Europejskim. Jak to Bjarke Pedersen, jeden z organizatorów, powiedział „nie martwcie się tym, że będziecie gadać dużo bzdur, pamiętajcie, że nie jesteście lobbystami, tylko larpowcami odgrywającymi lobbystów i nie musicie się czuć jak eksperci w czymś o czym w rzeczywistości nie macie żadnego pojęcia”. Aby ułatwić nam zrozumienie, co w zasadzie mamy robić w samym parlamencie, jednym z elementów warsztatu był briefing przygotowany przez faktyczną członkinię europarlamentu o legislacjach, nad którymi będziemy dyskutować i decydować, czy przejdą czy nie, oraz jak będą wyglądać wszystkie procedury, przez które będziemy przechodzić. Warto wspomnieć, że te legislacje są prawdziwymi ustawami Komisji Europejskiej, które w rzeczywistości są teraz debatowane w Parlamencie i które mogłyby teoretycznie wpłynąć na fikcyjną egzystencję wampirów. Głównym takim aktem prawnym było ETIAS, czyli European Travel and Immigration Authorisation System, który ma być w skrócie systemem ograniczającym dostęp do Unii Europejskiej niektórym osobom ze względów bezpieczeństwa i zdrowia publicznego – coś, co mocno by utrudniło podróżowanie dla potworów nocy oraz zdestabilizowałoby jedność Camarilli. Tutaj jednak od razu na wierzch zaczęły wypływać lewicowe poglądy autorów LARPa, głównie poprzez przedstawienie ETIAS wyłącznie w czarnych barwach, jako paskudnego i złego zamachu na prawa człowieka oraz zamknięcie granic Europy. Stanowisko prawie każdej grupy, do której należały nasze postacie, było przeciwne tej ustawie, ze względu na to, jak niebezpieczny ten akt może być dla egzystencji wampirów, ale musieliśmy też mieć bardziej oficjalne stanowisko ideologiczne jako śmiertelne instytucje. Efektem tego było też to, że każda grupa dążyła efektywnie do tego samego celu, a nasze ewentualne niesnaski i rywalizacje były bardziej na tle osobistym (swoją drogą, trochę to dziwny larp polityczny, w którym większość postaci stoi po jednej stronie). Każda grupa oprócz jednej – była jedna organizacja, złożona ze zwykłych śmiertelników, która chciała, aby ten akt wszedł w życie. W sumie do końca larpa się nie dowiedziałem, czy byli faktycznie zwykłą grupą śmiertelników, który mieli stanowić jedynie opozycję polityczną, czy też pracowali dla jakiejś tajnej organizacji. Obstawiam to drugie, ale jak mówię – prawdy się nie dowiedziałem. Ważne jest to, że poczułem ten typowy dla kultury nordyckich larpów liberalny światopogląd i poniekąd musiałem się do niego dostosować. Skoro o tym mowa, to spodziewałbym się jednak od PDA większego doboru pod względem zróżnicowania graczy, i o ile owszem, część graczy była LGBTQ+, to chyba niespełna 20% graczy było płci żeńskiej, w większości demografię larpa stanowili faceci z Finlandii, Szwecji i Danii. Jedynie pojedynczy gracze wywodzili się z Włoch, Holandii czy, co ciekawe, z Kanady.

Niemniej jednak – przyszedłem na ten warsztat zupełnie nieprzygotowany, zarówno od strony polityki, jak i samej gry (spędzenie prawie trzech tygodni przed larpem na pracy w bazie wojskowej w Niemczech, bez Internetu, mocno utrudniło mi czytanie elementów designu), wyszedłem całkiem pewny tego co mam robić i dlaczego.

Piątek rano - dopiero czekamy na wejście do parlamentu, ale już jesteśmy w postaciach. Photo: Tuomas Puikonnen.

Piątek rano – dopiero czekamy na wejście do parlamentu, ale już jesteśmy w postaciach. Photo: Tuomas Puikonnen.

W piątek larp się zaczął rano, od spotkania pod budynkiem Parlamentu, gdzie dostaliśmy przepustki i byliśmy skierowani do jednej z sal obrad, gdzie mieliśmy dyskutować nad naszymi opiniami na temat ETIAS, w obecności prawdziwych europosłów, którzy byli NPCami w tym larpie i których mieliśmy przekonać do naszych racji. Czas spędzony w parlamencie był zdecydowanie najlepszym elementem larpa. Organizatorzy wielokrotnie zapewniali, że celują w autentyczność i „to co widzisz jest też w grze”, i jeśli chodzi o część parlamentarną nie przeliczyli się. Wejście w pełnym garniturze, bycie traktowanym jako honorowy gość, posiedzenie w faktycznej sali obrad i świadomość, że jesteśmy wszyscy w Świecie Mroku i gdzieś pośród cieni są nasi wampiryczni władcy, którzy w nocy będą chcieli usłyszeć raport z naszych działań, wszystkie te czynniki przyczyniły się do faktycznego poczucia się jak prestiżowy członek świata nocy. Obrady przebiegły dość szybko (z tego co pamiętam, nie siedzieliśmy w tej sali dłużej niż godzinę czy półtorej godziny), każda grupa ghouli miała pięć minut na wypowiedzenie się na temat pomysłu zamknięcia granic Europy i kontrolowania przyszłych imigrantów – wszystko przy zachowaniu Maskarady, jako że europosłowie obecni na spotkaniu byli zwykłymi śmiertelnikami. Wtedy też czułem, że najwięcej możemy zdziałać – siedzenie na wygodnym fotelu, przy stole z zamontowanym mikrofonem, w przestronnej sali obrad z dwoma półokrągłymi stołami ustawionymi naprzeciwko siebie, gdzie każda grupa starannie dobiera słowa i stara się przekonać europosłów do swoich racji – uczucie, że w tym pomieszczeniu rozstrzygają się losy świata, było namacalne.

Moja grupa, Lifeblood Initiative, oraz Julia Reda, członkini Partii Piratów (sic!) z Europarlamentu, informująca nas o przebiegu spotkania przed głównym posiedzeniem. Photo: Tuomas Puikonnen.

Moja grupa, Lifeblood Initiative, oraz Julia Reda, członkini Partii Piratów (sic!) z Europarlamentu, informująca nas o przebiegu spotkania przed głównym posiedzeniem. Photo: Tuomas Puikonnen.

Po obradach każda grupa mogła prywatnie porozmawiać z dwoma spośród członków parlamentu obecnymi na spotkaniu. Wszystko było ściśle ustalone w konkretnych ramach czasowych, przez co nie było rozgardiaszu i wszyscy pojawiali się o konkretnych porach na umówione miejsce spotkania. To, że te spotkania odbywały się w różnych miejscach parlamentu (w wypadku mojej grupy, pierwsze miało miejsce w kafejce mniej więcej w środku kompleksu, a drugie w prywatnym biurze na wyższych piętrach) dało możliwość zwiedzenia całego miejsca. Wtedy też zaczęły się pokazywać pierwsze pęknięcia w designie larpa, chociaż zauważyłem je dopiero po fakcie, wciąż oczarowany realizmem sceny obrad. Po pierwsze odkryłem że moja postać prawie w ogóle nie różni się od prawdziwego mnie. I bynajmniej nie ze względu na biografię, status społeczny czy nawet charakter – odkryłem to przez interakcje z ludźmi, którzy nie brali udziału w grze. Organizatorzy wielokrotnie nas przestrzegali – larp nie dzieje się w zamkniętej przestrzeni, tylko w obrębie miasta, jak chodzicie ulicami, to nadal jesteście waszą postacią, jednak pamiętajcie, że przechodnie nie biorą udziału w tym larpie, nie róbcie z nimi dziwnych rzeczy i nie wywołujcie u nich dyskomfortu. Naturalnie, przestrzegałem tej zasady. A najłatwiej było mi to robić przez interakcje z nie-graczami tak, jak ja sam bym to robił. Rezultatem tego był kryzys immersji – ciągle a to byłem po prostu sobą, gdy zamawiałem kawę, pytałem o drogę lub jadłem obiad, a to znowu grałem postać, gdy interagowałem z innymi graczami lub NPC-ami. Ciągła zmiana trybów była dość męcząca i doprowadziła do tego, że chciałem szybciej skończyć grę, aby nie musieć się przejmować odgrywaniem– zamiast tego do późnego wieczora tkwiłem w szarej strefie, gdzie ani nie mogłem po prostu wychillować i być sobą, ani nie mogłem w pełni wejść w postać. Drugim problemem było to, że rozmowy z parlamentarzystami nie zdawały się mieć odczuwalnego skutku w grze – owszem, dyskutowaliśmy z nimi, dawaliśmy nasze pomysły na temat przyszłości Europy oraz proponowaliśmy zainteresowanie naszymi inicjatywami, jednak sami posłowie zdawali się być zaprogramowani jako NPCe po to, by mówić „tak, to jest świetny pomysł, popieram go, spoko.” Swoją drogą, jak się okazało, cały nasz pobyt w parlamencie nie miał widocznego skutku in-game, ale o tym potem.

Lifeblood Initiative na prywatnym spotkaniu w biurze Julii Redy z Partii Piratów. Not pictured: wielka flaga piracka wisząca na ścianie w biurze obok. Photo: Tuomas Puikonnen.

Lifeblood Initiative na prywatnym spotkaniu w biurze Julii Redy z Partii Piratów. Not pictured: wielka flaga piracka wisząca na ścianie w biurze obok. Photo: Tuomas Puikonnen.

Po wyjściu z parlamentu około godziny 15 dopiero poczułem naprawdę, że przestaję się dobrze bawić. Jedynym ważniejszym wydarzeniem zaplanowanym na piątek było cocktail party trwające niecałą godzinę, po którym mieliśmy jeszcze opcję pójść do paru innych lokacji obsadzonych przez NPC-ów, ale z głównych punktów programu to był koniec. Nie wróciliśmy więcej do Parlamentu, więc jedna z największych atrakcji tego larpa również minęła. Zaczęła się ta – moim zdaniem – gorsza część larpa, obejmująca chodzenie po mieście, ciągle odgrywając ghouli i przestrzegając Maskarady. Żebym nie został źle zrozumiany – sama idea larpa rozgrywającego się w różnych lokacjach w jednym mieście, gdzie nawet dla przechodniów mamy być naszymi postaciami, nie jest czymś, co mnie samo w sobie odrzuca. Ale oprócz wspomnianego wyżej kryzysu immersji i ciągłego wchodzenia i wychodzenia z postaci, nie było za wielu konsekwencji naszych działań ani nawet wyraźnego celu, do którego mamy teraz dążyć. Spotkania, czy to z księciem miasta, czy lokalną koterią Utracjuszy, czy cocktail party w gronie innych ghouli (z darmowymi drinkami, całe szczęście nikt nie uprawiał chlarpingu), zdawały się służyć tylko możliwości odgrywania.

Bankiet organizowany w piątek wieczorem przez jedną z grup lobbistów. Also, mistrz drugiego planu. Photo: Tuomas Puikonnen.

Bankiet organizowany w piątek wieczorem przez jedną z grup lobbistów. Also, mistrz drugiego planu. Photo: Tuomas Puikonnen.

Był jednak moment, w którym granie na ulicach dało mi trochę satysfakcji. Scena: siedzieliśmy w kawiarni z członkami mojej organizacji, zastanawiając się, co teraz ze sobą począć, gdy nagle dostaję telefon od nieznanego numeru. Po odebraniu, spokojny męski głos podaje imię mojej postaci i czy się dodzwonił do właściwej osoby. Gdy wszedłem w postać i powiedziałem, że tak, zostałem poproszony o przyjście na spotkanie w konkretnej lokalizacji za pół godziny „proszę zabrać Pana towarzyszy i zachować dyskrecję.” Po spojrzeniu do location guide zauważyłem, że spotkanie ma się odbyć w hotelu, w którym rezyduje lokalna koteria wampirów. Zaintrygowany tym telefonem, powiedziałem kolegom w kawiarni, żeby szybko dopijali, bo Oni nas potrzebują, po czym pełni nerwów i niepewności ruszyliśmy w drogę. Postanowiłem wtedy podkręcić paranoję i wymruczałem „ktoś nas śledzi”. Co prawda nikogo takiego nie było, ale ogromną satysfakcję nam dało kluczenie uliczkami, rozdzielanie się i późniejsze odnajdywanie się po telefonie oraz próby zgubienia fikcyjnego ogona. Gdy dotarliśmy pod hotel, wciąż się za sobą oglądaliśmy. Mała rzecz, a cieszy.

W nocy była możliwość spotkać się z księciem miasta, nosferatu imieniem Nikolaus Vermeulen. Największą grozę w pokoju wywoływały podobno jego kapcie hotelowe. Photo: Tuomas Puikonnen.

W nocy była możliwość spotkać się z księciem miasta, nosferatu imieniem Nikolaus Vermeulen. Największą grozę w pokoju wywoływały jego kapcie hotelowe. Photo: Tuomas Puikonnen.

Z drugiej strony rozprężenie podczas wieczornej kolacji w naszym gronie i gadanie o naszym off-game’owym życiu dopiero mi uświadomiło, że larp już chyba minął na dobre. Towarzystwo owszem było sympatyczne, ale nie zapłaciłem 280 euro, aby pogadać sobie o jaraniu zielska i podróżach do innych krajów przy makaronie. Wciąż chciałem jeszcze pograć. Moim priorytetem stało się przyjście na nocną imprezę wampirów, licząc, że coś ciekawego tam się stanie. Impreza owszem, klimatyczna, NPC-e grający wampiry byli rzeczywiście rozpasani i hedonistyczni, bawiąc się jakby ta noc miała trwać wiecznie. Widziałem, jak niektórzy gracze i/lub NPCe wchodzą w intymne sceny ze sobą nawzajem, oddając się cielesnym rozkoszom na kanapach i łóżkach w apartamencie hotelowym, w którym impreza miała miejsce (chociaż według mojej wiedzy nie było scen faktycznego seksu, nawet symulowanych). Z jednej strony co prawda zrozumiałem, że wampiry nie traktują ghouli najlepiej, do tego Utracjusze byli wyjątkowo rozpustną i okrutną koterią, więc spodziewałem się, że będą się mną bawić dla własnej przyjemności. Z drugiej strony, design dynamiki między wampirami a ghoulami opierał się na pewnym zrównaniu. Wampiry w mieście były rozpuszczonymi bachorami spokrewnionymi przez potężnych członków Camarilli, którzy wysłali ich do tego miasta, aby dojrzeli i przestali traktować swoją egzystencję jak wieczną imprezę – wpływowe i silne krwią, ale młode i niedojrzałe wampiry. Z drugiej strony my jako ghoule byliśmy elitą – wpływowymi, uznanymi i wartościowymi narzędziami, które owszem miały tylko służyć, ale piastowały ważną funkcję, co miało w założeniu dać nam spory immunitet. Autorzy również powtarzali, że to nie jest LARP o walce, a szansa na zginięcie jest bliska zeru. Jeśli do walki by doszło, zasady są proste – ghoul zawsze wygrywa z śmiertelnikiem, wampir z ghoulem, a wilkołak z wampirem. Jak ktoś jest na równym poziomie co swój przeciwnik, to negocjują ze sobą wynik, z zastrzeżeniem, że walki nie powinny się kończyć śmiercią przeciwnika. Była też możliwość przemiany w wampira, na co były dwa sposoby: 1. Oczywiście przekonać jednego z wampirów 2. Zebrać się kupą na wampira (trzeba było czterech ghouli, aby się udało), zabijając go odebrać mu trochę krwi, po czym wytoczyć z siebie całą krew, w chwili śmierci trzeba mieć asystenta, który by wlał ci krew do gardła. Tą drugą metodą nikt nie został na larpie spokrewniony, tą pierwszą chyba tylko jedna postać. A co ze mną?

Guess what? Zginąłem po spędzeniu godziny na imprezie wampirów.

NPC-e w roli wampirów rzeczywiście się wczuwali i nakręcali klimat, znęcając się nad ghoulami, ale przy takim podejściu trudno było cokolwiek realnego u nich osiągnąć. Photo: Tuomas Puikonnen.

NPC-e w roli wampirów rzeczywiście się wczuwali i nakręcali klimat, znęcając się nad ghoulami, ale przy takim podejściu trudno było cokolwiek realnego u nich osiągnąć. Photo: Tuomas Puikonnen.

Jeden z Utracjuszy mnie zdominował, po czym kazał zebrać trzech ludzi za którymi nie będę tęsknił. Już brzmi bardzo bezpiecznie i nie-śmiertelnie. Zgromadziłem. Wampir zarządził gierkę, w której mamy odwalać jak najdziwniejsze akcje ku jego uciesze. Nagrodą za DRUGIE miejsce miało być wrócenie bezpiecznie do domu. Jako że to ja wciągnąłem pozostałą trójkę (która do tego i tak była w jednej grupie), postanowili się zebrać i mnie zabić. Pominę fakt, że mimo warsztatów z bezpieczeństwa jedna graczka zaczęła mnie dusić naprawdę, pominę to, że jedna wampirzyca chciała mnie przemienić, jednak zapomniała, że musi najpierw mnie opróżnić z całej krwi. Cieszyłem się, że zginąłem. Nudziłem się na tej imprezie i czułem, że jeśli zginę, to organizatorzy wymyślą dla mnie coś fajnego i następnego dnia jeszcze sobie pogram.

Gdy dotarłem do siedziby organizatorów, odpowiedź brzmiała „nie wiem, wymyśl co ci najbardziej pasuje” Stwierdziłem, że no dobra, skoro tak, to mogę sobie chociaż jutro poenpecować, do tego mam zielone światło na to, żeby pojawić się na ostatniej scenie jako moja zabita postać, przemieniona w wampira. Jeszcze przed wyjściem podziękowałem Bjarke Pedersenowi, że mimo że zginąłem wciąż świetnie się bawiłem w Parlamencie i ogólnie dobra robota z tym larpem.

Gra w sobotę zaczynała się od spotkania na szczycie łuku triumfalnego. Bycie martwym trochę utrudniło mi pojawienie się. Photo: Tuomas Puikonnen.

Gra w sobotę zaczynała się od spotkania na szczycie łuku triumfalnego. Bycie martwym trochę utrudniło mi pojawienie się. Photo: Tuomas Puikonnen.

O następnym dniu najchętniej bym w ogóle nie mówił, ale tutaj zawinił mój hostel, który nie chciał mnie wpuścić do pokoju podczas sprzątania, gdy w środku był mój kostium, Internet i kontakt z resztą LARPa. W efekcie nie pojawiłem się na scenie finałowej i afterparty, i mógłbym jeszcze długo wylewać moją żółć z tego powodu, ale to jest krytyka larpa, nie usług hotelarskich w Brukseli. Usłyszałem od innych graczy oraz organizatorów, na czym polegała scena finałowa. Teraz mam zagadkę – jaka może być konkluzja larpa o ghoulach lobbystach, którego głównym tematem są debaty w Parlamencie Europejskim na temat ustaw, które mogą potencjalnie zaszkodzić Camarilli?

No oczywiście, że wampiry miasta chowające się w fundacji Tremere przed polującymi na nie wilkołakami, gracze wbijający do owej fundacji i decydujący, czy oszczędzić wampiry, czy je zabić, czy zmusić je do spokrewnienia, czy zrobić coś jeszcze innego.

Końcowa scena, na której mnie niestety zabrakło. Photo: Tuomas Puikonnen

Końcowa scena, na której mnie stety/niestety zabrakło. Photo: Tuomas Puikonnen

Z tego co słyszałem, odsłonili zasłony i spalili ich w słońcu. Ale w tym momencie, I couldn’t care less.

I to jest mój główny zarzut wobec tego larpa. Był reklamowany jako ściśle larp polityczny, gdzie jednym z głównych wymogów była znajomość działania Unii Europejskiej i jakieś tam zainteresowanie polityką. Kiedy początkowo byłem sceptyczny wobec tej tematyki, nauczyłem się ją docenić i, gdy wszedłem już do Parlamentu, przyjąć ją w pełni i dobrze się nią bawić. Ta wysoka polityka jednak przeminęła w połowie pierwszego dnia, gdy opuściliśmy parlament i spędziliśmy resztę larpa albo na jałowych dyskusjach, albo na zupełnym oderwaniu się z gry. I przede wszystkim – zakończeniem larpa nie była żadna nowa uchwała, żaden protest, żadna potrzeba interwencji w parlamencie czy chociażby rozwiązanie głównego wątku politycznego. Nie, zakończeniem była możliwość pozabijania wystraszonych wampirów. Jak ten larp mógłby więc zadziałać w swoim oryginalnym założeniu? Gdyby przesunąć te pięć godzin, które spędziliśmy w parlamencie, na koniec, na drugi dzień, a z pierwszego dnia zrobić build-up do tego momentu. Zawiązywanie sojuszy i obsmarowywanie wrogów. Pytanie wampirów, jaka jest ich opinia na ten temat. Przygotowywanie przemów. Gwarancja, że postać nie zginie, bo następnego dnia musi się pojawić na obradach. Nie wiem, czy organizatorzy nie mogli sobie pozwolić na takie rozwiązanie z powodów praktycznych, czy po prostu nie pomyśleli, ale TO by wtedy było odczuwalne jako larp o wysokiej polityce – gdyby faktyczny lobbing był rezultatem naszych przygotowań i knowań, nie startowym punktem, po którym jeszcze coś tam staramy się ugrać.

Jednak wciąż nie mogę powiedzieć, że zupełnie źle się bawiłem. Rozgrywkę ratowali inni gracze, w dużej mierze weterani sceny larpowej, którzy dojrzale podchodzili do odgrywanej roli i starali się nakręcać rozgrywkę tak, aby wszyscy czerpali z niej fun. Gdy ktoś miał pomysł na konkretną scenę lub rozpoczęcie jakiegoś wątku, reszta od razu na to reagowała. Mimo pochodzenia z różnych larpowych kultur i szkół grania, dogadywaliśmy się i rozumieliśmy bez problemów. Przy wszelkich dyskusjach politycznych czy światopoglądowych miałem wrażenie, że rozmawiam z ludźmi, którzy dojrzale podchodzą do tematu i faktycznie się specjalizują w tej dziedzinie, czasami mnie wręcz onieśmielając. W ogóle czułem się początkowo nieco speszony, jako samotny polski no-name w wieku 24 lat, otoczony przez już się w większości znających, doświadczonych graczy po trzydziestce i czterdziestce. Zaraz potem jednak przekonałem się o otwartości tych ludzi i dzięki tej grze poznałem nowych przyjaciół – o ile sam larp mógł mnie rozczarować na wielu poziomach, nie mogę powiedzieć tego samego o tych którzy brali w nim udział razem ze mną. Dużą ulgą było dla mnie dowiedzenie się, że ta część z nich, z którą później rozmawiałem, mniej więcej podzielała moją opinię na temat wad larpa.

Podsumowując: nie oczekiwałem wiele od larpa, choćby nie wiem jak oficjalnego i prestiżowego, o debatowaniu nowych ustaw w Parlamencie Europejskim. Stopniowo jednak, gdy przygotowywałem się do larpa, ta tematyka stała się dla mnie w dziwny sposób przekonująca. Zacząłem się wczuwać w klimat Parlamentu Cieni, intryg i knowań, które pod pozorem praw zwykłych śmiertelników decydowałyby o losie Camarilli. W klimat potajemnych spojrzeń i mrugnięć podczas obrad, w odpowiedzialność przekonania członków Parlamentu do swych racji i nocnych spotkań z naszymi władcami, którzy by nakręcali całą swoją maszynę wpływów. I właśnie tego elementu najbardziej mi zabrakło. Cały element posiedzień i debat minął zbyt szybko, a resztę larpa wypełniły pojedyncze sceny, które mogły być nawet klimatyczne i dające kontrast do tego poważnego i oficjalnego świata lobbingu, ale nie dawały wiele satysfakcji przy świadomości, że wszystko co najważniejsze zrobiliśmy już na początku LARPa. Gdzieś ten cały wątek polityczny się pogubił i nie mogliśmy już do niego wrócić, bo budynek Parlamentu mieliśmy tylko na połowę pierwszego dnia. Zostało na mnie wrażenie, że wszystkie sceny były odgrywane w odwrotnej kolejności niż być powinne – gdybyśmy najpierw uczęszczali na wszystkie imprezy i bankiety w mieście, balowali z wampirami w nocy, knowali w kawiarniach i na ulicach oraz przygotowywali naszą strategię, a dopiero na koniec udali się na faktyczne posiedzenie, gdzie ujrzelibyśmy owoce naszych działań, wtedy może by to był prawdziwy Parlament Cieni. Tak, to jedyne co z tego wyniosłem to, oprócz nowych znajomości, większą wiedzę o działaniach Parlamentu Europejskiego i wewnętrznym procesie legislacyjnym. I nauczkę na przyszłość, żeby nie napalać się tak strasznie na larpa tylko dlatego że jest to oficjalny white wolfowy larp Wampira: Maskarady.

Teraz rozumiecie, czemu nie chciałem wychodzić z Parlamentu?

Teraz rozumiecie, czemu nie chciałem wychodzić z Parlamentu?

1 komentuj
  1. Vercy
    Vercy says:

    Stare larpowe przysłowie mówi: “nawet hujowy larp jest znośny w dobrym towarzystwie”.

    Najlepsze larpy, na których byłem to te, w których miałem poczucie, że coś osiągam i mam na coś wpływ. Jeśli autorzy nie wypełnili tego braku sprawczości turboklimatem, to niestety ale chyba nie był to udany larp. A szkoda bo za 280 euro można przeżyć niejedna przygodę.

Trackbacks & Pingbacks

Dodaj komentarz

Want to join the discussion?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz