Styczeń – miesiąc japońskiego pitolenia


Nowy miesiąc, nowy rok. W weekend byłem na Khakonie, toteż czasu na notkę nie miałem. Podsumowania wrzucę w niedzielę.

Styczeń będzie miesiącem Legendy Pięciu Kręgów. Dla niektórych miesiącem Blood And Honor. Innymi słowy, opisywać będę muzykę, którą wykorzystuję podczas sesji w tym świecie. Głównie japoński folk – nie tylko. Dotychczas zdarzyło mi się wspomnieć o tej grupie. Szczegóły w zakładce orient.

Jeszcze przed moim kontaktem z L5K zdobyłem album Jean-Pierre Rampal, Lily Laskine (na pytania o narodowość tej dwójki nie odpowiadam) i aranżacji Akio Yashiro „Japanese Melodies for Flute and Harp”. Niniejszym ilość wartych wymienienia instrumentów uprzedziła me zwyczajowe dojście do tego punktu. Z tego co wiem, wydań albumu było kilka, z różnymi kawałkami, załączam okładkę wydania, którego używam.

Powiem szczerze, że na japońskich instrumentach się nie znam i nie odróżniam, jaki to flet, jaka harfa, i czy ta harfa jest w ogóle z kwitnącymi wiśniami powiązana.

Jest to jednak duet wybitnie wręcz delikatny, może nie kwintesencja japońskiego folku (w gruncie rzeczy bardzo różnorodnego, o wiele trudniej by go opisać, jak chociażby folk polski), ale ma w sobie „ducha” niesionego przez niemalże ostrożnie grane dźwięki, częste wykorzystanie ciszy, niejednorodną głośność, intrygujące vibrato. Co jednak nie pasuje do stereotypowego postrzegania „japońskiego pitolenia”…

(Tu trochę o stereotypie. Podczas wczorajszej rozmowy przed sesją, wrzuciłem na listę 44 minuty japońskich utworów, konkretną płytę płyta. Jeden z graczy jednak myślał, że przez ponad godzinę słuchaliśmy zapętlenia jednego kawałka. Dla mnie różnice były znaczne, zarówno w doborze instrumentów, tempie jak i melodii. Ważny jednak jest fakt, że dla wielu osób muzyka ta jest po prostu nudna i poza sesją jej nie słuchają, choć doceniają jej rolę jako narzędzia podczas gry.)

…to fakt, że ciekawe utwory (nieco ponad dwadzieścia minut) są różne od siebie i o ile tożsame instrumenty tworzą pozór konsekwencji, trudno przewidzieć, który spełni funkcję tła, który – rolę dominującą. Melodia jest raczej trudna do wyczucia, zmienia się wielokrotnie w obrębie nawet jednego kawałka. Znajdują się też motywy bardzo trudne, do zagrania, wyraźnie przekraczające naturalny potencjał instrumentów, wymagające dużych umiejętności i kreatywności.

Skoro kawałki oddane zostały przez zaledwie dwa instrumenty, bardzo łatwo umiejscowić je w świecie gry. Gejsze, muzykalnie utalentowani samurajowie, para mnichów – z muzyki tła łatwo przejść do muzyki przygody lub przestrzeni. Jeżeli podczas większej części sesji towarzyszy nam cisza, zaś chcemy wizytę w herbaciarni podkreślić wystąpieniem, tu znajdziemy świetne wsparcie.

Radosne utwory albumu, niestety, niezbyt się bronią. Zdecydowanie lepiej wypadła melancholia, ospałość. Linki do najbardziej reprezentatywnych utworów załączam poniżej.

Muzyka tła: 4/5 – puszczałem wielokrotnie. O ile sesja ma iść bardziej w stronę sielanki i odpocznienia, nada się bardzo dobrze. Po wywaleniu utworów słabszych na tyle spójne, że nie trzeba nazbyt się wysilać z przeskakiwaniem niestosownych kawałków. Na pewno jednak nie nadają się one do bitwy czy dużej walki;
Muzyka obszaru: 3/5 – album w sam raz do składanek „L5K – koncert”, ale też „wytchnienie, odpoczynek, spokój”. Tradycyjna muzyka, niezbyt zen, ale i bez akcji;
Muzyka przygody: 2/5 – raczej niczego ciekawego nie zrobimy. Muzyka nie jest dramatyczna i o ile nie należymy do drużyn, w których gracze z lubością usłyszą opis lotu motyla, spadającej sakury i innych pierdół, nie znajdziemy tu za wiele inspiracji.
Muzyka drużyny: Nie.

The best of:

I gwiazda wieczoru:

Tak. Ja nie lubię na sesji opisów motyli i sakur. Co mi zrobicie?